Rozdział 17 "Dorastanie wcale nie jest przyjemne, wiesz?"
-Ryotacchi! Pobudka! - do pokoju wmaszerował Kise.
Nie spałam. Całą noc przeleżałam w łóżku przewracając się z boku na bok. Nie chciałam nawet jeść, więc sytuacja musi być naprawdę zła. Mimo to udawałam zaspaną. Takie pozory normalności.
-Ryo-chen, nie! - jęknęła i zasłoniłam twarz rękę.
-Nie ma nie, Ryotacchi! Za godzinę masz pierwszy wykład!
Ścisnęłam mocniej kołdrę, przygotowując się na szarpnięcie, ale ono nie nastąpiło. Zamiast tego materac obok mnie się ugiął i czyjeś ramię oplotło mnie w pasie.
-Ryotacchi... - powiedział cicho Kise - dziękuję ci.
-Nie ma o czym mówić, Ryo-chen. Chroniłeś mnie przez całe życie - odmruknęłam.
-Ale to co robisz... - zaczął ponownie. Poczułam łzy pod powiekami. O nie, tak się nie będziemy bawić.
-Koniec tematu, Ryota! Podjęłam decyzję i za parę dni będziesz wolny idioto!
Szybko wstałam i ruszyłam w kierunku łazienki.
Wczoraj odbyłam z Kise poważną rozmowę. Wytłumaczyłam mu, że odkręcę to całe zamieszanie ze ślubem. Że potrafię to naprawić. A on i Daiki mogą żyć długo i szczęśliwie. Ominęłam przy tym parę niewygodnych faktów. Jak na przykład rola Sejiuro w tym całym galimatiasie.
Ubrana w czarne, podarte na kolanach spodnie i bluzkę z wielkim napisem: "Beautiful scars on critical veins", cytatem z mojej ukochanej piosenki, (ktorą dostałam od Ryo-chena, tak na marginesie) wyszłam z łazienki.
-Gotowa? - Kise zmarszczył brwi. - Tak szybko?
-Tak, a... - zaczęłam, ale mi przerwał:
-Cholera, nie zdążą! - zerwał się z łóżka i wybiegł.
Może mi ktoś powiedzieć co tu się właśnie stało? Najlepiej teraz?
Podeszłam do drzwi i złapałam za klamkę. Zamknięte.
Cała ta sytuacja podoba mi się coraz mniej.
-Ryo-chen! - krzyknęłam. - Kise, idioto, otwórz te drzwi!
Nie doczekałam się odpowiedzi.
-Kise, to nie jest zabawne!
Spokojnie, Ryota. Oddychaj. Nic nie możesz zrobić, później udusisz za to Kise. Teraz znajdź sobie inne zajęcie. Co wielkiego dzisiaj osiągniesz?
Zacznijmy od początku.
Murasakibara. Unikać za wszelką cenę. Boże... przecież ja go widziałam nago. Jego i Momoi. Czy ona przypadkiem nie miała być szaleńczo zakochana w Tetsu?!
Dalej.
Alois. Muszę porozmawiaż z Aloisem. I dowiedzieć się jak idą mu przygotowania dokumentów.
Do tego Haizaki. On też musi zniknąć. Albo się go pozbędę na dobre, albo będzie mnie straszył przez resztę życia.
Więc mam do załatwienia trzy sprawy. W sumie pięć osób. Dam radę. Zacisnę zęby i dam radę.
-Ryotacchi! - drzwi otworzyły się na rozszerz i do pokoju wmaszerował Kise z szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy.
-No wreszcie! - warknęłam. - Co to w ogóle miało być, co? - dźgnęłam go palcem w klatkę piersiową. - Jakim prawem wykręcasz takie numery?
-Miałem ważny powód! - zawołał oburzony.
-Tak? - oparłam ręce na biodrach - jaki? Wprost palę się by go usłyszeć.
-Nie mogę powiedzieć - mruknął błądząc wzrokiem po pokoju.
-Jak to nie możesz powiedzieć?! - tego już za wiele.- Zamykasz mnie tu, jak w jakiejś pieprzonej klatce, bez słowa wyjaśnienia, a gdy wracasz twierdzisz, że nie możesz powiedzieć?! To są jawne kpiny!
-Ryotacchi, nie mogę powiedzieć - z jego głosu zniknęła skrucha. Spojrzał na mnie stanowczo. - I żadne wybuchy złości tego nie zmienią.
Zamurowało mnie. Dosłownie. Niby nie powiedział nic złego, ale... do cholery, istnieją jakieś zasady, tak?! Niepisane prawo, dzięki któremu funkcjonujemy! A moim świętym prawem jest wściekanie się na wszystko co oddycha! Tak jak Kise może może zachowywać się jak czternastolatka, Midorima wszystkimi gardzić, tak ja mogę się wściekać! A Kise... Kise właśnie mi to prawo odebrał.
Cofnęłam się o krok.
Może i brzmię jak bohaterka melodramatu, ale taka jest prawda. Odkąd pamiętam urządzałam sceny złości, a Kise mnie przytulał i uspokajał. A teraz mnie uciszył.
Wzięłam głęboki wdech.
Nie chce powiedzieć, to nie. Wydawało by się, że należą mi się wyjaśnienia. Ale najwyraźniej według niego nie.
-Kolejna rzecz, o której dowiem się, gdy wejdę gdzieś bez pukania? - spytałam z goryczą.
Nie powiedział mi o Daikim. Byłam w stanie to zrozumieć. Przełknąć bez słowa, że osobą, która była mi najbliższa, nie uznała mnie za godną zaufania. Ale to?
-Ryotacchi, to nie tak... - zaczął, ale mu przerwałam:
-Nie chcę wiedzieć jak.
I wyszłam.
Nie możesz się teraz powyć, Ryota. Masz za dużo do zrobienia.
Cholera, chyba naprawdę zaczynam dorastać. I ani trochę mi się to nie podoba.
Wymęczona zeszłam z boiska. Przez dwie godziny biegałam z piłką od kosza do kosza jakby od tego zależało moje życie. Okazało się, że koszykówka nie jest taka zabawna, gdy grasz w nią samotnie. Ale przynajmniej czuję głód. A to dobra wiadomość, bo nie jadłam nic od rana. Znaczy, że mimo tego jak parszywię się czuję, mój organizm ma się lepiej.
Zamówiłam pizzę do akademika i powolnym krokiem ruszyłam w jego kierunku. Dlaczego moje życie jest takie beznadziejne? Rodzina chce mnie na siłę ożenić, wdałam się w jakieś machloje z kyzunem, na karku mam gwałciciela i pokłóciłam się z najlepszym przyjacielem. Czekam na telefon ze szpitala. Może okaże się, że mam raka wszystkiego i za tydzień, pogrzeb, więc najwyższy czas kopnąć w kalendarz? Bo tylko tego brakuje.
W akademiku zjadłam połowę pizzy, gapiąc się w ścianę. Nie ma co, bardzo interesujące zajęcie. A teraz najwyższy czas wziąć się za życie.
Wygrzebałam telefon i zadzwoniłam do Aloisa.
-Kuroko Alois - wypowiedziane chłodnym, oficjalnym tonem.
-Jak idą przygotowania do rozprawy?
-Ryota, witaj - mruknął zaskoczony. - Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Dzisiaj składam pozew.
-A kiedy zamierzałeś mi powiedzieć o swoich planach co do rodziny Akashi'ego?
-Ta kwestia nie podlega dyskusji. Jesteś kobietą Ryota. Nie zapominaj o tym.
Nie ładnie, kuzynie.
-A ty nie zapominaj jak duży procent udziałów w firmie należy do mnie! - warknęłam. - Zawsze mogę zażądać należnej mi posady.
-Nie masz pojęcia o zarządzaniu - ten leceważący ton wcale nie poprawia mi humoru.
-A więc sądzisz, że tu utrudni mi blokowanie twoich decyzji? - zaśmiałam się.
-W ten sposób doprowadzisz firmę do ruiny!
-A z ruiną nikt nie chce zawierać tak wiążących umów - wyjaśniłam. - Więc dobrze się zastanów zanim zaczniesz planować kolejne moje małżeństwo.
-Ryota, nie możesz... - zaczął, ale mu przerwałam:
-Niby dlaczego? Mi na tej firmie nie zależy.
Rozłączyłam się i ruszyłam do łazienki. Zasługuję na gorącą kąpiel. A potem przygotuję się na wykłady.
Jutro też nie będzie lekko. Skoro wreszcie wzięłam się za życie to i z Haizakim trzeba zrobić porządek. To że jest w pobliżu... wcale mi się nie podoba. Niech leci na drugi koniec świata. Syberia jest wystarczająco daleko, prawda?
Wróciłam! <Taa, pochwal się tym pod rozdziałem... nikt jeszcze o tym nie wie...> i jest wreszcie rozdział <o czym pewnie też jeszcz nikt nie wie...> a ja wracam oglądać filmy Marvela. Od początku. Po raz kolejny.... życie jest piękne ^^
a Loki taak bardzo boski <3 gdyby Tom Hiddleston był chociać dziesięć lat młodszy... i nie miał żony i dziecka... btw, ogl z nim ostatnio Crimson Peak i wciąż mam feelsy <3
Miłej majówki (dla tych, którzy wciąż mają wolne) i [*] dla tych, którzy już nie mają,
Nataria ^^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top