Rozdział 46
"Czy pamiętasz
Jak wtedy jesienią
Spędzaliśmy ze sobą cały dzień?
Czy pamiętasz
Nas trzymających się za ręce?
Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy
(Powiedz mi) [...] "
-Michael Jackson -"Remember the time"
*Valentino*
Rodzice uspokajając się trochę usiedli obok mnie. Trzymaliśmy się za ręce czekając na wieść od lekarza. Ja jednak w głębi siebie wiedziałem, że to uczucie jakby Nika dotykała mojej dłoni to...to było pożegnanie. Ona żegnała się ze mną. Widziałem jednak po minie rodziców, że oni nie chcieli tego zaakceptować. Oni wciąż wierzyli. Wierzyli w to, że Nika wyjdzie z tego i nadal będzie wśród nas. Chciałbym wierzyć tak jak oni...lecz nie umiałem. Nagle ojciec wyrwał dłoń z mojej. Zdezorientowany spojrzałem na niego. Wtedy ujrzałem wychodzącego z sali lekarza. Milczał. Wiedziałem, że coś jest nie tak.
-Przeżyła? Czy ona przeżyła? - pytała matka stając naprzeciw lekarza, który patrząc prosto w oczy to matki to mego ojca powiedział cichym głosem;
-Robiliśmy wszystko co w naszej mocy ale tak jak mówiłem Państwa synowi; szanse na przeżycie były znikome, przykro mi. Przepraszam ale Państwo wybaczą muszę wracać na oddział.
Słyszałem płacz rodziców. Widziałem jak oboje się przytulają chcąc pocieszyć się wzajemnie. Ja tymczasem podszedłem ku drzwiom, gdzie leżała Nika. Widziałem przez nie lekarzy, którzy to coś zapisują w dokumentach to kręcą się w około jakby czegoś szukając. Pukając w szybę chciałem zwrócić na siebie uwagę. Udało mi się. Podszedł do mnie jeden z lekarzy uchylając drzwi.
-Słucham Pana
-Chciałem zapytać...czy mogę wejść do siostry? Móc się pożegnać - poprosiłem
Lekarz widząc mnie w stanie rozpadu emocjonalnego, zgodził się. Otworzył szerzej drzwi wpuszczając mnie do środka. Wszystko dookoła jakby znikło. Byłem tylko ja i Nika, która leżała na stole operacyjnym taka blada...taka spokojna....taka inna od tej jaką znałem na codzień. Dotykając dłoni dziewczyny, która była zimna w moich oczach stanęły łzy bowiem to uświadomiło mi, że to wszystko to prawda. Prawda, że nigdy więcej nie ujrzę tej dziewczyny, która potrafiła robić tak zaskakujące rzeczy chociażby jak wejść na dach domu co niemal doprowadziło mnie do zawału. Potrafiła robić to, na co miała ochotę nie bacząc na konsekwencje i tego jej właśnie zazdrościłem.
-Przepraszam cię Nika za wszystkie rzeczy, które cię zraniły świadomie lub nieświadomie, które zrobiłem ja. Wiem, że nie mieliśmy najlepszego kontaktu i znaliśmy się krótko ale chciałbym ci podziękować. Podziękować za to, że pokazałaś mi to iż mając tak niewiele można mieć wiarę w jutro. Nie wiem jak...nie wiem jak po tym wszystkim nadal miałaś chęć i nadzieję robić to, co chciałaś. Dziękuję, że mi to pokazałaś...
Nagle poczułem jak ktoś mi kładzie dłoń na ramieniu. Obracając się ujrzałem rodziców.
-Dlaczego lekarze się poddali? - zapytałem czując kolejne napływające łzy
-Nie było szans Valley - usłyszałem sze0t matki
-Nie mów tai na mnie! Tylko ona tak mnie nazywała! Tylko ona mogła! - krzyczałem zrozpaczony wybiegając z sali operacyjnej. Biegłem sam nie wiedząc gdzie. Biegłem chcąc odrzucić rzeczywistość, która mnie dosięgnęła. Nie chciałem uwierzyć w to, że znów jestem sam...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top