1. Podróż
— Vaness! Brat już czeka. — Krzyk ojca rozbrzmiał w przedpokoju, ocucając mnie z transu, w którym bezmyślnie tkwiłam.
Westchnęłam ze smutkiem i z namacalną wręcz tęsknotą spoglądałam na pusty już pokój, który skąpany był w jasnych barwach. Wielkie łóżko i opustoszałe meble wydawały się takie samotne, jak moje serce w tym momencie, w którym nadszedł czas pożegnania.
Och cholera, bolało za bardzo.
— Tatku jeszcze chwilka! Nie mogę znaleźć tego cholernego paszportu.
Odkrzyknęłam, sunąc dłonią po twardej fakturze komody, na której stały ramki ze zdjęciami, które wywoływały we mnie ścisk smutku przez to, że te piękne chwile już nie wrócą.
— Kochanie on jest tutaj razem z torbą.
Zacisnęłam oczy i spięłam się w sobie, aby opuścić ten pokój, w którym spędziłam osiemnaście lat swojego życia. Życie, które nigdy nie było wysłane różami. Choć mogłam porównać je do kolców, wbijały mi się w serce przy bolesnych upadkach.
Dotarłam wreszcie do taty, który czekał na mnie w holu, a wtedy niemalże natychmiastowo przyciągnął mnie do siebie, oplatając mnie swoimi rękoma, zamykając w swoich ramionach.
— Chodź tu niech cię wyściskam! —Tak mocno się we mnie wtulił, że myślałam, iż zaraz zamiast jechać do Seattle, to będę pędzić do szpitala.
Moje biedne żebra...
Jednak pomimo bezdechu wtuliłam się w ojca, zaciągając się jego znajomym zapachem. Jak zawsze pachniał korzennym zapachem i tymi fajkami, które spalał nałogowo. Od zawsze tego nienawidziłam.
— Oj tato tato, nie wyjeżdżam na zawsze. Przy najbliższej okazji znowu będę stać przed tobą w tym salonie! — odparłam przekonana co do szczerości swojej obietnicy, którą nieświadomie złożyłam.
Wtedy usłyszałam klakson samochodu, który podrażnił moje bębenki. Oj mój braciszek się niecierpliwił. Ten niewychowany osioł zdążył się już pożegnać, a teraz mnie poganiał, zamiast grzecznie poczekać. Ucałowałam tatę ostatni raz i nim zdążyłam się rozmyślić, pobiegłam w stronę drzwi. I przysięgam, że widziałam te skradające się łzy w oczach taty. Poczułam jak pojedyncza słona kropla spływa mi po policzku. Pomimo, że jeszcze nie wyjechaliśmy, już zatęskniłam za tatą. Spędziłam w tym domu cudowne chwile, jednak wyjechanie stąd było najlepszym rozwiązaniem z możliwych. Musiałam zostawić w tyle przeszłość i zacząć wszystko od nowa, a zostanie tutaj wcale by mi w tym nie pomogło.
— No siostrzyczko wreszcie się ciebie doczekałem.
Prychnęłam pod nosem, przywracając oczami. Spojrzałam na jego profil, obserwując go uważnie, bo doskonale wiedziałam, że tak bardzo tego nie lubił i że to go rozdrażni stuprocentowo.
— Ty się nie odzywaj Mike! Bo tą kwestię już dawno masz za sobą.
Mój "kochany" braciszek dwa lata temu wyjechał do Seattle studiować inżynierię. Za czasów gdy jeszcze tutaj mieszkał, prowadził dość beztroski i niezobowiązujący tryb życia. Jednak z czasem poznał dziewczynę jego życia, która finalnie złamała mu serce i zostawiła dla starszego. A mój brat się załamał i postanowił to rzucić wszystko w cholerę. Dlatego wybrał tak odległe studia i wyprowadził się jak najszybciej, aby tylko uwolnić się od przeszłości. I chociaż z początku dla mnie było to abstrakcją, bo przecież ucieczka od problemów, nie była ich rozwiązaniem, ale kiedy i mnie spotkało coś, o czym na zawsze chciałam zapomnieć, sama podkusiłam się do takiego rozwiązania.
Oszalałam.
***
Po pięciu minutach byliśmy pod domem mojej przyjaciółki, która wybierała się razem ze mną na studia. Słońce dzisiaj tak piekielnie smaliło, iż nawet okulary przeciwsłoneczne nie były w stanie pomóc. Samochód Mike'a zatrzymał się przed samą Nicole, która pomachała nam żwawo na powitanie.
— Mam zwidy, czy podmienili Nicole?
Teraz to ja zaczęłam się śmiać jak głupia, a Mike patrzył się to na mnie to na dziewczynę stojącą obok auta. Miała na sobie krótkie czarne spodenki, biały top, czerwone conversy i włosy związane w koka. Mimo tak luźnego stroju wyglądała oszałamiająco.
— Kochany braciszku o ta niewiasta, to nie jaka Nicole Bright. — Zrobił wytrzeszcz oczu, a ja myślałam, że nie wytrzymam ze śmiechu.
Moja kochana przyjaciółka przez lata zmagała się z nadwagą. Od jakiegoś czasu wzięła się solidnie za siebie, podobnie jak ja. Miała piękne, długie, rude jak marchewka włosy z niechlujną grzywką, czarne oczy, prawie, że nie widać źrenic i jasną cerę.
— Żartujesz sobie ze mnie? Ta piękność ma być tą samą osobą, co widziałem kilka miesięcy temu?
— A wyglądam jakbym żartowała? A teraz zapierdzielaj jej pomóc z walizkami, bo sama sobie nie poradzi.
Mike w ułamku sekundy wyskoczył z auta i znalazł się przy dziewczynie. Uśmiechnęła się do niego promiennie i podała mu walizki.
Sama wysiadłam z auta i rzuciłam się na przyjaciółkę z niedźwiedzim uściskiem. Nie widziałyśmy się około dwóch tygodni, bo wyjechała na wieś do dziadków. Miło było ją znowu zobaczyć. Po przywitaniu od razu zajęłyśmy miejsca na tyłach gotowe przegadać całą drogę. Tematy nam się nigdy nie kończyły. Zdziwiłam się, kiedy mój brat zamiast jechać na autostradę, pojechał w całkiem przeciwnym kierunku.
— Mike! Co ty do cholery wyprawiasz? Seattle jest w tamtą stronę! — Upomniałam brata, jakby co najmniej był ułomny.
A przecież nawigacja kazała mu zawracać.
— Spokojnie siostrzyczko, będzie z nami jeszcze jedna osoba, właśnie po nią jedziemy — Uśmiechnął się zadziornie, a ja popatrzyłam na niego z ciekawością w oczach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top