Rozdział 6
Nikt kto drogę miał glazurową nie zrozumie tego, kto szedł przez ciernie...
*Valentino*
Zajeżdżając pod sierociniec ujrzałem stary budynek z którego odpadał płatami tynk. Wchodząc niechętnie na posesję szedłem za rodzicami oglądając mijający krajobraz. Jedyne co było tutaj piękne i zarazem niepasujace do tego budynku to czerwone róże o które ktoś umiał o nie dbać. Wchodząc do wewnątrz sierocińca jakaś kobieta o blond warkoczu do pasa ubrana a czarny garnitur poprowadziła nas do pomieszczenia niby to salonu. Usiadłem pomiędzy rodzicami na obdartej kanapie wśród hałasu rozmów dzieci dochodzących z piętra wyżej. Rozglądając się dookoła ujrzałem ściany pokryte tapetą dziecięcą a na niej naklejki. Dookoła leżały zabawki i ramki ze zdjęciami. Nagle usłyszałem rozpaczliwy głos, który należał do czarnowłosej dziewczyny idącej przy kobiecie, która nas tu przyprowadziła. Czyżby to była ta cała Nika? Sądziłem, że ta sytuacja będzie wyglądała...inaczej.
Wyobrażałem sobie, że ta dziewczyna będzie szczęśliwa iż ją stąd zabieramy ale ona nie zwróciła nawet na nas uwagi cały czas patrząc na kobietę o blond włosach. Zauważyłem jak dziewczynie drżą dłonie a po policzkach spływają łzy. Zachowywała się conajmniej dziwnie zwłaszcza, że z tego co mi się zdawało każdy chciał opuścić sierociniec jak najszybciej. Słyszałem jak dziewczyna szepcze błagając ową kobietę;
-Obiecałaś, że nigdy więcej nie dasz mnie skrzywdzić. Nie chcę znów przez to przechodzić...nigdy więcej. Pokazywałam ci lewą dłoń...nie chcę... proszę...błagam nie.
Słyszałem w jej głosie rozpacz. Spoglądając na rodziców widziałem w ich oczach łzy. Nie rozumiałem dlaczego. Zbierając się ku wyjściu ruszyliśmy w kierunku drzwi wyjściowych obserwując Nikę, która patrzyła błagająco na blondynkę. Nagle owa kobieta zawołała by czarnowłosa zaczekała co uczyniła. Po chwili ku dziewczynie zaczęli podchodzić wszyscy podopieczni ośrodka przytulając ją do siebie i szepcząc między innymi, żeby nigdy więcej nie doznała bólu. Słuchając tego miałem mętlik w głowie. Co takiego musiała doznać, że wszyscy się o nią troszczyli? Rodzice nakazali gestem, że musimy iść a Nika słuchając ich ruszyła za nami bez słowa patrząc co jakiś czas za siebie z żalem. Wsiadając do samochodu zaczęły się przesłuchania rodziców. Zadawali jej pytania ale ona nie odpowiedziała na żadne z nich. Czułem złość. Moi rodzice adoptowali tę sierotę a ona nie raczyła odpowiedzieć na głupie pytania. Patrząc na nią widziałem jak wygląda przez okno a na jej twarzy nie było żadnych emocji; czysta obojętność.
-Pokaż lewą rękę - powiedziałem głosem nieznoszącym sprzeciwu na co czarnowłosa obróciła się w moim kierunku. Jej dłonie zaczęły się trząść, w oczach stanęły łzy a gdy samochód się zatrzymał wybiegła z niego jakby się paliło.
-Biegnij za nią! - krzyknął ojciec zły na moje zachowanie
Wysiadając pobiegłem za nią i nie zajęło mi długo by ją dogonić bowiem byłem dobrym biegaczem. Chwytając ją za dłoń obróciłem dziewczynę gwałtownie w swoją stronę a ona zachowywała się conajmniej dziwnie.
-Puść mnie...nie chcę - mówiła trzęsącym się głosem
Nie rozumiejąc co ma na myśli odpowiedziałem po prostu;
-Chodź do domu. Zgubisz się. Nie znasz tej okolicy.
O dziwo posłuchała ale wyrwała się z mojego uścisku przytulając do piersi swoją lewą dłoń. Patrzyłem na nią nie rozumiejąc jej dziwnego zachowania. Miałem jej dosyć a znam ją zaledwie kilkadziesiąt minut. Musiałem jej powiedzieć o regułach panujących w naszym domu. Wchodząc do wewnątrz budynku przycisnąłem dziewczynę do ściany tak, że nasze twarze dzieliło kilka centymetrów i syknąłem przez zęby;
-Słuchaj sieroto, nie chcę cię tutaj i najlepiej by było gdybyś stąd zniknęła jakimś magicznym sposobem ale niestety rodzice cię przygarnęli zapewne z litości. Słuchaj więc sieroto; nie obchodzisz mnie. W szkole się nie znamy a w domu lepiej schodź mi z drogi. Zrozumiałaś?
Patrząc w jej oczy nie ujrzałem w nich strachu co mnie zaskoczyło.
-Nie znam cię ale z tego co słyszę i widzę mieszkasz w dostatku zapewne od urodzenia. Ciesz się, że nie spotkało cię życie koczownicze z rodziny od rodziny. Gdybym mogła to wiedz, że zostałabym w ośrodku ale nie mogłam. Nie strasz mnie bo nie skrzywdzisz mnie bardziej niż jestem. Chyba, że jesteś psychopatą tak jak tamci. - odpowiedziała a w jej oczach na chwilę stanęły łzy i cierpienie. Wyrywając się z mojego uścisku ujrzałem rodziców, którzy patrzyli się na Nikę i na mnie.
-Wszystko w porządku Nika? - zapytała z troską matka.
Dziewczyna na jej pytanie szepnęła;
-Nigdy nie było proszę Pani i nie będzie. Gdzie będę spała?
Matka spojrzała na mnie i wiedziałem, że oczekiwała iż zaprowadzę ją do pokoju. Nie mając wyboru ruszyłem przed siebie nie zważając na to czy idzie za mną czy nie. Otwierając drzwi od pokoju spojrzałem za siebie by ujrzeć dziewczynę wyglądającą przez okno korytarzowe na ogród. Podchodząc do niej ujrzałem w jej oczach smutek.
-Dlaczego jesteś smutna? - zapytałem
Nika na dźwięk mojego głosu wystraszyła się po czym obracając się w moją stronę pokiwała przecząco głową idąc w kierunku pokoju. Ruszyłem za nią. Przekraczając próg pokoju ujrzałem czarnowłosą siedzącą na parapecie z opartym czołem o okno.
-Czemu nie skaczesz z radości,hm? W sierocińcu nie miałaś takich warunków jak tu. - drwiłem z niej
Nika spojrzała na mnie pustym od emocji wzrokiem i odpowiedziała;
-Pierwsza zasada z sierocińca: nie przyzwyczajaj się.
-Głupie zasady tak jak i dzieci stamtąd.
-Nikt kto drogę miał glazurową nie zrozumie tego, kto szedł przez ciernie - odparła spoglądając na powrót w okno a ja zatrzasnąłem drzwi mając dosyć tej sieroty.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top