Rozdział 44

"Jak zamek
Zbudowany na piaszczystej plaży
Odszedł zbyt szybko

Jak cudowny kwiat
Tak bardzo niedostępny
Odszedł zbyt szybko [...] "
   -Michael Jackson - "Gone to soon"

*Valentino*
    Przysypiając oparty o ścianę niespodziewanie usłyszałem nagły trzask drzwi i krzyki. Otwierając oczy ujrzałem gromadę lekarzy i pielęgniarek, którzy uwijali się jak w ukropie. Krzyczeli między sobą, że należy zabrać ją na OIOM a drugi przekrzykiwał tego pierwszego, żeby podać tlen bo ją tracą. Wstając dopiero wtedy zauważyłem o kim rozmawiają. Mówili o mojej przybranej siostrze...Nika... Widząc ją na tym łóżku taką bladą, bez życia...nie wiedziałem jak zareagować. Bałem się i to cholernie. Podbiegając do pierwszego lepszego lekarza jakiego udało mi się dogonić zapytałem bez ceregieli;
-Co jej dolega?
Mój głos zupełnie tak samo jak nogi odmawiały mi posłuszeństwa i się trzęsły jak galareta. Lekarz zatrzymując się na chwilę w miejscu udzielił mi odpowiedzi co chwilę zerkając w kierunku Niki.
-Kim Pan dla niej jest?
-Przybranym bratem - odparłem że w takiej chwili pyta o cholerne reguły prawne nim udzieli mi odpowiedzi
-Pana siostra jest w krytycznym stanie; podaliśmy jej środek usypiający by nie wpadła w histerię, której była bliska na samą wieść o nieznanym mężczyźnie za jakiego Pana miała podczas rozmowy ze mną w sali. Musimy ją operować i to natychmiast. Jest w dobrych rękach.
-Ale jak to operować!? - krzyknąłem widząc jak lekarze wraz z moją siostrą zniknęli za drzwiami sali operacyjnej. Jednakże tym, co mnie dobiło na koniec było pytanie lekarza.  
-Dlaczego mi Pan nie powiedział, że Pana siostra ma raka mózgu?
   Czułem się jak grunt osuwa mi się spod nóg z każdą chwilą coraz bardziej. Lekarz zauważył chyba mój stan bowiem zapytał czy wszystko ze mną w porządku. Kiwając przecząco głową usiadłem na najbliższej ławce słysząc cichy głos lekarza;
-Powiadomię Pana rodziców o stanie zdrowia Niki. Zrobimy co w naszej mocy by ją uratować.
-Jakie są szanse? - zapytałem rozedrganym od płaczu głosem
Jednakże nim udzielił mi informacji widziałem po jego minie, że chciałby w tej sytuacji skłamać by mnie nie dobić jeszcze bardziej jednak jego profesja na to nie pozwalała i opuszczając wzrok na chwilę, milczał. Dopiero po chwili spojrzał na mnie, po czym spokojnym acz ze smutnym spojrzeniem odparł;
-Liczymy na cud proszę Pana. Tylko to nam zostało. Niech się Pan modli, proszę.
   Po raz pierwszy w życiu usłyszałem by lekarz prosił by modlić się o pacjenta. Po raz pierwszy w życiu posłuchałem obcego mężczyzny. Po raz pierwszy w życiu płakałem nad czyimś losem...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top