8
Pov Victoria
Jestem za bardzo zaskoczona wyznaniem Nialla i nie potrafię w porę się od niego odsunąć. Nie odwzajemniam jednak jego pocałunku, próbuję się od niego odsunąć, ale on mnie wyprzedza i trzyma mnie za tył głowy. Mimo, że nie znam się za bardzo na pocałunkach, bo dostaje tylko te Louisa ten wydaje się przyjemny, jednak staram się opanować i zaczynam trząść głową. Po chwili mnie puszcza.
Odskakuje od niego na kilka kroków.
- Jak mogłeś to zrobić! Masz już nigdy się do mnie nie zbliżać! - kieruję się w stronę swojego pokoju. Nie chcę już ani chwili spędzić z tym człowiekiem.
- Torii poczekaj - szybkim krokiem zbliża się do mnie i łapię mnie za ramię. Stoimy w pobliżu schodów. - Musisz mnie wysłuchać, ja naprawdę cię kocham.
- Nie obchodzi mnie to! Ja jestem z Louis'em i już tak po zostanie. Jeśli teraz dasz mi spokój to obiecuję, że o niczym mu nie wspomnę - biorąc pod uwagę fakt, że niedługo się wyprowadzimy z tego domu i zaglądać będę tu tylko jeśli będę musiała to dam radę z nim wytrzymać.
- Nie interesuje mnie zdanie Louisa, proszę daj mi chwilę. Sądzę, że po tym co usłyszysz zmienisz o mnie zdanie, nie jestem takim potworem za jakiego mnie uważasz.
- Ależ jesteś - zamiarzam wykorzystać okazję i powiedzieć mu wszystko co o nim myślę. - Do tej pory dręczą mnie koszmary i mam przed oczami to jak zabijasz mamę i tatę. Louis mi opowiedział, że to był twój pomysł. Nie rozumiem tylko po co? Przecież nic na tym nie zyskałeś dom spłonął, a cały majątek przeszedł na mnie. Wystarczy, że skończę osiemnaście lat i wszystko odzyskam. Umarli przez twój sadyzm! Nienawidzę cię!
Pov Niall
Od zawsze wiedziałem, że Victoria za mną nie przepada, ale nie sądziłam, że Louis obciążył mnie całkowitą winą za to zdarzenie. Przecież to kłamstwo.
To Tomlinson zaplanował całą tę akcje, miała wcześniej spięcie z ojcem Torii, bo on także do świętych nie należał. Sam miał zabić całą jego rodzinę. Jednak kilka dni przed tym zdarzeniem spieprzyłem akcję i za karę miałem to wykonać.
Doskonale pamiętam jak oznajmił mi, że albo ich zabiję lub umrę razem z nimi. Wybrałem to pierwsze i dalej nie wiem czy dobrze postąpiłem.
- To nie tak - próbuję jej wytłumaczyć, ale ona tylko kręci głową i idzie dalej. Doganiam ją jak jest już na schodach.
- Daj ty mi wreszcie spokój! Nie chcę byś mnie dotykał - krzyczy jak próbuję chwycić ją za rękę. Co muszę przyznać, że mocno mnie irytuje, więc mimo wszystko ciągnę ją za te ramię.
Ona także nie zamierza się poddawać i zaczyna mi się wyrywać. Nie mam pojęcia jak jej się to udaje, ale mi się wyrywa i niestety traci równowagę i potyka się uderzając w głowę.
Szybko do niej podchodzę i zauważam, że z jej skroni leci krew. Jest nieprzytomna i nie wygląda to dobrze.
Sam ją skrzywdziłem.
Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej kolejny rozdział. A może zrobię też w piątek maraton z tego opiwadania, bo mam na nie dużą wene.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top