Whisky pachnie jak złe decyzje
Wszystko co dobre kiedyś się kończy. Ale żeby aż tak kurwa szybko? Ile minęło, dwa? Trzy dni? Nie ważne. Za krótkie były te "wakacje". Nawet nie zdążyłem pobawić się z Twiggsem. No ale jak się zamiast ruchać chodzi nago do kościoła, to ten czas jakoś leci, czyż nie? Pogoda na ten tydzień: Opad katolickiego śmiecia.
- Eeeeeeeeeeeeee a tak mi był dobrze... Nie możemy teraz nie wiem, wysadzić się razem ze szkołą na znak protestu czy coś?- Zapytał oczywiście skacowany Ginger. Chyba powinniśmy zgłosić się na odwyk. Tak mi się wydaje, ale nie jestem pewny.
- Dobra mamy jeszcze Sylwka. Idziemy do jakiejś knajpy czy coś? Nie będę siedział w tej jebanej fabryce w sylwestra. Mam swoją godność ćpuna i alkoholika.
- Dobrze powiedziane. Zobaczcie co my sobą reprezentujemy. Jesteśmy uzależnieni od dragów i wódy.
- To co? Postanowienie noworoczne zerwać z nałogami?
- No. To cud, że żaden z nas jeszcze nie przedawkował.
- To ja odwołuję dealera na przyszły tydzień.
- Taaaa, to dobry pomysł. Tylko powiedz mu, że jest możliwość wtopy, a nie, że przestajesz ćpać. Wyśmieje cię i wepchnie dragi do gardła.- Powiedział Gingy. W sumie ma rację. Sam bym się wyśmiał.
- Dobra, dobra. To teraz pomyślcie gdzie chcecie iść jutro wieczorem. Jest 30 grudnia a odpowiedź "nie wiem" będzie skutkować soczystym klapsem w dziąsło. No może w przypadku Twiggusia trochę niżej.- Rapeface wychodzi mi prawie tak dobrze jak uśmiech psychopaty. Prawie.
- Trzeba było się za to zabrać jak byliśmy sami Brian. Teraz trochę za późno. Nie będzie dzisiaj dzikich seksów*.
- Łamiesz mi serduszko Twiggy. Naprawdę na ciebie liczyłem.
- No to została ci tylko ręka. Myślę, że po tak długiej i namiętnej znajomości powinieneś poznać jej imię.- Kenneth jest wredny. Wredny jak cholera.
- Grażyna. Moja prawa ręka ma na imię Grażyna. A lewa to Janusz. Janusza wsadzę ci w dupę, jeżeli zaraz się nie zamkniesz.
- Luzuj majty bo se jaja odgnieciesz. I będziesz impotentem. I wtedy Twiggs też będzie zdany na własną rękę.
- Teraz to ty idź sobie zwalić. Wylewanie swoich frustracji na Mansona nic ci nie da. - Powiedział Jeordie nalewając sobie whisky z dzbanka do swojego ulubionego kubka z kotkami. On kocha ten kubek. Wziął łyka i natychmiast zaczął się krztusić i kasłać.
- Kurwa! Myślałem, że to herbata!
- No nie wiem, herbata chyba nie pachnie jak zmarnowane życie.
- Czyli porównujesz zapach whiskacza do zapachu twoich wyborów życiowych?
- Dokładnie. Ta woń unosiła się w powietrzu w momencie, w którym wpuściłem cię do pokoju, bo chciałeś pożyczyć jebaną pastę do zębów.
- Do tej pory jej od ciebie nie dostałem.
- To tłumaczy dlaczego Siwek oddelegował cię do tylnej ławki. Jebie ci z pyska jak z dupy tygryska.
- Pieprz się kurwiu.
- Ja w przeciwieństwie do ciebie mam jeszcze opcjię "ruchaj chłopaka".
- Nie, nie masz. Nie dzisiaj.
- Hahahahahahaha jaki przegryw!
- Spierdalaj śmieciu.- Mruknąłem prawie wsadzając mu środkowy palec do oka.
****************
Siedzieliśmy na podłodze w naszym pokoju dziennym. Angus przemykał jak cień pomiędzy powywalanymi stołami. Myślał, że go nie widzę, pierdolony.
- Angus ściero. I tak wiem, że tam jesteś. Nic ci nie da, że pobawisz się w ninję. Wychodzi ci to tak chujowo jak opieka nad nami. Więc przestań i oszczędź nam tego żałosnego widoku.
- A może on chce nam dyskretnie powiedzieć, że potrzebuje konkretnego jebania. To co Manson? Weźmiesz go do magicznego trójkącika miłości i tolerancji?
- Fish, jak zaraz nie zamkniesz gęby to zamkniesz oczy.- Warknął Twiggy przytulając mnie.
- Brian jest mój. I nikomu go nie oddam. Nie będę się dzielił jedyną dobrą rzeczą w moim życiu.- Dodał chowając twarz w moich ramionach, przez co ostatnie kilka słów było trudne do zrozumienia.
- Też cię kocham Twiggs. Spokojnie, też nie mam zamiaru cię nikomu oddawać.- Pocałowałem go w czoło. Złość jest nie zdrowa, no ale co poradzę, że on nawet jak jest wkurwiony, to wciąż wygląda przeuroczo? Jeordie jest jak taki mały pingwin.
- Czyli ktoś inny będzie mógł przytulać Twiggsa...
- Po moim trupie. Plus 3 dni dla pewności, że umarłem.
- Zawsze miałem przeczucie, że umrę przed tobą Marilyn.
- Nawet tak nie mów. Nigdy, przenigdy tak nie mów.- Poczułem niepokój. Boję się, że go stracę.
______________________________________
Znowu opublikowałam nie skończony rozdział. Brawo ja. Taki którzy rozdział, ale dłuższego dać nie mogłam.
Mam nadzieję, że się podobało, następna część plus minus za tydzień. Miłego dnia/nocy/życia.
Ps: Ten rozdział ma 666 słów bez dopisku. Szatańsko.
Ps²: "NadchodziWielkaRzeźNiktJeJużNieZmieniwSłodkiCzas(...)"
~RzeźNicki, Hunter
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top