Rozdział 29

*Nika*
    Zadałam chłopakowi proste pytanie ponieważ niepowiem zdziwiła mnie jego nagła zmiana relacji między nami. Jeszcze niedawno pałał do mnie żywą nienawiścią a teraz? Teraz zachowuje się niczym niańka. Obserwowałam jak wybiega z domu jakby się paliło. Nie wiedziałam jak mam się zachować. Nie ufałam nikomu poza sobą i to była jedna z wielu moich wad. Poczułam jak po policzku spływa mi łza a w oczach stoi morze łez.
-Zejdziesz na chwilę? - usłyszałam głos dobiegający z parteru więc spojrzałam w tamtą stronę ówcześniej ocierając łzę. Była to matka Valentina, która patrzyła się na mnie smutnym wzrokiem. Posłuchałam jej prośby i zeszłam do niej a ona poprowadziła nas ku salonowi. Siadając obok niej na kanapie ujrzałam nie tę kobietę, którą widziałam po raz pierwszy w sierocińcu; nie miała na sobie drogiego garnituru i pięknej porcelanowej twarzy niczym jedna z tych kobiet z telewizji, nie. Teraz, tu przede mną siedziała załamana około czterdziestoletnia kobieta, która ma dylemat i nie potrafi go rozwiązać. Jakże zmieniamy się pod wpływem sytuacji w jakiej się znajdujemy. Chcemy być jak ci z telewizji, z reklam; tacy piękni i wiecznie opanowani, mieć kontrolę nad własnym życiem i nigdy jej nie utracić. Nie wiemy jednak tego, że takie życie nie istnieje. Ci ludzie z reklam, z telewizji poza tymi reklamami, poza telewizją nie wyglądają tak jak w nich. To iluzja na którą my się nabieramy bo nam ją wciskają na każdym kanale telewizyjnym. Siedząc obok tej kobiety wzięłam ją za drżącą dłoń szepcząc spokojnie;
-Nie będę zła jeżeli mnie Państwo oddadzą. Od ósmego roku życia tułam się z domu do sierocińca. Nie chcę by Państwo przeze mnie cierpieli ani Państwa syn. Rozumiem, że nie wszyscy akceptują kogoś takiego jak ja. Wiem, że mam nocne koszmary, które budzą wszystkich dookoła. Wiem, że mam ataki paniki nad którymi nie panuję. Wiem, że przynoszę tym wstyd. Nie chcę nikogo krzywdzić...
Widziałam jak kobieta patrzy się na mnie ze łzami w oczach.
-Dziecko...nie chcę cię oddać. To jest twój dom. Tu jest twoje miejsce. Po prostu Mark - mój mąż nie może tego zaakceptować ale...przekonam go, wiesz? Będzie dobrze, złotko - powiedziała uśmiechając się smutno
Kiwnęłam tylko głową na zgodę. Nagle kobieta ocierając łzy wstała z kanapy i podchodząc do meblościanki wzięła jakąś księgę. Dopiero, gdy podeszła bliżej ujrzałam, że to nie księga lecz album. Poczułam jak kładzie mi go na kolana więc unosząc wzrok zmarszczyłam brwi w niezrozumieniu.
-Przejrzyj a zrozumiesz - szepnęła na odchodne posyłając mi uśmiech
  Nie wiedziałam, że w tym albumie ujrzę to czego nie miałam; przeszłości, zrozumienia i sensu mojego życia...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top