Rozdział 7
Bolesne wspomnienia...
*Nika*
Tego dnia spałam na parapecie przykryta kocem wziętym z łóżka. Jedyna rzecz, która przypominała mi o sierocińcu - miejscu w którym czułam się bezpieczna - był parapet.
Mieszkałam wtedy z drugą rodziną zastępczą. Było to starsze małżeństwo; kobieta schorowana a mężczyzna na odwrót, zdrowy iż niejeden w jego wieku byłby zazdrosny. Wszystko zdawać by się mogło było idealnie lecz tak nie było. Gdy kobieta była w domu byłam bezpieczna lecz gdy nie...byłam w piekle. On zabierał mnie do piwnicy czy tego chciałam czy nie i przywiązywał do krzesła jak twierdził "za karę" choć byłam dzieckiem spokojnym i nie sprawiałam kłopotów. Ten starzec palił papierosy i...i gasił je w połowie. Gasił na mojej lewej dłoni. Żyłam w tym piekle prawie rok... 263 rany po papierosie. Tyle co dostałam od tej rodziny...
-Nini chodź do taty - wołał
-Nie! - krzyczałam
Poczułam wpierw pieczenie na policzku a potem przerzucił mnie przez ramię niosąc ku piwnicy gdzie związał mnie tak mocno, że nie miałam czucia w kończynach. Wtedy zostawił po sobie dwie rany po papierosie. Trzymał je długo na mej skórze a gdy wyrzucił papierosa było widać tylko czarną zwęgloną skórę...
Krzyczałam w niebogłosy przypominając sobie ten ból. Płakałam bo wtedy jeszcze byłam głupia i ufałam ludziom...
Poczułam jak ktoś krzyczy i mną szarpie. Otwierając oczy ujrzałam rodzinę adopcyjną przy mym boku i chłopaka przy wejściu. Odsunęłam się od nich jak najdalej trzęsąc się i płacząc żałośnie. Przyciskałam do piersi lewą dłoń kołysząc się w przód i w tył.
-Nini nie chce...nie chce... - szeptałam między spazmami płaczu.
Nie wiem kiedy ale rodzice odeszli więc sądziłam, że jestem sama. Tak nie było. Chłopak siedział naprzeciw mnie i patrząc na mnie szepnął;
-Nie licz, że nabierzesz mnie na ten cały cyrk sieroto.
Potem zostawił mnie samą a ja znając na pamięć swoje rany, dotykałam tych, które zrobił mi ten starzec...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top