rozdział 5 || taniec kościotrupów ||
Kościotrupy tańczyły w parach.
Były brudne, zakrwawione, a na szyjach wisiały sznury. Przy każdym kroku, obrocie, towarzyszył im dźwięk łamanych kości. Dipper poczuł, jak jego nogi odmawiają współpracy, serce przyśpiesza, a żołądek pochodzi gardła na ten widok i dźwięk. Gdyby nie Bill, który podtrzymywał go, z pewnością wylądowałby na ziemi.
Obrót.
Obrót.
I jeszcze jeden.
Chłopak nie miał pojęcia, skąd wydobywała się muzyka – nie widział żadnych głośników, wszędzie były tylko kamienie i pozbawione liści drzewa. Nawet nie chciał wiedzieć, bo i ona nie należała do najprzyjemniejszych rzeczy, jakie słyszał, kojarzyła mu się z przejeżdżaniem paznokciami po tablicy.
Krok do przodu.
Krok do tyłu.
Trzask.
— I czemu tak na mnie patrzysz? — wymamrotał, kiedy uświadomił sobie, że jeleń czujnie go obserwuje.
— Myślisz, że ci odpowie? — odezwał się Bill, a wszelkie emocje zniknęły z jego twarzy. Dipper wzdrygnął się, uświadamiając sobie, że ciało demona stało się zimne, a serce nagle zwolniło, a momentami nawet przestawało bić. Uniósł wzrok i ze zdziwieniem stwierdził, że oczy demona świecą po raz pierwszy od kiedy przybrał ludzką formę. Miał wrażenie, że widzi z jaką szybkością pracuje teraz mózg demona, jak analizuje wszystko, co zobaczył, próbuje łączyć to z ich przejściami, z poprzednim właścicielem posiadłości. Usta wyginały się w paskudnym uśmiechu, drgały, jakby zaraz miał wybuchnąć śmiechem. Ręce zaciskały się na ubraniach Dippera i chłopak miał wrażenie, że czerń, która je pokrywała, zaraz zniknie. — Sosenko, robi się coraz ciekawiej — kiedy się odezwał i głos miał inny, mniej ludzki. — To, co widzimy to zaklęcie do przywoływania zmarłych, ale nie takich zwykłych. Zostali zamordowani i mają tylko jeden cel – wskazać winnego.
— Po czym, ty to...
— Nie mam mocy, ale wciąż czuję aurę, która je otacza, czuję te chęć zemsty, nienawiść.
Dipper zagryzł nerwowo dolną wargę.
Krok w prawo.
Krok w tył.
Odskoczyły od swoich partnerów.
— Ale dlaczego tańczą?
— W ten sposób opowiadają swoją historię.
Dipper przekrzywił głowę i zwalczając odruchy wymiotne, zaczął z uwagą wpatrywać się z kościotrupy. Obserwował to, jak łapały się za głowę, padały na kolana. W pewnym momencie, tak bardzo wczuł się w to wszystko, że aż zaczął ignorować Billa, nie zauważył, kiedy jeleń powrócił, a muzyka nagle stała się niezwykle przyjemna.
Podniosły się i zaczęły biegać wokół Billa i Dippera.
— Sosna? — Bill potrząsnął chłopakiem.
— T-tak?
— Wszystko w porządku? Jesteś strasznie blady. — Znowu. Znowu był tym ludzkim Billem, patrzącym na niego czule.
— Tak, jest dobrze... to... to wcale nie jest taki straszny widok. Znaczy jest, ale porównując go z tym, co widzieliśmy w lesie... — Ponownie wgryzł się w swoją wargę i nagle sobie coś uświadomił. Pętle. Kościotrupy miały pętle na szyjach, tak jak ci samobójcy. — Bill? A może te kościotrupy i ludzie z lasu to...
— Te same osoby? — dokończył demon, a Dipper pokiwał głową. — Być może.
— Ale wtedy...
— Wtedy wychodzi na to, że nie są samobójcami, a morderca może być gdzieś blisko. Straszne.
Dipper nadął policzki, słysząc lekceważący ton demona. Chciał mu powiedzieć, jak bardzo nie podoba mu się ta cała sytuacja, że boi się, ale nie zdążył. Jeleń rzucił czymś w niego i chłopak z piskiem wylądował na ziemi.
— Boli — jęknął, uchylając powieki, które odruchowo zacisnął podczas upadku. Uniósł się na łokciach i ze zdziwieniem stwierdził, że na jego brzuchu leży podręcznik od chemii.
— Nie wierzę. Jeleń rzucił w ciebie podręcznikiem — Bill ledwie powstrzymał śmiech, Dipper zaś prychnął i otworzył książkę na pierwszej stronie, a wszelkie kolory momentalnie odpłynęły z jego twarzy. — Sosenko? — Chłopak spojrzał na Billa, a w jego oczach widać było... wszystko – zaczynając od strachu, idąc przez szok, może nawet trochę radość, a kończąc na smutku. Uniósł dłonie, żeby demon mógł zobaczyć podpis na pierwszej stronie. — Mabel Pines — przeczytał i resztki dobrego humor przepadły.
Muzyka stała się głośniejsza.
Kościotrupy otoczyły Billa i Dippera.
Złapały się za ręce i na kilka długich i jakże męczących minut przestały robić cokolwiek.
Serce Dippera na nowo przyśpieszyło, a kiedy kościotrupy znów zaczęły się poruszać i wskazał na niego palcami, poczuł ostry ból, przeszywający całe jego ciało. Ponownie wylądował na kolanach. Oczy zaświeciły na niebiesko, a płomienie buchnęły z dłoni. Bill – w ostatniej chwili – odskoczył od chłopaka.
Ogień pochłaniał wszystko, co tylko spotkał na swej drodze, sięgał ponad drzewa i szybko pozbył się kościotrupów, zmieniając je w proch.
Wrzask.
Wrzask pełen bólu wydobył się z gardła Dippera.
Na jego ciele pojawiały się bąble.
Miał wrażenie, że coś w nim jest, pełznie pod skórą, próbuje się wydostać za wszelką cenę.
Dłonie zmieniły się w breję. Z oczu wypływała krew.
*
Widział polanę.
Promienie słońca świeciły prosto na niego i siedzącą obok dziewczynę, jego bliźniaczą siostrę. Rozmawiali o czymś, ona się śmiała.
— Więc?
— Więc co?
— Ty i Bill...
— Tak, tak. Jesteśmy razem. Skup się na zadaniu.
— Ale Diiipper! To takie nudne! Tego wszystkiego jest za dużo! — Nadęła policzki i spojrzała znów na podręcznik. —Jedyny plus tych całych pierwiastków to to, że można z nich układać słowa, a symbol złota kojarzy mi się z Alternate Universe. Poza tym nie ma tu nic fajnego.
— Nieważne czy jest, czy nie ma. Musisz dostać dobrną ocenę.
— Po co? I tak mi się nie przyda.
Dipper westchnął ciężko i spojrzał na swoją siostrę.
— Dalej chcesz olewać szkołę?
— Tak. Mówiłam ci, że znalazłam ciekawsze zajęcie.
— Zaklęcia — mruknął i nagle zapragnął uderzyć Billa w twarz, bo to jego wina. — Cholerny demon.
— Dipper, no! Braciszku nie mów tak! — Mabel westchnęła. — To, co zrobił Bill było dobre. Nawet bardzo dobre. Wcześniej nie miałabym żadnej przyszłości, a dzięki niemu mogę...
— Bawić się w czarownicę — dokończył za nią, wciąż czując gniew. Nie tak wyobrażał sobie ich przyszłość. — Przy okazji zostawisz mnie samego ze studiami.
— Właśnie. Ze studiami, a nie z... no nie wiem... końcem świata. — Wywróciła oczami. — Poza tym masz Billa! Namów go, żeby poszedł z tobą!
— Próbowałem.
— I?
— Bill powiedział, że w życiu tam nie wróci. — Opadł plecami na trawę i zamknął oczy. — Mabel?
— Tak?
— Rodzice już wiedzą o twojej decyzji?
— Jeszcze nie. — Przygryzła dolną wargę. — Chciałam im powiedzieć ostatnio, ale...
— Ale?
— Wiem, że gdyby jakimś cudem uwierzyli, spytaliby skąd ten pomysł, dlaczego, a ja w końcu wspomniałabym o Billu. Nie chce o nim wspominać. To ty powinieneś to zrobić.
— Kiedyś to zrobię.
— A ja im wtedy powiem.
— A potem trafimy do psychiatryka.
— Z którego uwolni nas Bill.
Spojrzeli sobie w oczy i zaczęli się śmiać.
*
Kościotrupy tańczyły.
Powieszeni ludzie wskazywali na niego.
A on stał.
Stał przed ścianą pokrytą zamazanymi wspomnieniami.
Jedynie na środku, zamiast wspomnień, wisiało lustro, w którym mógł się zobaczyć i, na którym ktoś napisał jedno słowo.
Gleeful.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top