Wycieczka ku zatraceniu

Wycieczka szkolna zazwyczaj oznacza ćpanie po kątach, zwiedzanie muzeów, wkurwianie nauczycieli i takie tam inne.
Ale w szkole katolickiej musięli nam dojebać coś niezwykłego. Nazi katolickie zjeby stwierdziły, że wyślą nas na tydzień do klasztoru. W ramach "edukacji duchowej". Za 8 godzin wyjeżdżamy, a ja za dwadzieścia minut mam spotkanie z dealerem. Wygląda na to, że na matmie muszę wyskoczyć przez okno. Jak dobrze, że mamy na pierwszym piętrze. Wziąłem dość sporego łyka z butelki, w której znajdowała się zabarwiona na niebiesko wódka. Nauczyciel myślał, że to jakiś izotonik, albo jestem tak zjebany, że płyn do ust piję.
- Marilyn, ty nie jesteś zmęczony tym piciem? - Zapytał Twiggy.
- A co ja kurwa biegam jak wódę piję?
- No niby nie, ale trochę ruchu to by ci się przydało.
- Sugerujesz że jestem gruby?!
- Nie, ale jakbyś trochę pobiegał, to może byłbyś lepszy w łóżku.
- Pff. Pieprzę cię lepiej niż na to zasługujesz.
- Więc mówisz, że nie jestem ciebie wart?
- Nie, oczywiście że nie. Jesteś nawet za dobry dla mnie. To raczej ja nie zasługuję na ciebie.- Pocałowałem go w czoło. Zawsze jak to robię, Twiggy troszeczkę się uspokaja.
- Kocham cię Brian. Pamiętaj, nie rób głupich rzeczy.
- Całe moje życie to jedna wielka głupota. Czyli bez cenzury twoja wypowiedź znaczy dla mnie tyle co "zabij się".
- Cholera Manny, mi właśnie o to chodzi, żebyś się nie zabijał. Myślisz, że nie zauważyłem, że przestałeś jeść i spać? Albo tych kilkunastu nowych blizn na twoich rękach i torsie? Nie jestem ślepy Marilyn. Proszę nie zostawiaj mnie.- Praktycznie wyszeptał Jeordie. W jego pięknych, brązowych oczach zaczęły zbierać się łzy.
- Ciiiiiii, spokojnie kochanie. Nie mam zamiaru cię zostawiać samego. Nie chciałem zrobić ci przykrości. Tylko żartowałem.- Obiąłem go i zacząłem  uspokajająco głaskać go po plecach. Czuję się strasznie. Doprowadziłem mojego chłopaka do płaczu, a do tego go okłamałem. Może zacznę liczyć kłamstwa, którymi uspokajam Twiggelsa.
- Skończyliście się obściskiwać?! Ramirez jak chcesz obciągnąć temu skretyniałemu dupkowi to idźcie do kibla.
- Idź się jebać z Fish'em Gacy. Mam dosyć twoich zboczonych komentarzy. Gadałbyś o pieprzeniu nawet na pogrzebie własnej babci.- Odkrzyknąłem lekko zirytowany. Pogo nic nie powiedział tylko pokazał mi środkowy palec i ustawił się pod klasą.
- Obiecaj że zaczniesz znowu jeść. I spać. Przynajmniej tyle dla mnie zrób.
- Oczywiście Twiggy. Dla ciebie skoczyłbym z mostu.- Drugie kłamstwo. Nie jestem w stanie przyswajać niczego w formie stałej, a sen jest mi zbędny.
- Tego może nie rób.- Mruknął poczym wszedł do klasy.
************
Shitshitshit. Wyskakując przez okno chyba coś sobie złamałem.
Walić to, muszę odebrać towar.
Tym razem obyło się bez żadnych przygód i dawno nie widzianych przyjaciół. Dostałem za to od Caseya kartkę z kondolencjami i zapewnieniem, że to nie on stoi za śmiercią Scotta. Kurwa, jakbym potrzebował przypomnienia. Nie będę im tego pokazywał. Nie chcę żeby cierpieli. Znowu.
************
Jeśli masz ochotę rzygnąć, w dłonie klaszcz! *klap klask*
Jeśli chcesz wyskoczyć oknem, w dłonie klaszcz! *klap klask*
Jeśli zaraz jebniesz samobója bo autokar strasznie bója, w dłonie klaszcz! *klap klask*.
Czekaj, nie tak szła ta piosenka? Ojej tak mi kurwa przykro. Zaraz na prawdę drugi raz tego dnia wyskoczę sobie rozbijając szybę własną głową. I chuj, że autokar jedzie 100km/h. Najwyżej wypoleruję twarzą asfalt.
- Marilyn, błagam powiedz że masz dragi. Na trzeźwo to ja tego nie zniosę.- Jęknął Pogo.
- Wszystko jest w jednonogim alfonsie. Proponuję kwas. Albo ecstasy. Nie mamy gdzie koki rozsypać a zielska nie zapalisz bo przypał. No chyba że te małpy w habitach pomylą marychę z kadzidłem.
- Dobra dawaj kwas.- Mruknął niezadowolony Madonna, który jest wielkim fanem białego proszku.
- Ktoś jeszcze chce cukierki?
- Ja mogę chcieć.- Powiedział lekko zaspany Twiggy.
- Jak wszyscy to wszyscy.- Dodał Ginger.
No to teraz możemy być pewni, że podróż szybko minie.

______________________________________
Jej! Kolejny rozdział wstawiony o wpół do drugiej. To jakieś skrzywienie jest, na prawdę...

Ps: Jeden błąd. Moja mama widzi go tak:

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top