Rozdział 24
*Valentino*
Słysząc płacz dziewczyny nie potrafiłem skupić się na uspokojeniu swoich emocji odłożyłem gitarę na bok po czym wychodząc ze swojego pokoju ruszyłem ku pokojowi dziewczyny. Sądziłem, że wejdę do niego od tak lecz stając twarzą do drzwi, które oddzielały ją ode mnie zdałem sobie sprawę, że to nie jest proste. Po co ja tam idę? Co ja jej powiem? Opierając się dłonią o powierzchnię drzwi opuściłem głowę ku dołowi myśląc jak bezmyślny jestem. Nika mieszka ze mną pod jednym dachem od miesiąca. Został mi miesiąc by przekonać ją do siebie i wygrać zakład jednak z każdym mijającym dniem czułem się większym dupkiem niż wczoraj. Odpychając się od nich ruszyłem ku salonowi już na schodach wyjmując telefon z kieszeni. Przykładając go do ucha powiedziałem od razu o co się rozchodzi.
-Zrywam zakład.
-Czyżby sierota zawładnęła biednym Valentinem? - drwił Laurie
-Nic nie rozumiesz...
-Czyli co? Poddajesz się? Wielki Valentino się poddaje z powodu sieroty? - drwił dalej a mnie coraz bardziej drżały dłonie
-Nie chcę by skończyła jak ona! Zrywam zakład, rozumiesz!? Nie warto! - krzyczałem do słuchawki po czym rzuciłem telefonem o ścianę. Chowając twarz w dłoniach usiadłem na kanapie.
-Czyli byłam dla ciebie jedną wielką zabawką, która umożliwi ci wygranie zakładu? Tym dla ciebie byłam? - usłyszałem smutny głos Niki za plecami.
Obracając się ujrzałem brunetkę patrzącą się na mnie załzawionymi oczami w których widać było zranienie. Nie wiedząc co powiedzieć szepnąłem bezradnie nie radząc sobie z bolesnymi wspomnieniami.
-Pomóż mi...
Czułem się taki...pusty. Nikt nie chciał o niej rozmawiać bo sprawiało to ból ale każdy wiedział, że to się wydarzyło...z mojej winy. Jestem winny choć policja stwierdziła, że to nie moja wina. Jednak ja nadal czułem się winny. Minęło pięć lat...pięć lat a ja nadal żyję tamtym dniem, gdy rozbiłem się autem o drzewo...
-Trzymaj się siostrzyczko. Zwiedzimy okolicę, co ty na to? - zapytałem patrząc w jej niebieskie oczy.
- Ale ty nie umiesz prowadzić Valley - powiedziała machając swoimi dwoma blond kucykami na boki
- Umiem! - upierałem się oburzony
- Właśnie że nie! Tato ma prawo jazdy a ty nie! - powiedziała dumna
Chcąc pokazać, że jako trzynastolatek potrafię prowadzić auto odpaliłem je i ruszyłem z prędkością, której opanować nie potrafiłem. Rozbiłem się na najbliższym zakręcie...o drzewo.
Ja przeżyłem, doznałem złamania nogi w dwóch miejscach i wstrząsu mózgu. Moja wówczas ośmioletnia siostra zginęła...doznała pęknięcia czaszki w dwóch miejscach.
Nawet nie wiem kiedy zacząłem płakać a Nika trzymała mnie w swoich ramionach szepcząc coś pod nosem.
-Co ty robisz? - zapytałem odsuwając się od niej patrząc jej prosto w oczy
Nika milczała chwilę nim odpowiedziała;
-Przepraszam chciałam ci jakoś pomóc...
Obserwowałem jak odsuwa się ode mnie i rusza ku wyjściu. Sądząc iż odeszła szepnąłem sam do siebie;
-Słuchaj przeszłości a nie będziesz miał teraźniejszości i przyszłości...
-Ja słuchałam zbyt długo... Jaki miałeś cel w tym zakładzie? Co takiego było warte mojego bólu? - usłyszałem niespodziewanie
Obracając się w jej kierunku ujrzałem ją opartą o ścianę patrzącą na mnie.
-Popularność...taki miałem cel. Wszyscy nadal by mnie lubili - odparłem cicho opuszczając wzrok na podłogę
Usłyszałem jej cichy niewesoły śmiech.
-Powiedz mi jedno i dam ci spokój, dobrze? - spytała
Skinąłem głową na zgodę.
-Czy podczas tej swojej popularności - zrobiła cudzysłów dłońmi na słowo popularność po czym mówiła dalej - byłeś szczęśliwy? Czy podczas tylu ludzi, którzy z tobą rozmawiali i walczyli o twą uwagę byłeś radosny? Czy wśród tego tłumu ludzi nie czułeś pustki, samotności? - zapytała.
Zadała mi takie pytania na które odpowiedzi znałem od dawna. Trzymałem się tej popularności jak koła ratunkowego sądząc, że wyciągnie mnie ona z dna - w jakim jak przed chwilą zrozumiałem - nadal tkwię.
-Nie byłem szczęśliwy. Nie byłem radosny... Jestem taki sam jak po wypadku...pięć lat taki sam...samotny i pusty. Skąd wiedziałaś? - zapytałem unosząc na nią wzrok.
Ujrzałem w jej oczach to samo co sam czułem. Dziewczyna podeszła do mnie i siadając obok mnie podwinęła lewy rękaw. Złapałem ją za dłoń by tego nie robiła.
-Nie rób tego jeśli nie chcesz - szepnąłem
Nika uśmiechnęła się na moje słowa.
Niespodziewanie przytuliła się do mnie szepcząc;
-Dziękuję i wybaczam
-Jak możesz mi od tak wybaczyć moje głupie zachowanie? - zapytałem zdziwiony - powinnaś być na mnie zła czy coś w tym stylu. Dlaczego nie jesteś?
Dziewczyna odsunęła się ode mnie trzymając dłonie na moich ramionach po czym odpowiedziała;
-„Bo jeśli wy nie przebaczycie, to i wasz Ojciec, który jest w niebie, nie przebaczy wam waszych przewinień.” (Mk 11,26).
-Czyje to słowa? - zapytałem
-Najwyższego - odparła patrząc ku górze z uśmiechem.
Nie dowierzałem jak ta dziewczyna mimo tylu przewinień w życiu o których mówił ojciec nadal ma tak dobre serce...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top