Rozdział 36
*Valentino*
Wchodząc do wnętrza pokoju doznałem szoku bowiem po tym mężczyźnie, który mnie tu wprowadził spodziewałem się ujrzeć pomieszczenie w którym będzie śmierdziało, będzie brudno i...i...pełno butelek po alkoholu tymczasem...tymczasem było tu czysto i nieskazitelnie. Nie pojmowałem tego. Jak...taki mężczyzna, tak ubrany może mieć takie mieszkanie? Nie przechodziło mi to przez głowę. Spojrzałem na owego mężczyznę a ten widząc minę uśmiechnął się tylko lecz jego spojrzenie pozostało smutne. Spoglądając dookoła ujrzałem dziewczynę śpiącą na kanapie a obok niej psa. Podchodząc bliżej kanapy chciałem obudzić dziewczynę lecz usłyszałem groźne wurczenie psa. Natychmiast się odsunąłem lekko wystraszony. Spojrzałem na owego starca, który chyba świetnie się bawił bowiem śmiał się w najlepsze pod nosem. Posłałem mu zdenerwowane spojrzenie a on podchodząc ku mnie poklepał mnie po plecach.
-Uspokój się chłopcze. On jest niegroźny po prostu jej pilnuje. Takie ma zadanie. Odpocznij sobie, usiądź - zaproponował
-Nie dziękuję. My będziemy się już zbierać - odparłem podchodząc ku brunetce biorąc je na ręce
Starzec patrzył na moje poczynania z tym swoim smutnym wzrokiem. Pies odsunął się na bok robiąc mi miejsce.
Będąc przy drzwiach usłyszałem cichy szept mężczyzny;
-Ranne zwierzę łatwo dobić. Trudniej sprowadzić do poprzedniego stanu. W tym cała sztuka; pomóc tak by nie skrzywdzić. Tam gdzie krzywda się zadziała, zasiało się ziarno nieufności...
Nie odpowiedziałem na jego słowa. Nie miałem ochoty z nikim teraz dyskutować a zwłaszcza z kimś kto ma nierówno pod sufitem. Idąc uliczkami ku domu rozglądałem się dookoła. Dziewczyna spokojnie spała w moich ramionach majacząc coś pod nosem co było...słodkie. Nim się obejrzałem byłem na własnej posesji. Wchodząc do domu od progu usłyszałem krzyki. Mając dosyć tego haosu przytuliłem mocniej do siebie Nikę i krzyknąłem na cały głos;
-Zamknijcie się!
Gdy tylko krzyknąłem w domu automatycznie zapadła cisza a matka wyszła na korytarz patrząc na mnie zdezorientowana.
-Twój ojciec to zwykły ham - odparła znikając w salonie
-Ja? Ja jestem ham!? To ty masz kochanka! - krzyczał ojciec
Mam dosyć. Ruszyłem ku schodom w stronę pokoju gdzie położyłem Nikę na łóżko nakrywając ją kołdrą. Zamykając za sobą drzwi od pokoju zszedłem na parter wskazując obu rodzicom na drzwi.
-Uspokójcie się albo wyjdźcie z domu. Mam dosyć krzyków - powiedziałem poważnym głosem a oni stali jak słupy. To było jak grochem o ścianę.
Wyszedłem z salonu zostawiając ich samych sobie wracając do brunetki...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top