27


Pov Victoria

Zaczynam się już bać o swoje życie, Louis zachowuje się zupełnie tak jak nie on. Jednak po chwili coś w jego wzroku się zmieni i robi kilka kroków w tył jednocześnie puszczając moją obolałą szyję. Mimo, że opieram się o ścianę to i tak nie jestem w stanie utrzymać się na nogach, powoli zsuwam się na podłogę. Staram się też opanować oddech i mrugam kilkukrotnie dzięki czemu odzyskuje wreszcie ostrość widzenia.

Louis stoi kilka metrów ode mnie wpatrując się w jakiś punkt. Lecz po kilku sekundach jego wzrok zostaje połączony z moim, następnie szybko się do mnie zbliża i kuca obok mnie.

- Przepraszam kochanie. Sam nie wiem co we mnie wstąpiło, jak tylko usłyszałem, że mogę cię stracić to coś we mnie pękło. Wybacz mi skarbie - swoją prawą dłoń kładzie na moim ramieniu i delikatnie go pociera.

- Nic się nie stało - mówię chociaż wcale tak nie myślę. Jestem przestraszona tym jego zachowaniem. Teraz dopiero zauważyłam, że ją go naprawdę nie znam.

- Nieprawda. Mogłem cię skrzywdzić, nie zaplanowałem nad sobą i to mogło się źle skończyć - wolną ręką głaszcze mój policzek. - To już nigdy się nie powtórzy - zapewnia mnie.

- Mogę spać w innym pokoju? - nie czułabym się dobrze spiąć obok niego. Bałabym się.

- Oczywiście, że nie. Twoje miejsce jest tuż obok mnie. Nie musisz się też mnie obawiać, wystarczy, że już nigdy nie wspominasz o żadnej wyprowadzce to ja tak gwałtownie nie zareaguje i wszystko będzie tak jak dawniej - pomaga mi się podnieść, a następnie prowadzi mnie do łóżka, na którym ja siadam. - Przyniosę ci coś do picia, zaraz wracam - informuje mnie i wychodzi.

Czy jeszcze kiedyś będę mogła spotkać się z wujkiem Davidem?

***
Budzę się dopiero około południa, i nic w tym dziwnego, bo poszłam spać o czwartej nad ranem. Na szafce znajduje kartkę od Louisa z informacją, że musiał gdzieś pilnie wyjść i wróci pod wieczór i także prosi bym nie wychodziła z domu.

Ubieram się więc i idę do kuchni. Jestem głodna i potrzebuje kawy na rozbudzenie.

Chyba jestem w domu sama, bo nikogo nie widzę, podchodzę do ekspresu i robię sobie kawę z mlekiem, a następnie też kanapki.

- Torii! - słyszę głos należący do Nialla i podnoszę wzrok. Po chwili jest on jednak obok mnie i trzyma mnie w swoich ramionach. - Tak bardzo się o ciebie bałem, byłem pewien, że dorwali cię wrogowie Louisa. Miałem same złe myśli - nie mam pojęcia czemu, ale sama go obejmuje. Potrzebuję teraz bliskości, a on jest najlepszy do tego.

- Nic mi nie jest - odsuwa się ode mnie i dokładnie skanuje moje ciało wzrokiem.

- A tu co ci się stało? - pyta delikatnie dotykając jego szyi. - Kto cię skrzywdził skarbie?

Najwidoczniej pozostały mi ślady i wcale mnie do nie dziwi, byłam prawie pewna, że Louis mnie zabije.

- To nic takiego - odpowiadam nie patrząc mu w oczy.

- Chcę wiedzieć Torii. Kto odważył się podnieść na ciebie rękę, przysięgam, że osobiście go zabiję za to co zrobił.

- To Louis - cicho szepczę zastanawiając się czemu w ogóle mu to mówię.

Jak się postaracie i będą konkretne komentarze to dodam dziś jeszcze jeden

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top