5. Vanessa - mistrzyni ośmieszenia
— Czyli będziemy tak stać? — Powiedziałam zadziornie.
Podniosłam wzrok z jego torsu na oczy, piękne, brązowe oczy. Chociaż bardzo bym chciała oderwać od nich wzrok, nie potrafiłam. On też mi się przyglądał, jakby czegoś w nich szukał.
— Na to wygląda. — Znowu ukazał rząd białych zębów. — No, mała, powiedz w końcu, o co chodzi.
— A puścisz mnie?
— Nie. — W takim razie musiałam wdrążyć mój plan. Zaczęłam go gilgotać. Wiedziałam, że to dosyć chore zagranie, ale skoro nic innego nie działało...
Chłopak zaczął się niepohamowanie śmiać, a mi udało się zwiać. Dopiero po chwili ogarnął, że mnie nie ma i ruszył w pościg. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie był tak wysportowany. Kochałam sport, ale z chłopakiem nie wygram. Wbiegłam do kuchni i chwyciłam za torebkę. Uspokoiłam się, kiedy zobaczyłam, że nikogo za mną nie było. Dosyć dziwne, bo on się nie poddawał. Obróciłam się z powrotem, żeby wziąć łyk wody. Zakrztusiłam się, widząc stojącego za stołem Chrisa.
— Jezu!
— Nie Jezu, tylko Chris. — Ha, ha śmieszne.
— Nie strasz mnie nigdy więcej! Co ty wyrabiasz? Po co do cholery? Co cię obchodzi jak się czuję i co się stało? Nawet mnie nie znasz.
— Nie lubię, jak się przede mną ucieka... — Czyli to ja jestem ta zła?
— Jak się tu znalazłeś? — Chłopak nic nie odpowiedział, tylko wskazał na drugie drzwi znajdujące się po drugiej stronie kuchni. Że też ich wcześniej nie zauważyłam.
— Nicole jeszcze nie wstała? — Usłyszałam głos mojego brata. Wrócił szybciej niż się spodziewałam.
Uff.
— Nie, jeszcze nie wstała, ale pójdę ją obudzić. Ile można spać?
Obudzenie mojej przyjaciółki było niemal niemożliwe. Ale na szczęście, kiedy stanęłam nad nią i zaczęłam nią szarpać, w końcu zachciało się jej powrócić do życia.
— Pić!!!
— Cześ, Vaness, jak miło cię widzieć, oo mi też cię miło widzieć Nicole — zironizowałam, przewracając oczami.
— Sorka, ale daj mi już coś do tego picia, bo zaraz umrę. — Podałam jej butelkę wody.
— Teraz się ogarnij . Daję ci piętnaście minut i widzę cię na dole. Inaczej wyjdę bez ciebie.
Stałam na dole już od jakiegoś czasu i czekałam na rudą. Powoli się niecierpliwiłam. Śpieszyło mi się, bo nie miałam zamiaru znowu natknąć się na tego palanta o przystojnej buźce i białym, osłabiającym uśmiechu. O dziwo nigdzie go nie widziałam. Może gdzieś pojechał, ale... co cię to w ogóle obchodzi, Vaness?
***
— I co o tym myślisz? — Stałam właśnie przed lustrem i przyglądałam się swojemu odbiciu.
Przymierzyłam czarne rurki z wysokim stanem i dziurami na kolanach, do tego szarą krótką bluzę z długimi rękawami. Nigdy się sobie w stu procentach nie podobałam, zawsze mi czegoś brakowałam. Zawsze mogłam być lepsza... To siedziało głęboko zakorzenione w moim umyśle.
— Wyglądasz cudownie!
— Ty też, jak zawsze. — Uśmiechnęłam się nikle pod nosem. — Ta spódniczka jest bardzo ładna, przymierz.
Byłyśmy w końcu przy kasie. Trochę tego wzięłyśmy. Bluzę, kilka koszulek, dwie pary spodni, sukienkę dresową. Miałyśmy zamiar odwiedzić jeszcze sklep obuwniczy i będziemy się zbierać do akademika. Oprócz ciuchów musiałyśmy kupić kilka rzeczy na studia. Nie brałam dużo, bo wiedziałam, że nie będzie mi to wszystko potrzebne. W końcu to studia, a nie liceum.
Nicole poszła dla nas po coś do picia, a ja zmierzałam do toalety. Weszłam do środka, po czym otworzyłam drugie drzwi i zobaczyłam coś... Coś czego nie powinnam zobaczyć.
— O boże! Pomyliłam łazienki. — Moje ośmieszenie osiągnęło zenitu. Serio, Vaness? Męska toaleta? Lepiej nie mogłaś trafić. Obcy typ załatwiał swoje potrzeby do pisuaru i nagle taka szatynka weszła sobie, jak gdyby nigdy nic. Upokorzenie ogromne. Wybiegłam jak poparzona, mając nadzieję, że już nigdy nie spotkam tego gościa. Gdyby tego było mało, to zderzyłam się z kimś i wylądowałam na podłodze razem z torbami. Miałam ochotę ryczeć, co za paskudny dzień!
— Ojej, przepraszam — odezwał się męski głos. Podniosłam zrezygnowana głowę i wtedy zauważyłam wysokiego bruneta.
— Nie, to ja powinnam patrzeć, jak chodzę — mruknęłam smętnie, po czym chłopak pomógł mi podnieść torby. Rzuciłam tylko ciche dziękuję i się ulotniłam. Jedyne o czym marzyłam w tym momencie, to zaszyć się w moim pokoju i nie wychodzić z niego już nigdy więcej. Chociaż do rozpoczęcia roku szkolnego.
— Co będziemy robić? — zapytała ruda, kiedy ta znów pojawiła się obok mnie.
— Nie wiem jak ty, ale ja nie mam zamiaru się nigdzie ruszać przez jakiś czas. — Nicole, jak opowiedziałam jej o mojej wpadce, nie mogła przestać się śmiać. Ludzie na ulicy się krzywo na nią patrzyli. Mi za to nie było tak do śmiechu. To ja byłam ofiarą.
Pech trzymał się mnie jak rzep psiego ogona.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top