Rozdział 27
*Nika*
Sprzątając z chłopakiem w pewnej chwili poruszyliśmy poniekąd temat przeszłości. Nie chciałam by Valley był smutny ponieważ wystarczy iż ja nadrabiałam smutkiem za wszystkich domowników. Oparta o blat zastanawiałam się nad tym jak zmienić temat lecz nim zdążyłam cokolwiek wymyślić do domu wparowali rodzice zastępczy, którzy spojrzeli na Valentina jak na ostatniego łobuza. Nim jednak zdążyli na niego nakrzyczeć podeszłam do nich z miną wielkiej męczennicy. Wolałam cierpieć za niego niż by on dostał kolejne manto i widzieć jego smutną twarz. Dlatego stojąc naprzeciw rodziców zastępczych z pochyloną głową i pod zdziwionym spojrzeniem bruneta, szepnęłam smutno; -Przepraszam to moja wina. Chciałam wziąć kakao ale było za wysoko więc stanęłam na krześle by je dosięgnąć. Trzymając pudełko z proszkiem niestety poślizgnęłam się i spadłam z krzesła. Valentino usłyszał mój krzyk i pomógł mi a potem również pomógł mi sprzątać. Rodzice patrzyli to na mnie to na bruneta po czym ojciec zastępczy podszedł w moją stronę i mnie przytulił. Zesztywniałam. Nie oddałam uścisku. Wspomnienia wtargnęły do mojego umysłu tak nagle, że nie mogłam ich powstrzymać. Wszystko działo się tak szybko; płakałam odpychając Bogu winnego człowieka, który przygarnął mnie pod swój dach ofiarowując wszystko co miał, krzyczałam by nie robił mi krzywdy, że będę grzeczna i pójdę do tej piwnicy, krzyki...krzyki Valentina by odsunął się ode mnie, płacz kobiety która patrzyła na mnie ze łzami w oczach i ja klęcząca zwinięta niemalże w kulkę na podłodze cała we łzach ciągle powtarzająca, że nie chcę...będę grzeczna... Potem nie pamiętam nic... obudziłam się w łóżku. Rozglądając się dookoła ujrzałam czarne ściany i to mi wystarczyło bym wiedziała gdzie jestem; pokój Valentina. Podnosząc się do pozycji siedzącej poczułam automatyczny wstyd i upokorzenie jakie odczuwałam po każdym ataku histerii. Przyciskając lewą dłoń do piersi, szepnęłam to co zawsze powtarzał mi on; -Zepsuta laleczka, której nikt nie chce. Zepsuta biedna sierota... Brzydka wewnątrz a z zewnątrz jak porcelanowa laleczka. Nikt nie pokocha bo zepsuta... Nagle ktoś poruszył się w kącie pokoju. Uciekając w najgłębszy i najdalszy kąt łóżka zapytałam drżącym głosem; -Kim jesteś? -Mówiłem, że cię znajdę laleczko... - usłyszałam ten głos, który prześladował mnie tyle lat... -Zostaw mnie, proszę...zostaw... - płakałam błagając wiedząc, że to bezsensowne -Nie mogę, przecież wiesz... jesteś moja porcelanowa laleczko... - powiedział podchodząc bliżej Krzyczałam o pomoc lecz on podbiegł ku mnie i zatkał mi twarz poduszką. Było duszno...tak duszno brakowało mi tlenu. Szamotałam się lecz on był zbyt silny. Kopałam lecz to na nic. Słyszałam jego śmiech przy uchu. Słyszałam jak szepcze swoje plany wobec mnie. Słyszałam jak mówi, że tym razem nie wypuści mnie z piwnicy. Poczułam nagłe szarpnięcie ku górze przez co zakręciło mi się w głowie. Otwierając oczy zrozumiałam dlaczego. Valentino stał przy drzwiach i patrzył przerażony to na mnie to na mojego byłego ojca zastępczego. Widziałam w jego oczach złość pomieszaną z troską. Potem do pokoju wbiegli moi teraźniejsi rodzice zastępczy, którzy wyglądali gorzej niż ich syn. Poczułam zimny metal przy szyi. Nie musiałam patrzeć by wiedzieć co to jest. Znałam go aż za dobrze. Niespodziewanie usłyszałam jak pyta się mnie radośnie; -Pamiętasz ten nóż? Tyle wspaniałych wspomnień z nim związanych, nieprawdaż? -Tak, zwłaszcze te ostatnie, gdy wbiłam ci go w udo - odparłam przez zaciśnięte zęby Po chwili pożałowałam swojej brawury, czując krew spływającą po szyi. Przycisnął mi nóż bardziej do szyi przez co powstał mały krwotok. -Puść ją! - krzyknął Valentino niemalże płacząc -Ojej jakie to romantyczne - drwił - Chyba nie pokazałaś mu mojej pracy na twej lewej dłoni, hm? -Nie masz prawa! - krzyknęłam próbując się wyrwać wiedząc, że w tej sytuacji to on króluje jak przez większość mojego nędznego życia. Czułam w moich oczach łzy. Nie chciałam by ujrzeli moją dłoń. Nie chciałam by musieli na to patrzeć - Proszę, nie.. Moje prośby na nic się nie zdały. Odsłonił moją lewą dłoń a ja czułam się tak jakby właśnie rozebrał mnie do naga. Pokazał to, co przez całe życie ukrywała.; moją przeszłość. -Zabij mnie - poprosiłam. Teraz, gdy wszyscy widzieli to, czego widzieć nie powinni a ja czułam się jak ta najgorsza, jedyne czego pragnęłam to by mnie zabił. Lecz nawet ta prośba była za duża bowiem on tylko się zaśmiał rzucając mną o ścianę od której odbiłam się jak piłka. Upadłam na podłogę widząc mroczki przed oczami. -Mocniej już nie potrafisz? Przecież kiedyś rzucałeś mnie na każdy mebel, szkło czy metal a teraz co? Siły ci zabrakło? Zestarzałeś się... w końcu to trzy lata nieobecności prawda? Śmiało, dalej! -krzyczałam podchodząc ku niemu na nogach jak z waty. Jednak on jedyne co zrobił to złapał mnie za twarz odpowiadając drwiąco; -Stworzyłem to co chciałem; człowieka tak złamanego, że błaga o śmierć. Teraz wiesz jak ja czułem się, gdy moja żona cię adoptowała i całą uwagę skupiła na tobie nie na mnie. Spojrzałam na niego niedowierzająco po czym krzyknęłam; -Nie mogłeś mnie oddać do sierocińca!? Dlaczego nie wyrzuciłeś mnie z domu jak pozostałe czternaście rodzin przed wami!? Skoro tak ci zawadzałam mogłeś powiedzieć to swojej żonie! Nie odpowiedział. Staliśmy naprzeciw siebie patrząc sobie w oczy. Nie z nienawiścią. Z żalem. -Ona była taka szczęśliwa mając ciebie. Nie mogłem jej tego zrobić. - odparł -Ale mnie przypalać codziennie papierosami mogłeś? Mogłeś rzucać mnie na każdy napotkany mebel? Mogłeś ryć nożem w mojej skórze wzorki by potem polać je alkoholem? To mogłeś robić!? Odpowiedz!? - krzyczałam płacząc - Mogłeś to zrobić!? - podstawiłam mu lewą rekę pod sam nos - Zobacz co ze mnie zrobiłeś... zobacz co ze mnie zostało...gratuluję. Możesz być z siebie dumny. Stworzyłeś potwora...nie mam uczuć, nie ma we mnie radości, nie ma żalu, nie ma nienawiści...nie ma nic. Powiedz mi...czy nie mogłeś mnie pokochać? Czy nie mogłeś nauczyć mnie wiązać butów? Nie mogłeś traktować mnie jak swoje dziecko? Nie mogłeś? - pytałam płacząc patrząc w jego oczy, które nie chciały spojrzeć w moje. -Próbowałem... nie umiem...nie umiałem... - szepnął -Zabiłeś mnie... - szepnęłam zanosząc się szlochem Rodzice zastępczy wezwali policję. Musiałam złożyć zeznania. Spędziłam kilka godzin na komisariacie po czym pozwolono mi wrócić do domu. W owym domu siedziałam na parapecie tępo patrząc na krajobraz za nim. Czy skacząc z pierwszego piętra można się zabić? - myślałam Wiedziałam, że Valley siedział na moim łóżku lecz nic nie mówił za co byłam mu wdzięczna. Nie płakałam. Nie miałam uczuć...nie czułam nic. Słyszałam rozmowę rodziców zastępczych. Wiedziałam, że po tym incydencie mnie oddadzą dlatego, gdy tylko chłopak opuścił mój pokój spakowałam do małej torby swoje rzeczy oglądając wszystko tak jakbym widziała to po raz pierwszy choć w rzeczywistości będzie to ostatni...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top