Rozdział 37

*Nika*
    Otwierając oczy ujrzałam biały sufit, było mi wygodnie i ciepło. Przecierając oczy dłonią podniosłam się do pozycji siedzącej by po chwili zrozumieć, że jakimś magicznym sposobem znalazłam się na powrót w pokoju Valentina. Mówiąc "magiczny sposób" miałam na myśli to, że mnie odnalazł. Rozumiałam jego troskę wobec mojej osoby lecz nie rozumiałam dlaczego to robi, dlaczego się mną opiekuje. Nie ufałam, że robi to z własnej woli. Muszę go o to zapytać. Wstając z łóżka podeszłam ku drzwiom, które po chwili otwierając wyszłam na korytarz. Podchodząc do balustrady usłyszałam rozmowę. Chowając się za rogiem ściany postanowiłam jej posłuchać. Mimo tego, że byłam w tym domu blisko dwa miesiące nie ufałam nikomu prócz sobie. Polubiłam Valentina lecz wydaje mi się on trochę dziwny. Nie wiem dlaczego. Przebywając z nim czuję się tak jakbym przebywała z kimś, kto chce przebywać w moim towarzystwie jednocześnie chcąc jak najszybciej ode mnie uciec. Nie umiałam tego pojąć. Chciałam odnaleźć w Valentinie bratnią duszę lecz on wydawał się być niezdecydowany.
-Słuchaj, powiedziałem ci jasno; zerwałem ten głupi zakład. Nie, nie chcę. Jak to zwiększyła się dwukrotnie? Aha... Nie, mimo tego nie wejdę po raz drugi w to bagno.
Chwilę milczał nim odpowiedział temu komuś po drugiej stronie słuchawki.
-Posłuchaj mnie uważnie bo drugi raz nie powtórzę; nie wejdę w ten zakład ponownie. Gdybyś poznał Nikę również byś zrezygnował... Co!? Ja? Chyba zwariowałeś. Nie zakochałbym się nigdy w tej sierocie! Jest wiele ładniejszych Laurie! - śmiał się pod nosem mówiąc dwa ostatnie zdania podczas których ja cicho płakałam.
Jak mogłam uwierzyć, że zobaczy we mnie człowieka a nie dziecko, które straciło rodziców? Jak mogłam łudzić się, że mnie zrozumie? Nie mogłam. Nie mogłam tak samo jak tego, że mogę tu zostać. Co z tego, że przyniósł mnie tu wczoraj do domu skoro teraz bez żadnych przeszkód przychodzi mu mnie wyzywać od sierot? Jakże łatwo przychodzi mu ranienie drugiej osoby i to za jej plecami. Jakże łatwo jest kogoś dobić aniżeli podać pomocną dłoń... Powinnam już dawno to zrozumieć. Pokazywano mi to na każdym kroku lecz ja naiwna nadal mam nadzieję, że wśród tylu zła jest jeszcze dobro... Weszłam z powrotem do pokoju wyrwałam kartkę z notesu pisząc krótkie wyjaśnienie wieszając je na szybie okna na taśmie klejącej. Otwierając okno zeskoczyłam po raz drugi na ziemię lecz tym razem nie miałam farta. Poczułam promieniujący ból w kostce, który wycisnął kilka dużych łez z moich oczu. Mimo to musiałam iść dalej. Wolałam ból fizyczny niż ten, który zadał mi Valentino. Nie chcę go widzieć. Nie chcę... Ruszyłam kulejąc na lewą nogę tam, gdzie czułam się jak w domu...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top