Rozdział 28
Obmyła dłonie pod zimnym strumieniem wody. Przejrzała się w lustrze, otrzepując je nad umywalką. Chwyciła papierowy ręcznik, by je wytrzeć. Wykład rozpoczynał się za piętnaście minut. Miała jeszcze czas. Wyjęła z torby czarną szczotkę. Przeczesała nią blond włosy, przygryzając w zębach gumkę do ich związania. Zaplotła dokładnie francuskiego warkocza. Dokonała ostatecznych poprawek.
-Dawn... Jesteś tam... - odezwał się głos Damiana przy jej prawym uchu. Nieprzyzwyczajona jeszcze do swojego komunikatora, odwróciła się gwałtownie i rozejrzała po łazience. Nikogo nie było. Dopiero wtedy zrozumiała swoją głupotę.
Jeszcze raz rozejrzała się po pomieszczeniu. Otworzyła każdą kabinę osobno, by sprawdzić czy nikogo nie było. Na całe szczęście, wszędzie pusto.
-Tak jestem, Daniel. Coś się stało? – odpowiedziała, uprzednio przyciskając swój kolczyk. Tak jak prosił, nie zdejmowała go. Jedynie do snu. Rano zaraz po przebudzeniu miała zwyczaj ubierania go. Była to pierwsza rzecz jaką zawsze robiła.
-Musisz przyjść na dziewiąty posterunek. – wysapał. Był zdyszany. W tle słyszała jakieś szmery. Nie mogła ich rozpoznać.
-Daniel... - usłyszała krzyk Kristiana w słuchawce. Przeraził ją.
-Zaraz mam wykład. Musze na nim być. – starała się tłumaczyć.
-Musisz! – powtórzył bardziej dobitnie. Ucichło. Wszystko. Szmery, krzyki, jego oddech. Zawołała jego imię. Nikt nie odpowiedział.
Wyłączyła mikrofon, kolejnym kliknięciem w kolczyk. Wyjrzała przez okno łazienki. Do dziewiątego posterunku miała wyjątkowo blisko. Nie zawahała się. Chwyciła torbę i przewiesiła ją w biegu przez ramię.
Wypadła z uniwersytetu jak strzała. Biegła w dobrze znanym jej kierunku. Płynnie mijała wszystkich przechodniów na chodniku, nie potrącając ani jednego. Jakby ktoś kontrolował jej ciało, planując każdy ruch z szatańską precyzją. W końcu skręciła w ostatnia alejkę. Dotarła pod posterunek dopiero po dziesięciu minutach.
Wpadła do budynku jak burza. Wszystkie rośliny, obrazy wiszące na ścianach, stoły, fotele... Nic nie było na swoim miejscu. Pod ścianami leżeli styrani, słabi ludzie, koło których chodzili inni również poturbowani i ranni. Rozejrzała się. Nigdzie nie zauważyła Daniela. Porzuciła pomysł jechania windą. Szybko wbiegła po schodach na górę. Było cicho jednakże w oddali usłyszała nikłe rozmowy. Tam skierowała swoje kroki.
Wpadła do pomieszczenia. Rozejrzała się dookoła. Na dywanie oraz ścianach było trochę krwi i zabrudzeń. Pewne osoby, niektóre znane przez Dawn, niektóre nie, chodziły i opatrywały rany sojuszników. Zauważyła Marię, Mishę, Irę i paru innych znanych jej wampirów. Wszystkie biurka w sali były poprzewracane, niektóre zniszczone wraz z komputerami.
Na jednym z nich, które ocalało siedział Kristian z owiniętą bandażem głową. Z boku bandażu widniała czerwona plama. Daniel stał zaraz obok niego i opatrywał jego ramię.
Podeszła do nich. Na stole tuż obok Kristiana dostrzegła podłużny, srebrny nabój umazany lekko krwią. Rozejrzała się dookoła jeszcze dokładniej. Wszystkie szyby jakie były w pomieszczeniu były albo wybite, albo mocno stłuczone.
-Co tu się stało? – spytała w kierunku chłopaków. – I co jest dzisiaj za dzień, że Kristian bez problemu daje się opatrzeć? – dodała szybko patrząc, jak Daniel zwinnie obwija miejsce nad łokciem brata bandażem. Z braku posiadania nożyczek chwycił białą materię zębami i uszarpał. Rozerwał go na dwie części i zawiązał na supeł z kokardą.
-Tu nie ma powodów do śmiechu. – jęknął Kristian, chwytając się za skroń.
-Rzucił tobą jak szmacianą lalką. –zaśmiał się Daniel, zwijając resztki bandaża.
-To serio boli. – pokręcił głową młodszy z braci.
-Wyjaśnicie mi co tu się stało? Bo jeśli to tylko wasza krótka sprzeczka to spadam na wykład. – wtrąciła zniecierpliwiona Dawn. Spojrzeli na nią poważnie.
-Kolejny atak. – rzekł poważnie Daniel.
-Łowcy? - spytała, nie dowierzając.
-A kto inny? – burknął Kristian. Przewróciła teatralnie oczami.
-Zdarzył się chyba cud, że dałeś do siebie podejść. – syknęła. – Tak w ogóle to, co ci się stało? – dodała, biorąc w dwa palce nabój leżący na stole. Srebrny, podłużny pocisk lekko umazany krwią.
-Uderzyłem ścianą w mur. – odpowiedział, rozmasowując skroń. Obydwoje spojrzeli na niego zdziwieni.
-Chyba głową w ścianę. – poprawił go Daniel.
-Tak, tak. – potwierdził szybko. Wypuścił powietrze z ust z delikatnym świstem.
-Powstrzymaliśmy rzeźnie, ale i tak zostało wielu rannych. – westchnął Daniel.
-Wciąż wierzą przesądom? – spytała, przyglądając się srebrnemu nabojowi.
-A niech wierzą. Podłużny pocisk ze snajperki łatwiej wyjąć z ramienia, aniżeli małą kulkę od pistoletu, która, nie daj Boże, jeszcze roztrzaska się o kość . – Daniel zabrał się za owijanie własnego nadgarstka.
-Kogoś brak? – spytał Kristian. Zsunął się ze stołu. Jego świat gwałtownie zawirował. Po karku rozlało się ciepło. Przed oczami na krótką sekundę zapanowała ciemność. Zachwiał się krótko na nogach. Daniel w jednym momencie porzucił obwijanie swojego nadgarstka i podtrzymał brata, by ten nie upadł na ziemię całym swoim ciężarem. – Dzięki. – mruknął, po czym usiadł na ziemi, chcąc ogarnąć swoje zasłabnięcie.
-Kristian! – krzyknął przejęty Daniel, widząc ja chłopak gwałtownie blednie. On nie odpowiadał. Płytko oddychał. Jego skóra była spocona i zimna. Daniel podtrzymał jego głowę, która zaczęła bezwładnie opadać. Maria szybko podskoczyła do nich. Zaczęła wzywać imię chłopaka, klepiąc go po policzkach. – To z powodu dużej utraty krwi. Cholera. – przeklął.
-Wszystko w porządku. Dajcie mi tylko chwile odpoczynku... I odpowiedzcie na moje pytanie. – poprosił, opierając się o biurko.
-Niestety. Nie ma kilku. – wtrąciła się Maria.
-Jesteś pewna? – spytał Daniel, nie dowierzając i wciąż trzymając brata za ramię.
-Na nasze nieszczęście tak. Jestem pewna. Przede wszystkim nie ma Mike'a. – Kristian zachłysnął się powietrzem, którym właśnie napełniał płuca.
-Chyba sobie jaja robisz! – wrzasnął.
-Kolejny naczelny. – rzuciła Dawn. – Uparli się?
-Nie. Chcą nas zniszczyć od środka. – Daniel spojrzał za okno.
-Niby jak? – dopytywała.
-Chcą poznać kto jest najważniejszy. Kto jest głową. Jeśli zabiją, albo porwą nas to gra będzie skończona. Reszta Srebrnych Kłów nic bez nas nie zrobi. Nasz głos jest najważniejszy. – Bracia wymienili spojrzenia.
-Więc musimy bronić was za wszelką cenę. – Dawn posłała w ich kierunku miły uśmiech.
-Za wszelką cenę to musimy teraz znaleźć Mike'a. – warknął Kristian. Wstał gwałtownie z ziemi. Zignorował ból skroni. Zachwiał się na nogach. Ponownie stracił równowagę. Daniel znów go podtrzymał.
-Ty nie bądź taki chojrak. Zdążymy go jeszcze znaleźć, nie gorączkuj się. – zwrócił mu uwagę brat. Pomógł mu oprzeć się o biurko. Chłopak nie protestował. – Musimy go stąd zabrać. – dodał stanowczo.
Dawn odsunęła się, umożliwiając działanie Marii i Danielowi. Ogarnęła wzrokiem cały pokój. Sama musiała sobie wyjaśnić, co wydarzyło się przed jej przybyciem...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ciekawi mnie jaka byłaby wasza reakcja, gdybym powiedziała, że właśnie piszę 40 rozdział o.O
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top