Zawsze będę cię kochał

Ten rozdział będzie taki bardziej uroczy. Dedykuję go hey_cruel_world . Mam nadzieję, że niedługo poczujesz się lepiej 😘

Zabiłem Kenny'ego. Teraz to już kurwa nie mam żadnego usprawiedliwienia. Ja dałem mu to gówno. To przeze mnie nie żyje... Płakałem, płakałem bardzo długo. Ale teraz już nie płaczę. Nie mogę. Przez 3 dni kompletnie zaniedbałem Twiggy'ego. Patrzyłem tylko na siebie. Jestem pieprzonym egoistą... Jest 2:42. Twiggy śpi, a przynajmniej mam taką nadzieję. Wślizgnąłem się do jego łóżka i przytuliłem go. Zesztywniał i byłem pewny, że zaraz się obudzi. Na moje szczęście pozostał w swojej Twiggylandji. Ale nie wtulił się we mnie. To jest strasznie przykre, ale nie dziwię mu się. Olewałem go i unikałem przez trzy dni!
Może spróbuję zasnąć? W końcu jest dopiero 3 w nocy...
**************
Obudził mnie krzyk Twiggy'ego. Otworzyłem oczy i zobaczyłem zapłakanego, krzyczącego Jeordie'go, który próbował wyplątać się z moich ramion. Oczy miał wciąż zamknięte. Musi mieć okropny koszmar... Może spróbuję go obudzić...
- Jeordie! Jeordie skarbie obudź się!- Wstałem i przytrzymałem go delikatnie, tak, żeby nie zrobił sobie krzywdy.
- B-błagam n-nie rób mi nic złego.- Wyszlochał Twiggy zasłaniając głowę rękami. Widok zrozpaczonego, przerażonego Twiggelsa połamał te szczątki mojego serca, które zdołał odbudować jego uśmiech.
- Jeordie, kochanie to ja, Brian. Nic ci nie zrobię.
- N-nie! Ty... Ty też tam byłeś!- Wybełkotał Twiggy starając się odpełznąć jak najdalej ode mnie.
- Gdzie byłem? Twiggels to był tylko sen, nic się nie stało.
- N-nie, nie, nie, nie... On tam był! I-i ty też! S-stałeś tam, p-patrzyłeś się na mnie, a-a potem t-ty... Ty mu pomogłeś... Ty też mi to zrobiłeś!
- Twiggy, jesteś miłością mojego życia, moim wspaniałym, uroczym chłopakiem, którego nigdy nie opuszczę i zabiję każdego, kto spróbuje cię skrzywdzić. Obiecałem ci to Twiggs.- Mała koścista postać mojego ukochanego trzęsła się w moich ramionach przez jakieś 10 minut, zanim zdołał wykrztusić cokolwiek.
- T-to nie byłeś ty? A-ale widziałem cię... Czułem twój dotyk... Słyszałem twój głos...- Widać było, że nie jest do końca przekonany, że nadal się boi.
- Jeordie, to był tylko sen. Wykurwiście straszny koszmar.- Pocałowałem go w czoło. Zgodnie z moimi oczekiwaniami natychmiast się rozluźnił. Niepewnie oplutł swoje chude ramiona wokół mnie.
- Twiggy, strasznie się spociłeś. Może pójdziesz wziąć prysznic?
- M-Manny pójdziesz ze mną? N-nie chcę zostać s-sam...
- Oczywiście Twiggels jeżeli będziesz się z tym czuł komfortowo, to oczywiście.
- K-Kocham cię Marilyn.
- Ja ciebie też skarbie. Chodź, umyję ci plecki.
- T-tylko nie patrz dobrze?- Zaśmiałem się cicho, a Twiggy lekko się zarumienił.
- M-mówię poważnie. Nie patrz.
- Oczywiście. Gdzież bym śmiał patrzeć na mojego chłopaka, z którym jakieś 5 dni temu uprawiałem seks. To przecież by było takie niezręczne...
- Nie patrz.- W jego głosie słychać było taką determinację, że zacząłem się trochę niepokoić.
- Dobrze Jeordie. Nie będę.- Podniosłem go i zaniosłem do łazienki. Postawiłem Twiggsa i odwróciłem się w stronę ściany. Słyszałem jak się rozbiera i wchodzi pod prysznic. Po chwili usłyszałem też cichy jęk bólu. Miałem nie patrzeć, ale to było niepokojące. Odwróciłem się i zobaczyłem dziesiątki małych, czerwonych kresek pokrywające jego drobne, wychudzone wręcz ciało.
- T-Twiggels...- Jak on mógł sobie to robić? Jestem w sumie jebanym hipokrytą bo przecież sam się tnę... Ale on nie powinien! Jest na to zbyt piękny.
- D-dlaczego to sobie robisz?
- B-rian! Miałeś nie patrzeć...- Powiedział drżącym głosem Twiggy, próbując się zakryć, ale chyba nie do końca wiedział co ma zakrywać.
- Dlaczego?
- J-ja myślałem, że ty już mnie nie chcesz... B-bo... Nie zwracałeś na mnie uwagi... Myślałem, że po tym co się stało w klubie uważasz, że jestem bezwartościową kupą gówna, która jest dobra tylko do pieprzenia...- w tej chwili Twiggy po prostu wpadł w histerię. Odsunął się na ziemię, zanim zdążyłem go przytrzymać.
- Te-teraz t-to ju-już na-na pewno n-nie będziesz ch-chciał m-mieć ze mną ni-nic wspólnegooo...- szlochał w swoje kolana. - J-jestem t-taki żałosny...- To moja wina. Przeze mnie się okaleczał. Ja mu to zrobiłem.
- Och, Jeordie... To nie prawda. To nie twoja wina, że związałeś się z egoistycznym dupkiem, który nawet nie jest w stanie ochronić cię przed zwyrolem w jakimś pieprzonym klubie. Jesteś wspaniały, iesamowicie uroczy i po prostu przepiękny. Nie ma siły, która sprawiłaby, żebym przestał cię kochać. Nie możesz zrobić nic, żebym cię zostawił. - Objąłem trzęsącego się Twiggsa. Zbyt wiele wypłakał tego ranka.
- Nie wiem jakim cudem ktoś tak przystojny i mądry jak ty, może kochać coś takiego jak ja. Zadaję sobie to pytanie odkąd wyznałeś mi swoje uczucia u siebie w domu...
- Ciiiiiii, odpowiedź jest bardzo prosta. Ponieważ zawsze chcę mieć to, na co nie zasługuję.- Twiggy zarumienił się dziko i spuścił wzrok. Nigdy nie będę na niego zasługiwał...
- Jeordie, czy pozwolisz, że się teraz tobą zajmę?
- D-dobrze Brian, jeżeli musisz... Tylko bądź delikatny...- Zaśmiałem się cicho.
- Nie, Twiggs, nie o to mi chodzi. Chcę po prostu o ciebie zadbać, upewnić się, że wszystko jest już w porządku.
- Och, o-ok... Ja myślałem że...
- Ciiiiiii, nie ważne. Po prostu się zrelaksuj. Nie chcę już widzieć twoich łez. Zgoda?
- Zgoda Manny. A teraz umyj mi plecki.
- Z przyjemnością Twiggels.- Czasem lubię być po prostu puszystą kulką miłości do Jeordie'go. Nie zawsze trzeba być Antychrystem.

______________________________________
No więc... Macie trochę uroczości(?). Mam nadzieję, że choć odrobinę zrekompensowałam wam ten ostatni rozdział...

Macie tu dwa memy, ponieważ ostatnio nie było żadnego. Oba wysłała mi hey_cruel_world

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top