Rozdział 16

*Valentino*
    Straż miejska nakazała mi wyjaśnić to całe zdarzenie po czym mnie puścili. Powiedziałem po prostu, że chciałem ją zanieść to domu a ona nagle zaczęła krzyczeć. Nie uwierzyli mi. Spisali mnie po czym pozwolili mi się oddalić. Byłem zły i to bardzo. Chciałem dobrze a wyszło jak zwykle. Wchodząc do domu trzasnąłem drzwiami tak mocno, że w kuchni coś się pobiło. Zerkając tam ujrzałem talerz na podłodze, rozbity. Super. Wbiegając po schodach na parter wparowałem do pokoju tej sieroty od progu wrzeszcząc, że przez nią mam same kłopoty i tym podobne a to wszystko po to by zobaczyć puste pomieszczenie. Nikogo w nim nie było. Pustka. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że okno jest otwarte. Dlaczego nie zauważyłem tego wcześniej? Podbiegając ku niemu wychyliłem się lekko patrząc w dół ale nikogo tam nie było.
-Tu jestem - usłyszałem jej głos ale nadal nie mogłem jej dostrzec.
-Valley tutaj! Na górze! - usłyszałem ponownie jej krzyk.
Ktoś sobie ze mnie żartował czy jak? Przecież tu nikogo nie ma. Zerkając ku górze poraziło mnie słońce i nie mogłem nic distrzec. Dopiero robiąc tak zwany daszek ujrzałem ją. Siedziała uśmiechnięta na dachu machając nogami na jego krawędzi. Ona. Siedziała. Na. Czubku. Dachu.
Chyba mam zawał...
-Nika proszę...zejdź z tego dachu, tylko po mału... - mówiłem spokojnym tonem głosu a ona się śmiała.
-Ty chyba nie myślisz, że chcę się zabić, prawda? - zapytała śmiejąc się ze mnie - Poza tym, wyglądasz teraz jakbyś miał niestrawność jeśli mam być szczera.
Patrzyłem na nią niedowierzająco. Nikt nigdy mnie nie skrytykował. Będąc zły odpowiedziałem;
-Idę stąd nie chcę patrzeć jak stracisz równowagę i rozplaszczysz się na chodniku.
Chowając się do wnętrza domu usłyszałem jej perlisty śmiech. Uśmiechając się pod nosem wyszedłem na zewnątrz do ogrodu. Nagle ni stąd ni z owąd usłyszałem jak dziewczyna krzyczy;
-Panie niestrawność! Dzisiaj jest impreza u... Bethany? Chyba tak! Kazała mi powiedzieć byś przyszedł!
Słysząc jak mnie nazwała myślałem czy by się tak nie zawrócić i "przypadkiem" zrzucić ją z dachu. Słysząc to co mówiła o imprezie u Beth wyjąłem telefon i przykładając go do ucha powiedziałem;
-Laurie impreza u Beth. Dzisiaj. Idziemy.
-Nie mam ochoty - usłyszałem
-Wezmę tę nową - odparłem
-Będę - usłyszałem
Potem się rozłączyłem uśmiechając się drwiąco pod nosem.
-Zaczynamy zabawę... - szepnąłem patrząc w kierunku dachu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top