Rozdział 15
Po kilku dłuższych minutach Daniel wrócił z dwoma białymi ręcznikami i butelką wody. Odłożył wszystko na biurko i spojrzał na śpiącego już chłopaka.
-Zasnął? – spytał, jakby jego oczy nagle zawiodły.
-Kilka minut temu. – przyznała. Zaprzestała głaskania. Na ustach Daniela pojawił się tajemniczy dla niej uśmiech. Ściągnęła lekko brwi.
-To dobrze. Nie będzie jęczeć i syczeć na mnie. – poruszył krótko brwiami. Uśmiechnął się zgoła szyderczo. Wziął z biurka jeden ręcznik i apteczkę. Uklęknąwszy przy łóżku, ułożył wszystko obok chłopaka.
Podniósł z ziemi fragment szkła, który jeszcze przed chwilą znajdował się w szyi jego brata. Obejrzał je dokładnie. Jego końce były zaostrzone. Ich wbijanie w ciało przy najmniejszym ruchu musiało być w prawdzie bolesne. Wyrzucił szkło do pobliskiego kosza.
Dziewczyna przyglądała się wszystkim przedmiotom, które wyciągał z torby. Większość z nich była obca jej oczom, lecz udało jej się rozpoznać niektóre.
-Dlaczego miałby syczeć? – spytała, przyglądając się jak starszy brat zmacza gazik, najprawdopodobniej wodą utlenioną. Przewrócił chłopaka na drugi bok, tak aby mieć lepszy dostęp do rany. Kristian nie zbudził się.
-Musze zdezynfekować ranę. Obejrzeć ją. Nie dawał mi podchodzić do siebie. To już trwa tydzień. Mogło dojść do jakiegoś zakażenia i Bóg wie czego jeszcze. – odpowiedział. Przytknął wacik do jego skóry. Chłopak drgnął, lecz nie wybudził się z głębokiego snu.
-Dlaczego nie zawiozłeś go do szpitala? Przypięliby go pasami do łóżka albo dali jakiś lek uspokajający i byłoby po sprawie. – wpierw przetarł wacikiem zewnętrzną część rany. Zauważyła, że miejsce, w którym jeszcze kilkanaście minut temu tkwiło szkło wyglądało, jakby ktoś zdarł z niego skórę. Wciąż lekko krwawiła, ale zdecydowanie mniej. Oznaczało to, że ludzka krew pomogła.
-Myślisz, że dlaczego zostałem lekarzem? – pytanie Daniela zbiło ją z tropu. Nagle rozmowa nabrała bardziej poważnego wyrazu niż przedtem. Przełknęła nerwowo ślinę, szukając w umyśle dobrej odpowiedzi. Pomiętoliła koszulkę Daniela, oglądając szkarłatną plamę jaka na niej wykwitła.
-Ponieważ chciałeś pomagać ludziom? – spytała wciąż będąc niepewną. – I nim nie zostałeś. – dodała po chwili z wyrzutem.
-Nie. – miała nadzieję, że rozluźni nieco atmosferę, jednakże się myliła. Poprawiła się wygodniej na łóżku, odsuwając się równocześnie od chłopaka, by dać większe pole manewru jego bratu. – Wśród zwykłych, medycznych substancji, które na ludzi działają kojąco i poprawiają ich stan istnieją takie, które nam potrafią zaszkodzić. Nam w sensie wampirom. Oczywiście nie mówię tu o jakichś śmiertelnych truciznach, ale substancjach, które nas otumaniają, czy powodują halucynację. Zostałem lekarzem, by móc rozpoznawać takie leki i pomagać innym wampirom.
-Szlachetne. – uśmiechnęła się, lekko przekrzywiając głowę. Wacik, który trzymał ręką oprawioną w jednorazową rękawiczkę, stał się już prawie ciemnoczerwony. Wyrzucił go do kosza i sięgnął po drugi.
-Być może. Jednakże wiąże się to z moją pracą.
-Z pracą fryzjera? – zdziwiła się. Przeszukiwała myśli, chcąc jakoś połączyć te dwie rzeczy, lecz bezskutecznie.
-Nie rozumiesz. – westchnął. Pokręcił głową.
-Dobra. Nieważne. – machnęła lekceważąco dłonią. – Powróćmy do poprzedniej rozmowy. Wiem, że jesteś lekarzem, ale nawet ty nie pomożesz umierającemu bez specjalistycznego sprzętu. Więc pytam jeszcze raz: Dlaczego nie zabrałeś go do szpitala?
-Bo to uparte jak osioł dziecko. – spojrzał w jej stronę lekko ściągając brwi i unosząc kącik ust w szczerym uśmiechu. – Za każdym razem, gdy mu tłumaczyłem, że on potrzebuje wizyty w szpitalu, gdzie na sto procent pomogą mu bez cierpienia i bólu, on tupał nóżką jak wkurzone dziecko, zmieniał się w gacka i odlatywał hen w siną dal.
-Nigdy nie próbowałeś za nim polecieć? – spytała, powstrzymując się od śmiechu, który wywołał u niej ton głosu mężczyzny.
-Oj uwierz mi, że próbowałem. – przytaknął głową, mówiąc z przejęciem i robiąc duże oczy. – Ale ten dupek nie dość, że jest jedną z szybszych osób poruszających się na skrzydłach to jeszcze zna zakamarki tego domu lepiej niż ja. A to przecież ja przyszedłem na świat pierwszy i to ja powinienem znać tu każdy kąt!
-Widocznie nie latałeś tyle co on. I nie musisz traktować go jak dziecko, mimo iż nim jest. Postaraj się czasami zobaczyć w nim dorosłego... Być może w niektórych przypadkach wie co robi. Jak na przykład zwiedzanie waszego domu. – zachichotała cicho. Atmosfera zdecydowanie nieco rozluźniła się. Mężczyzna westchnął ciężko. Spojrzał na brata. Uśmiechnął się delikatnie. Zmierzwił jego czarne kosmyki włosów dużą dłonią.
-Nie ważne co się stanie, on zawsze będzie dla mnie moim małym braciszkiem. – mężczyzna przez chwilę wpatrywał się w spokojny wyraz twarzy Kristiana, błądzącego gdzieś w krainie snów. Dopiero po kilku sekundach wziął się do dalszej roboty.
Poruszył ją ten widok. Rozczuliła się. Na własne oczy mogła doświadczyć co to znaczy braterska miłość. Mimo iż Kristian zachowywał się skandalicznie w stosunku do swojego brata, ten nie przestał mu pomagać. Starał się robić tyle i mógł i tyle na ile pozwalał mu młodszy brat.
Uśmiechnęła się delikatnie. Oparła się ręką na materacu, wciąż przyglądając się poczynaniom Daniela.
-Jesteś taki głupi. – szepnęła, zjechawszy wzrokiem na twarz Kristiana.
-Co? – spytał Daniel. Przestraszyła się. Nie miał tego usłyszeć.
-Mówię, że jest głupi skoro nie dał sobie pomóc. – wymyśliła na szybko. Miała ochotę uderzyć się w czoło i to mocno, przez słowa, które wypłynęły z jej ust.
-Być może. – wzruszył ramionami. – Ale nie mogę go zato winić. W końcu uratował kolejną ofiarę. – przeraźliwy dreszcz przebiegłwzdłuż jej kręgosłupa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top