Straciłem kontrolę...

- Twiggy, co się stało...- Delikatnie dotknąłem jego ramienia, a on spojrzał na mnie ze strachem w oczach i instynktownie walnął mnie w nos. Jeordie nie jest zbyt silnym osobnikiem, ale ten cios wzbudził we mnie niekontrolowaną agresję. Wzrok zaszedł mi mgłą i przestałem kontrolować to co robię. Nie mogłem nic zrobić. Jakby Briana Warnera już nie było. I został tylko Marilyn Manson. Brutalnie chwyciłem biednego chłopaka za ramię i zacząłem na niego wrzeszczeć.
- Ty nic nie warta dziwko! Nie waż się na mnie kurwa podnosić tej swojej jebanej ręki! Brzydzę się tym że cię kurwa dotykałem! Byłeś tylko jebaną zabawką! Nie mam zamiaru cię niańczyć. Jesteś obrzydliwym, żałosnym pedałem który nigdy nie był i nie będzie kochany. Jedyne na co zasługujesz to ból!- Nie jestem w stanie uwierzyć, że te słowa były w stanie przejść mi przez gardło. Jak ja fizycznie byłem w stanie coś takiego zrobić?! To JA jestem nic nie wartym śmieciem, który krzywdzi wszystkich których kocha! Ale oczywiście nie mogłem go tak po prostu zostawić, szlochającego i przerażonego. Chwyciłem go za włosy i wręcz wrzuciłem do pokoju. Z całej siły uderzył plecami w kant łóżka. Wydał z siebie cichy jęk, łamiący moje serce. Moje czyli Briana Warnera. Bo w tej chwili, kontrolę nad ciałem całkowicie przejął Marilyn Manson. Podszedłem do niego wolno  wydając z siebie pusty, okrutny śmiech.
- Wreszcie jesteś tam gdzie jest miejsce dla takich śmieci jak ty. Pod moim butem.- To mówiąc przewróciłem go na plecy, swój ciężki but umieszczając na jego gardle. Czułem się strasznie. Chcę przestać, ale nie mogę. 9 go podduszać, a kiedy z jego pięknych przerażonych oczu zaczęły lecieć łzy bólu i bezsilności chwyciłem go z koszulkę(od jakiegoś czasu nie nosił sukienek. Widocznie się bał) i zerwałem ją z niego. Czułem, że się uśmiecham. W ten okrutny, sadystyczny sposób.
- Może pobawię się jeszcze tobą. Tak ostatni raz. I wiesz co? Jebie mnie czy jesteś w nastroju, czy nie. W dupie mam czy cię to będzie boleć, czy nie. Chcę żebyś cierpiał.- Wysyczałem nie swoim głosem. Ten był zimny i bezwzględny. J-ja na prawdę nie mogę... Nie mogę mu tego zrobić! To nie może się dziać na prawdę! Zacząłem go siłą rozbierać, a Twiggy, który widocznie nie mógł, albo nie chciał przyjąć do wiadomości tego co się właśnie dzieje, nie ruszał się za bardzo i tylko w kółko powtarzał parę bezładnych słów, niewyraźnych przez jego nieustający szloch. Kiedy zobaczył jak odpinany swoje spodnie i powoli zdejmuję bokserki w jego oczach zagościł nieopisany strach i ból. Chciałem przestać. Dlaczego ja to robię?! Przecież Twiggy nie zrobił mi nic złego. On się tylko bał... Ja pierdole prawdopodobnie go zgwałcili a teraz ja robię mu to samo! Błagam, żeby ten koszmar się już skończył. Oby to był tylko jakiś popieprzony sen. To nie może się dziać. Obiecałem mu, zapewniałem go, że nigdy bym go nie skrzywdził. A teraz? Niszczę go. Psychicznie i fizycznie. Chcę przestać. Dlaczego do cholery nie mogę przestać?!
- B-błagam n-nie rób mi tego... Brian proszę... J-ja nie chciałem... n-nie ch-chciałem cię u-uderzyć- Wyjąkał Twiggy. Każdy ma słowa których w życiu nie chciałby usłyszeć. Ja właśnie spowodowałem to, że najpiękniejsza, najniewinniejsza osoba na świecie musi błagać mnie o to żebym jej nie krzywdził. Mój książe...
- Zamknij się szmato. Nie chcę cię kurwa słyszeć.- Warknąłem, przedramieniem odcinając mu dopływ powietrza. Ja, a właściwie Marilyn Manson nie zwracał uwagi na jego krzyki i płacz. Pieprzyłem go bez najmniejszych zachamowań. A kiedy skończyłem to po prostu kopnąłem go w brzuch, zapiąłem spodnie i wyszedłem.
- Mam nadzieję, że zdechniesz.- Rzuciłem na odchodnym. Nawet nie wiem gdzie spędziłem resztę nocy. Gdy się obudziłem była dopiero 3:30. Na szczęście byłem już sam w swoim ciele. Ale nie jestem u siebie w pokoju...
Boże... Co ja zrobiłem.

______________________________________
Krzywdzę was hyhy. Spadam coraz niżej w spirali ku zatraceniu hyhy. Wy spadacie ze mną hyhy. Nie ważne co się stanie, wiedzcie że was kocham, ok?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top