Już nigdy nie zjem ciastek
Znowu muszę podziękować I_Will_Always_Be za zmotywowanie mnie do pisania. Jesteś wspaniała😘
Dostaliśmy celę razem z Pogo, bo ojciec dyrektor chyba zauważył, albo usłyszał, że nie zachowuję czystości i wstrzemięźliwości. Twiggy jest z Ginger, ale cholernie problematyczne jest to, że mieszkają na drugim jebanym końcu tego pierdolonego klasztoru. Zaczyna mnie irytować fakt, że znowu muszę mu mówić dobranoc przez telefon. Dodatkowo nasze pokoje sątak małe, że ledwo się mieściliśmy, a do tego nie mają okien.
- Pogo zgasisz to jebane światło?
- Nie. Mam zamiar czytać.
- O szatanie! Ty umiesz czytać?!
- Najwyraźniej kurwiu. A teraz przynieś mi coś do jedzenia!
- Nie jestem twoim nygasem!
- Jesteś moim nygasem. Kto ci załatwia dragi?
- No dobra, jestem nygasem...
- I dziwką.
- Nie, nie jestem dziwką!
- Jesteś moim nygasem i moją dziwką!
- Nie nie jestem! Jestem tylko twoim murzynem. Nie jestem twoją pieprzoną dziwką.
- Jesteś murzynem i dziwką w tym samym czasie. Więc zamknij się i przynieś mi jedzenie.- Warknąłem zfrustrowany i sięgnąłem do mojego plecaka po banana, którego dostaliśmy w ramach "suchego prowiantu" na drogę. Podszedłem do leżącego na łóżku Madonny i przydusiłem go do sztywnego materaca, tak żeby nie mógł się ruszyć.
- A teraz powiedz mi Stephen... Dlaczego nie miałbym ci wsadzić tego banana w dupę?
- Bo jesteś moim nygasem, a poza tym sam powiedziałeś, że gwałt jest karalny.
- Gwałt bananem to nie to samo. Praktycznie nie będę cię dotykał. Z resztą... To nie ja! To ten napalony banan.
- Pierdol się...
- Coś mówiłeś? Chcesz żeby banan znalazł się odrobinkę bliżej?!
- Zostaw ten jebany owoc. Chcę ciastko.
- Czyli chcesz żebym ci w dupę ciastko wsadził? Nie boisz się że do końca swojego marnego życia będziesz zbierał okruszki?
- No kurwa nygasie! Chcę. Ciastko. Do. Jedzenia. Sam że możesz banana wsadzić, jeżeli tak bardzo ci Twiggy'ego brakuje.
- Zaraz cię kurwa skrzywdzę tym bananem. Obiecuję! Masz jebane trzy sekundy...- Zanim zdążyłem dokończyć zdanie Pogo spierdolił.
Zacząłem go gonić. Wiedziałem, że mi nie ucieknie.
***************
Znalazłem go jak się chował za śmietnikiem koło bramy. Nie było to trudne, ponieważ Pogo jest nadpobudliwy i nie może wysiedzieć w jednym miejscu i względnej ciszy dłużej niż minutę.
- Znalazłem cię!
- Świetnie, skoro już wyszedłeś to idziemy po ciastka!
- Pojebało cię?
- Troszeczkę. Ale nie sposób być normalnym i z tobą wytrzymać Manson.
- Dobrze więc. Idźmy po ciastka.- Wyszliśmy za bramę i skierowaliśmy się do najbliższego sklepu. Było ok 17, więc ruch był spory. Widzieliśmy dziwne spojrzenia ludzi, którzy dostrzegli dwójkę dziwnych nastolatków wymyka się z klasztoru. Oddaliliśmy się od tłumu jak tylko można było. Dotarliśmy prawie na obrzeża tego małego miasta.
Weszliśmy do sklepu, który znajdował się koło samotnej, opuszczonej drogi, którą tylko co jakiś czas przejeżdżał pędzący z zawrotną prędkością tir. Szybko wzięliśmy kilka paczek ciastek, innych słodyczy i cztery piwa. Spakowaliśmy to wszystko do różowego plecaka z Kopciuszkiem, który także mieliśmy zamiar ukraść. Zaczęliśmy powoli zbliżać się do wyjścia.
- 3...2...1... Zapierdalaj!- Wybiegliśmy ze sklepu przy akompaniamencie alarmu wydającego ostry, przenikliwy dźwięk. Jestem szybszy od Pogo, dlatego też ja wziąłem ukradzione rzeczy. Rozdzieliliśmy się. Ja przebiegłem przez jezdnię, a on obiegł sklep dookoła i poszedł wąską uliczką. Sprzedawca zaczął biec za już nie łysolikiem, więc spokojnie poszedłem na miejsce wyznaczone jako punkt docelowy. Było odpowiednio daleko, żebyśmy zdążyli uciec. Tuż przy wyjeździe z tunelu lokalnego pociągu.
************
Po jakichś 5 minutach zobaczyłem Pogo idącego spokojnie, zmierzającego w moją stronę. Wiedziałem, że nie będzie żadnych problemów. Zaczął przechodzić przez tory, specjalnie wolno i z zamkniętymi oczami. To było ekstremalnie głupie i ryzykowne. Miałem krzyknąć, żeby się pospieszył, ale nagle usłyszałem łomot i gwizd. Za późno. Nie zdąży. Pogo stojący na rękach, na środku torów nie mógł nic zrobić. W akcie ostatecznej desperacji próbował skoczyć w moją stronę. Za późno. Zobaczyłem jak siła uderzenia praktycznie odrywa mu nogi. Nie słyszałem krzyku. Gwizd pociągu zagłuszył jego ostatnie słowa które zapewne brzmiały "o kurwa". Kiedy wreszcie udało im się zatrzymać pociąg znajdował się on jakieś 400 metrów dalej. Podbiegłem tam i zastałem resztki mojego najleprze przyjaciela rozsmarowane na przodzie pojazdu i leżące bezładnie na ziemi. Rzeczywiście, jego nogi były całkowicie oderwane od ciała, i zostały chyba wciągnięte j zmielone na miazgę w kołach pociągu. Powieka Stephen'a drgała w pośmiertnym skurczu. Nie było takiej szansy, nawet najmniejszej żeby Poguś mógł to przeżyć.
Właśnie zabiłem kolejnego przyjaciela. Dosłownie go zabiłem. To przezemnie się tu znalazł, to ja za późno dostrzegłem zagrożenie. Jego zmasakrowane zwłoki, uśmiechające się do mnie groteskowo wykrzywioną twarzą będą ostatnią i jedyną rzeczą jaka będzie mnie budzić nad ranem. Łzy zaczęły spływać mi po policzku. Łzy! To znaczy że jeszcze nie umarłem. To znaczy, że jeszcze mam uczucia. Poczułem ból ogarniający całe moje ciało. Upadłem na kolana szlochając i obejmując pozostałą część Madonny. Ostatnią rzeczą przed wszechogarniającym mrokiem i chłodem było mój spazmatyczny szloch i głaskanie Pogo po jego 4 centymetrowych włosach.
***********
Wyszedłem ze szpitala dwa.dni później, strasznie nie chcąc stawiać czoła rzeczywistości. Twiggy wie, Ginger wie, całą cholerna szkoła wie.
Musiałem wracać spowrotem do pokoju, w którym wciąż znajdowały się rzeczy Pogo. Te kościelne kurwy nie odwołały wycieczki, chociaż właśnie zginął jeden z uczniów. Siedziałem apatycznie patrząc się w ścianę przez resztę dnia i nocy. Na moich rękach pojawiło się kolejne kilkadziesiąt ran. Siedziałem patrząc się na krew powoli skapującą na ziemię. Krew... Moje buty wciąż były umazane błotem i krwią mojej ofiary. Mojego przyjaciela. A ja siedziałem na przeciw łóżka, na którym przed dwoma dniami groziłem mu gwałtem bananem. Ja.
Jego morderca.
Jego przyjaciel.
Słyszałem jakiegoś dupka walącego do wszystkich drzwi sprawdzając, czy ktoś został. Mieliśmy iść do kaplicy, na modlitwę, jak zresztą każdego ranka... A może to wieczór? Nie wiem. Czas stracił znaczenie. Kiedy usłyszałem pukanie do drzwi szybko zasłoniłem moje pocięte, zakrwawione ramiona.
- Musisz iść do kaplicy na nabożeństwo.
- Wiem.
Powlokłem się niechętnie w stronę budynku. Jeszcze mi kurwa kondolencji brakuje. No i oczywiście tyrada o tym jaki to Stephen był młody, dobry, pełen potencjału i inne takie pierdelety. Ale najleprze czekało na koniec.
- Marilyn, wszyscy modlimy się za twoją duszę. Mamy nadzieję, że Pan pozwoli ci zapomnieć o tym traumatycznym wydarzeniu.
- Taaaa, to świetnie że się modlicie. Ale nie módlcie się ZA mnie tylko DO mnie. Ja jestem bogiem, który odbiera życie. Jestem bogiem, który sprowadza cierpienie na wszystkich którzy mnie poznają. Więc wcale nie musicie tak bardzo zmieniać poglądów.
______________________________________
Powinnam dać ostrzeżenie przed częścią łamiącą serduszko? Pewnie tak ale wtedy nie byłoby zabawy. Chyba każdy już dostrzegł do czego to wszystko zmierza...
Tak ogólnie to wow. 1020 słów w godzinę. To mój nowy rekord!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top