Wodą święconą? Mnie?!

Podsumowanie miesiąca:
Ginger nosi ubrania Pogusia
•Twiggy jest udupiony z matmy
•Dyrektor wygrawerował moje imię na krześle, które znajduje się w jego gabinecie.
Siedzę w nim nawet częściej niż on sam.
Jeordie ma problem nawet z najprostrzymi wzorami. Ustalmy, dobrym nauczycielem to ja nie jestem. A on tym bardziej nie jest dobrym uczniem. Zacząłem mu coś tłumaczyć, on spojrzeł się na mnie jak na idiotę
- Eeeeeee Macarena!
- Co?- Zapytałem
- Co?- Zapytał Ginger próbujący rozkminić zadanie z chemii.
- No kurwa tyle zrozumiałem z twojego wywodu.
- Głupiś czy głuchy?
- Weź mi to jakoś po ludzku wytłumacz.- Ja nie umiem. Ale wiem kto umie.
- Anguuuuuuuusie!- Zrobiłem sobie z recepcjonisty prywatną dziwkę. No i co? Ja jest takim debilem żeby słuchać 20 lat młodszego gnoja to jego problem.
- C-co?- głowa śmiertelnie wystraszonego księdza pojawiła się w drzwiach. Zastanawiam się kiedy postanowi wreszcie wezwać tego egzorcystę.
- Wytłumacz proszę mojemu kochanemu chłopakowi to czego ma się nauczyć na matematykę.
- D-dobrze...
*****************
O kurwa. Jestem w piwnicy? Kotłowni? Jakimś niedojebanym składziku? Nie mam pieprzonego pojęcia. Wiem tylko tyle że jak wyszedłem "na spacer", a tak na serio to się znowu pociąć, dostałem od Angusa tym jego pozłacanym krzyżem w łeb. To bolało.
Jestem zły.
I przywiązany do stołu.
Ale bardziej zły.
- Ja pierdolę! Angus ściero. Wypuść mnie stąd! Muszę iść odprawiać czarną mszę albo pieprzyć mojego Twiggy'ego, jeszcze nie wiem zdecyduję jak wyjdę.
- Panie Jackson czy to ten tak przez pana nazwany "antychryst"?- Zapytał na oko 50 letni typek. Miał siwe włosy i brodę, która wcale nie dodawała mu powagi. W tej dziwnej no, w sumie rytualnej szacie wyglądał jak pieprznięty religijno-fanatyczny czarodziej.
- Czyli kurwa w końcu. Angus ty pizdo. Nie mogłeś sam mnie ogarnąć więc zadzwoniłeś po tego skurwiela od egzorcyzmów? Nie za dużo ci z kieszeni uciekło? Będziesz miał za co kupić nowy różaniec? Ostatni wrzuciłem do pojemnika z kwasem w chemicznej.
- T-tak panie Collins. T-to on.
- Widzę, widzę... Wygląda mi to na klasyczne opętanie stopnia pierwszego. To powinno być proste...- Wyciągnął biblię i mały, drewniany krucyfiks, poczym zaczął wykrzykiwać egzorcyzmy. Po 5 minutach śmiechu, ale tylko ja się śmiałem, zaczął się robić czerwony na twarzy.
- Heh. Dobry kabarecik. Skończyłeś już ojczulku? Wydaje mi się że zaraz stracisz przytomność.- Zapytałem szczerze rozbawiony.
- Hmmm wygląda na to, że się pomyliłem trzeba będzie więcej pracy, żeby wyrzucić diabła z duszy tego biednego chłopaka...
- JAK ŚMIESZ OKREŚLAĆ MOJĄ PŁEĆ?! Tak serio to żarcik. Aczkolwiek pomyliłeś się bardziej niż ci się zdaje. Nie mam duszy. Nie masz więc czego, z czego wypędzać. Jestem czym jestem.
- Mylisz się dziecko. Jestem pewny że jest dla ciebie nadzieja...
- Nah. Jak miałem 10 lat siedziałem na kazaniu w mojej chrześcijańskiej szkole, a zakonnica mówiła, że każdy z nas ma nadzieję by pójść do nieba. Zapytałem się czy dla mnie też jest taka nadzieja. Zgadnij co ta stara kurwa powiedziała? "Nie Brian. Dla ciebie nie ma nadzieji." Więc nie pierdol, że uratujesz mnie przed czymś przed czym nie chcę być ratowanym. Poza tym jak ktoś, kto doprowadził trzech ludzi, którzy jako jedni z nielicznych darzyli go przyjaźnią, do śmierci, poczym nie odczuwał żadnych emocji po ich stracie może mieć duszę a tym samym możliwość pójścia do tego waszego pierdolonego nieba? Z resztą kto by chciał do końca wieczności brzdąkać sobie na harfie z popierdolonymi skrzydlatymi debilami z aureolką? Zabiłem swoich przyjaciół. Więc bójcie się, co mogę zrobić z wami.- Wyszczerzyłem się w tym moim zjebanym psychopatycznym uśmiechu...
- Panie Jackson, proszę przynieść wodę święconą. Z tym młodzieńcem jest gorzej niż przypuszczałem...- O tak. Ze mną jest znacznie gorzej niż ktokolwiek kiedykolwiek przypuszczał. Czekałem przez jakiś czas, nucąc piosenkę której słowa nagle pojawiły się w mojej głowie. Nie słyszałem wcześniej tych słów, ani melodii. Po prostu wymyśliłem to na poczekaniu. To dziwne. Mój spierdolony umysł zaczął tworzyć muzykę. Kochany recepcjonista wrócił z 6 litrowym baniakiem wody święconej. Każą mi to wypić czy przygotują mi odprężającą kompiel w czymś co powinno wygnać ze mnie diabła. Jak widać pudło. Te dupki zaczęły mnie podtapiać. Założyli mi na ryja replikę całunu turyńskiego i zaczęli polewać w chuj zimną wodą.
- Ej, ej, ej! Torturowanie jest niezgodne z prawami człowieka. Sugerował bym wypuszczenie mnie zanim zdążę wytrzeźwieć!- Och. Czyżbym zapomniał dodać że JAK ZWYKLE byłem troszeczkę ućpany?
- Młodzieńcze my cię nie torturujemu tylko ratujemy.
- Raczycie się odpierdolić? Moja dusza albo jej brak to nie wasz zasrany interes!- Wkurwiłem się, koniec cackania. Rozluźniłem mięśnie i po prostu wysunąłem moją dość chudą rękę z nieudolnie zawiązanej pętli. Czemu nie zrobiłem tego wcześniej? Bo nienawidzę siebie. Bo jestem masochistą. Bo mnie to bawi.
- Koniec zabawy, idę odprawiać czarną mszę. Mam nadzieję nie zobaczyć cię tu więcej niedorobiony egzorcysto.- zwróciłem się w stronę przerażonego do granic możliwości Angusa.
- Na twoim miejscu nie zapłacił bym mu ani centa. Spartolił robotę.-
Pora wracać ze "spaceru".
*************
- Ej Gi! Zgadnij co mi się zdarzyło na spacerze.
- Upadłeś i wreszcie rozwaliłeś sobię tą parszywą gębę?- Zapytał z nadzieją Fish. Jak oni muszą mnie kurwa kochać...
- Nie.
- Poszedłeś wyczyścić głową klopa?- Dorzucił Twiggy patrząc na mnie dziwnie.
- Nie. Złapał mnie egzorcysta i próbował wypędzić ze mnie szatana. Podtapiał mnie wodą święconą, i krzyczał mi do ucha modlitwy. Jestem wykończony.
- Może wódeczki kochanie?
- Nie pogardzę nawet tanim winem.
- Na szczęście mamy jeszcze coś lepszego. Ginger, wyjmij proszę magiczny proszek. Muszę sprawdzić czy nie zrobili z Marilyna potulnego baranka.- Nie pierdolonego pojęcia dlaczego, ale te słowa wywołały u mnie dziwny napad agresji.
- Mogę ci to udowodnić pieprząc cię tu i teraz. Zdejmuj gacie i kładź się na łóżko, czy tam podłogę. Mam to w dupie.- Chwyciłem go za nadgarstki i rzuciłem na moje łóżko. Nie wiem co ja wyprawiam, dlaczego to zrobiłem, ale natychmiast poczułem się źle. Bardzo źle.
- Marilyn... Ja... Nie dzisiaj... Po prostu... Jesteś jakiś agresywny i-i  b-boję że zrobisz mi krzywdę.- O nie. O nie, kurwa nie! Przestraszyłem mojego Twiggelsa. Boi się że mógłbym go skrzywdzić, że chciałbym go skrzywdzić.
- O nie, nie, nie, Jeordie! J-ja nigdy b-ym n-nie... nie z-zraniłbym... N-nie mógłbym... Ja... B-błagam wy-wybacz mi. Ja na prawdę nie chciałem...- Dlaczego jestem takim beznadziejnym chłopakiem? Twiggy musiał pomyśleć że chcę go zgwałcić... Jestem okropny... Niszczę wszystko co kocham. Brzydzę się sobą...
- S-spokojnie Manny. Wiem że nie zrobiłbyś mi nic złego... Po prostu troszeczkę przestraszyłem się, bo jesteś wyraźnie zły i mógłbyś wyładować tę złość na mnie... Ale wiem, że ty byś nigdy mi czegoś takiego nie zrobił. Ufam ci Brian.- Mój kochany, wspaniały Jeordie podniósł się z łóżka, na które tak brutalnie go rzuciłem i pocałował mnie. Żadne słowa nie wyrażą jak bardzo go kocham. Jeordie Osbourne White. Jedyny powód, dla którego wciąż żyję.

______________________________________
Zgadnijcie kto wrócił z wygnania do krainy braku zasięgu? Tak! Ja wróciłam! I mam zamiar zgwałcić wam mózgi tą książką. O tak, mam taki zamiar...

Ps: Jak dla mnie to jest urocze. Czyż nie?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top