Rozdział 42

*Valentino*
   Siedziałem już kolejną z rzędu godzinę na niewygodnym taborecie przy łóżku Niki trzymając ją za rękę. Byłem sam. Rodzice nie mogli przyjechać bo jak mi powiedzieli przez telefon "Mają mnóstwo pracy"
Prawda była taka, że praca to wymówka od życia rodzinnego. Wymigują się tak od lat. Nie spędziliśmy ani jednych moich urodzin razem. Spędzałem je sam lub z kolegami. Ich nigdy nie było. Jak tylko dowiedziałem się w jakim szpitalu leży Nika ruszyłem w jego kierunku. Niestety nie pozwolono mi wejść do jej sali ponieważ jak widziałem przez przeszklone drzwi lekarze ratują Nikę defibrylatorem. Widziałem jak jej ciało unosi się i opada a lekarze coraz bardziej się denerwują. Widziałem jak się krzątają wokół niej a ja z każdą chwilą czułem się coraz gorzej. Widząc bezradność lekarzy, którzy zdejmowali już rękawice niespodziewanie jeden z nich podszedł ku defibrylatorowi i biorąc go w dłonie skierował się ku dziewczynie a ona o dziwo tym razem otworzyła oczy. Zacząłem płakać ze szczęścia jednocześnie uderzając dłonią o szybę by zwrócić jej uwagę na mnie. Udało mi się to, spojrzała na mnie. Spojrzała...lecz nie tym samym wzrokiem jakim patrzyła na mnie wcześniej. Wcześniej patrzyła na mnie smutnym lub lekko radosnym wzrokiem a teraz? Teraz jej wzrok wydawał się być taki...taki zdziwiony?
Chyba tak...zdziwiony. Widziałem jak pyta o coś jednego z lekarzy wskazując na mnie dłonią a owy lekarz patrząc na mnie tłumaczył jej coś a Nika z każdym jego słowem wydawała się być coraz bardziej zszokowana. Kilka chwil później lekarze wyszli z sali a gdy zapytałem czy mogę do niej wejść zabroniono mi. Czekałem więc jak pies pod drzwiami złudnie licząc, że ktoś kiedyś pozwoli mi do niej wejść. Tymczasem oparty o ścianę rozmyślałem nad tym, dlaczego patrzyła na mnie takim dziwnym wzrokiem...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top