~ Rozdział osiemnasty ~
Bellatrix drżącymi rękami poprawiła suknię, a Severus przygładził rozczochrane włosy. Trzeba było zrobić to bardzo szybko, bo Czarny Pan nie lubił czekać. Po dwóch minutach byli już gotowi i chwycili się za ręce, by deportować się do siedziby Lorda Voldemorta, którą nadal było Malfoy Manor. Bella otworzyła oczy, a jej pierś zaczęła unosić się i opadać coraz szybciej. Na te ewidentne oznaki strachu Severus zmarszczył brwi i ścisnął jej dłoń mocniej.
- Uspokój się - mruknął. - Wybaczył ci, a teraz prawdopodobnie chce nam wyjawić szczegóły ataku na Ekspres Hogwart. Oddychaj. Oczyść umysł.
- Łatwo ci mówić - wydusiła z siebie Bellatrix, ale ruszyła ku kamiennej rezydencji, ciągnąc ze sobą towarzysza.
Bez słowa doszli do bramy broniącej wstępu do budynku. Tym razem była ona otwarta. Przekroczyli ją i dopiero przed drzwiami wejściowymi Bella puściła jego dłoń. Spojrzała na niego z determinacją.
- Teraz albo nigdy - mruknęła i pewnym ruchem pociągnęła za klamkę. Weszli do mrocznego hallu, a następnie ruszyli razem schodami na piętro do jadalni. To tam czekał na nich Czarny Pan.
- Och, Severus... Bellatrix... zaczynałem się o was niepokoić. Zajmijcie miejsca.
Bella skłoniła mu się z uniżonością, ale Voldemort zdawał się tego nie zauważyć.
- Otóż wezwałem was, bo.... chciałem, żeby Bella się czegoś dowiedziała - zaczął chłodno. - Wysłałem Rudolfusa na pewną misję. Nieważne jaką. Jednak nie udała się.
Czarny Pan z całej siły starał się powstrzymać narastającą wściekłość.
- Twój mąż, ta skończona łajza - Bellatrix mimowolnie wzdrygnęła się - został pozbawiony pamięci. Zajmiesz się nim albo umrze z mojej ręki. Twój wybór.
Bella uniosła powoli dłoń i przyłożyła ją do ust.
- Panie... a co z naszą misją? Moją i Snape'a?
- Z radością zastąpi cię Macnair, Alecto, Dołohow i każdy inny śmierciożerca, który przyjdzie ci do głowy. Mam więc rozumieć, że nie zostawisz męża? - zapytał drwiąco.
Bellatrix miała mętlik w głowie. Bardzo chciała się wykazać w ataku na Ekspres Hogwart i wrócić do łask Czarnego Pana, ale nie miała też zamiaru zostawiać Rudolfusa na jego pastwę. Wybór był jasny.
- Zajmę się Rudolfusem - oświadczyła.
- Tak też myślałem - syknął Voldemort. - Przynajmniej będziesz pożyteczna.
Bellatrix poczuła się dotknięta, ale nie dała tego po sobie poznać. Czarny Pan odwrócił się od niej i zaczął chodzić w tę i z powrotem po dużej jadalni.
- Severusie - powiedział - będziesz miał wsparcie w Dołohowie i Yaxleyu. Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziecie.
"W Yaxleyu, już to widzę", pomyślał zjadliwie Snape. "Szmaciarz mnie nienawidzi, pewnie sam mnie przypadkiem zabije."
- Dokładny plan już ci wyjaśniłem. Masz jakieś pytania? - zapytał tonem sugerującym, że lepiej, by ich nie miał.
- Nie, mój panie.
- Wspaniale. W takim razie możesz odejść. Bellatrix, twój nic niewarty mąż czeka na ciebie w piwnicy. Zajmij się nim, jeśli łaska. Chyba że zmieniłaś zdanie - dodał Voldemort, patrząc na nią przenikliwie, jakby ją oceniał.
- Oczywiście, mój panie. Oczywiście, że się nim zajmę.
- W takim razie wynoś się już. Koniec spotkania.
Bellatrix zadrżała, słysząc te słowa. Ostatnio, kiedy je słyszała, świat zwalił jej się na głowę. Nic już nie mówiąc, wyszła szybkim krokiem z jadalni do piwnicy, nawet nie oglądając się za siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top