Sąsiedzi mnie znienawidzą
Stanąłem w progu budynku, który miał mi być domem przez następne 2 lata. No kurwa zajebiście.
- Witaj młody człowieku. Mogę ci jakoś pomóc?
- Starzy zapisali mnie tutaj. Od jutra mam zacząć lekcje.
- Oczywiście. Imię i nazwisko?
- Brian Warner.
- Pan Warner.... Hmmm... O! Mam! Proszę oto pana plan lekcji. Mamy akurat jeden wolny, trzyosobowy pokój. Będzie pan mieszkał sam. Proszę, klucz do pokoju 15. - Przynajmniej o tyle lepiej. Nie będę musiał patrzeć na jakiegoś katolickiego zjeba.
- Zajebiście!
- Uważaj na słowa młody człowieku!
- Kurwa, przepraszam!- Uśmiechnąłem się i zabrałem klucz. Faceta był ewidentnie zszokowany.
Hehehehe to dopiero początek. Wziąłem walizkę i skierowałem się do budynku z napisem "Akademik". Znalazłem pokój, w którym mam zamieszkać. Wszedłem i od razu zatrzasnąłem drzwi. W sumie całkiem nieźle. Trzy łóżka, szafy, biórka, półki, spora łazienka. Da się żyć. Zacząłem się rozpakowywać. Nie miałem dużo ubrań, większość rzeczy jakie zabrałem to książki, płyty i mały, przenośny odtwarzacz. Część książek była mi potrzebna, ponieważ lubię czytać. Ale takie pozycje jak "Żywoty Świętych" ukradłem tylko po to, żeby mieć gdzie schować dragi. Gdy tylko skończyłem się rozpakowywać postanowiłem nadać temu pomieszczeniu jakiś charakter. Rozwiesiłem plakaty KISS, Judas Priest, Black Sabbath(bo bardzo chciałem żeby morda Osbourne'a witała mnie każdego poranka) Metallici, Iron Maiden itp. Od razu Zrobiło się tu bardziej satanistycznie. Jeszcze tylko zdjęcie na, którym całuje Twiggelsa i nauczyciel, który tu wejdzie padnie na zawał, albo mnie stąd wywali. No może ewentualne rzuci we mnie biblią i obleje wodą święconą.
Swoją drogą pokój był wyposażony
w 5 kompletów mundurków i pismo święte. Oczywście co zrobiłem z tym ostatnim? Zacząłem palić. Strona po stronie. Doszedłem do połowy księgi Rodzaju. Potem mi się znudziło.
Z zadowoleniem zauważyłem, że mam balkon. Świetnie się składa, bo zawsze po kwasie wolę posiedzieć na świerzym powietrzu. Usiadłem na łóżku, które sobie wybrałem i zacząłem czytać jedną z moich ulubionych książek,"To". Zapierdoliłem z księgarni jeszcze kilka podobnych, ale tą lubię najbardziej.
- Panie Warner, kolacja jest o godzinie 19, a cisza nocna o godzinie 22. Proszę o...- Recepcjonista próbował coś powiedzieć ale wtedy zauważył jak wygląda mój pokój. Oczy zrobiły mu się większe niż guziki w tej jego śmiesznej sukience, a szczęka opadła niżej, niż zapewne znajdowały się jaja jego przełożonego. Nie powiedział nic, chociaż widziałem, że jego prawa ręka powędrowała do kieszeni, z której wystawał różaniec. Ten pan wybrał opcję numer 3.
- Spokojnie proszę się nie fatygować. Modlitwy za moją duszę nic nie dadzą. Pewnie dlatego że ja nie mam duszy. A poza tym wszelkie informacje zawarte są na kartce, którą mi pan dał. Nie musi pan dłużej ranić swoich czystych, chrześcijańskich oczu widokiem twarzy Gene Simonsa. Swoją drogą, jest całkiem przystojny, nieprawdaż?- Twiggs zabił by mnie za ostatnie zdanie, ale chciałem gościa jeszcze bardziej zszokować. Chyba mi się to udało, bo typek najspokojniej jak mógł wybiegł z mojego pokoju trzaskając drzwiami. Miłych koszmarów, prosze księdza. Uśmiechnąłem się poczym spojrzałem na telefon, oprócz 3 nie odebranych połączeń od Twiggy'ego zauważyłem, że jest godzina 18:45. Zajebiście. Zaraz spóźnię się na kolację. W sumie to nie jestem głodny... No, ale przecież nie odpuszczę sobie okazji, żeby nastraszyć tych debili. Poszedłem do łazienki i poprawiłem makijaż. Założyłem też soczewkę, na lewe oko. Matka powiedziała, że jadę do szkoły i "mam wyglądać normalnie", więc nie pozwoliła mi jej założyć. Ale o sprawdzeniu bagaży już nie pomyślała. Soczewki są jednorazowe, ale na to też mam umówionego dealera. Spojrzałem na plan szkoły, który wisiał w recepcji. Dlaczego ta szkoła jest tak cholernie wielka?! Stołówka znajduje się na drugim końcu szkoły. Iście zajebiście. Szybkie spojrzenie na zegarek. 18:57. Jeżeli jakimś pieprzonym cudem zdążę, to będzie jebany rekord. Zapierdalałem jak dziki. A tak serio to nie. Mam to w dupie.
- Spóźnił się pan, panie...
- Manson, Marilyn Manson.
- No więc spóźnił się pan, panie... Manson.
- Ja się nie spóźniam. Ja robię wejście smoka. Rawr.- Spojrzałem na faceta z kamienną twarzą. To nie był ten sam co wcześniej. Dlatego postanowiłem użyć mojego pseudonimu. Nie lubię swojego imienia, ok? Jest takie... grzeczne.
- Proszę, żeby to był ostatni raz, kiedy się pan spóźnia.- Idzie w zaparte, sukinsyn. Nawet nie dotknął różańca jak mnie zobaczył. Ale i tak zauważyłem, że jego wzrok spoczął na kieszeni, w której owy artefakt się znajduje. Wszedłem i... O mój szatanie! To na prawdę jest jakaś pieprzona fabryka! Wszyscy w mundurkach, z jednakowymi fryzurami... I pewnie z jednym mózgiem. No dobra może z połową jednego mózgu. Podszedłem do miejsca, gdzie wydawano kolację. Kucharz(oczywiście mężczyzna... Chyba) przeżegnał się jak mnie zobaczył.
- Spokojnie, nie przyszedłem po twoją duszę, tylko po kolację.- Prawie się zesrał jak to usłyszał. Szach mat łysolku( Założyłem się z Pogo, że nastraszę przynajmniej jednego katolika, wypowiedając tylko jedno zdanie. On nie wierzył że mi się to uda).
- O jej, mógłbym prosić bez majonezu? Nie lubię go.- powiedziałem słodziutkim głosikiem. Przerażony kuchcik krzyknął coś i zaraz przyszedł drugi niosąc moje kanapki. Zbaldł.
- Jezu Przenajświętszey!
- Nie, nie, na razie Marilyn. Ale wiem, że podobieństwo jest uderzające.- Odskoczył i zaczął się modlić, na szczęście nic nie stało się z moim jedzeniem.
- Uważaj. Prawie upuściłeś moją kolację.- Wziąłem z jego roztrzęśonych dłoni talerz, a on odskoczył jak poparzony. Zaśmiałem się. To jest cholernie zabawne. Odszedłem parę kroków o rozejrzałem się po sali. Nie było zbyt dużo wolnych miejsc... A, pewnie ministranci spierdolą jak tylko mnie zauważą. Podszedłem do losowego stolika, przy którym siedziało trzech przegrywów. No kurwa skąd ja to znam.
- Czekacie na kogoś czy mogę się dosiąść?
- N-nie czekamy.- Powiedział chudy blondyn.
- Ok.- Usiadłem i zacząłem jeść. Patrzyli na mnie z niepokojem, ale zostali na swoich miejscach.
- Jesteś tu nowy prawda? Nigdy wcześniej cię nie widziałem, a raczej tródno cię przeoczyć.- Zapytał znowu ten sam koleś. Inni chyba się za bardzo bali.
- Ta, starzy wysłali mnie tu za podpalenie krzyża w mojej starej szkole. Swoją drogą też katolickiej. Więc ta wspaniała placówka jest na mnie skazana przez najbliższe 2 lata. Zajebiście, co nie?
- Um... Tak, to świetnie, ale musisz wiedzieć, że generalnie obowiązuje nakaz noszenia mundurków. Jesteś tu pierwszy dzień, więc może nie wiedziałeś.- Dziwię się że dopiero on zwrócił na to uwagę. Miałem na sobie koszulkę Black Sabbath(tą, której przed koncertem kazał pozbyć mi się Ozzy.), czarne, skórzane spodnie i glany. Na wszelki wypadek wziąłem dwie pary glanów i jakieś kapcie, jakby mnie stopy zaczęły boleć.
- Wiem, ale nie chciało mi się przebierać. Byłem zajęty rozpakowywaniem się.
- A w którym pokoju mieszkasz?
- 15.
- To wygląda na to, że jesteśmy sąsiadami. My mieszkamy w 16.
- To świetnie. Mam nadzieję, że nie przeszkadza wam głośna muzyka. A nawet jeśli to wybaczcie, ale i tak będę jej słuchać.- Nie dałem mu szansy odpowiedzi. Wstałem i poszedłem oddać talerz. Spojrzałem na kuchcika, który przygotowywał mi kanapki.
- Dziękuje, było pyszne.- Wyszczeżyłem się w obrzydliwym uśmiechu psychopatycznego klauna mordercy. Gościu po prostu sobie zemdlał.
______________________________________
Pierwszy rozdział drugiej części jest chyba całkiem niezły...
Okładkę zrobiłam sama, ponieważ mój nygga jest leniwy. Także proszę o wyrozumiałość, bo artystą to ja nie jestem. Postanowiłam też nie edytować wypowiedzi. Bo mi się nie chce.
Ps: Gościu, który zemdlał już nigdy się nie obudził. Lubię zabijać ludzi w opowiadaniach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top