Rozdział 15


*Nika*
    Siedząc w kuchni pisałam swoje odczucia na temat tych kilku dni, które tu spędziłam. Niepotrzebnie pozwoliłam przeczytać Valentinowi jeden z moich zapisków sprzed kilku lat. Nie powinien był o tym się dowiedzieć. Muszę pilnować notesu bo wiem, że niektórym to będzie super zabawa by robić ze mnie drwiny w szkole. Nie same drwiny by mnie wtedy bolały lecz to, że będą one prawdziwe. Wspomnienia z tamtego czasu są zbyt bolesne a śmianie się z nich zabiły by mnie doszczętnie. Nagle do pomieszczenia wszedł Valentino z zapytaniem;
-Gotujemy?
Zamykając notes schowałam go do plecaka i patrząc na niego marszcząc brwi odparłam;
-Musimy iść do szkoły
-Spójrz mi w oczy i powiedz, że naprawdę chcesz iść do szkoły na osiem godzin męczarni a wtedy pójdziemy - powiedział nachylając się w moim kierunku.
Patrząc w jego niebieskie oczy tak podobne do... Zerwałam się z krzesła wybiegając z domu by po chwili zostać przyciśniętą do drzewa.
-Co się dzieje? - zapytał
-W...ww...wspomnienia... - szepnęłam zaczynając płakać.
Chłopak puścił moje nadgarstki a ja zwijając się w kulkę bujałam się w przód i w tył szepcząc;
-Nie chcę...nie chcę...
W głowie przewijały mi się wspomnienia o wszystkich rodzinach zastępczych.
-Twoi rodzice też mnie oddadzą bo zrozumieją, że jestem zepsuta... - powiedziałam po kilku minutach
Patrząc na własne stopy nawet nie zauważyłam kiedy Valentino uklęknął naprzeciw mnie.
-Nie jesteś zepsuta - zaprzeczył moim słowom
-Jestem Valley. Nie umiem ufać. Nie umiem przejść obok obcych ludzi bez obawy, że chcą zrobić mi krzywdę. Boję się, gdy ktoś patrzy na mnie choć o sekundę za długo. Boję się, że znowu mnie skrzywdzą...
-Boisz się mnie? - zapytał nagle patrząc na mnie tymi niebieskimi oczami.
-Twoje oczy... - szepnęłam ze strachem słyszalnym w głosie
-Co z nimi? - zapytał
Złapałam się za głowę znów bujając się w tył i w przód. Kręciłam przecząco głową błagając by wspomnienia odeszły
Nagle poczułam jak ktoś bierze mnie na ręce. Otwierając pochłonięte strachem oczy ujrzałam Valentina, który mnie niósł.
-P...ppp...puść mnie, proszę - szepnęłam bojąc się.
Był zbyt blisko mnie. On jednak jakby mnie nie słyszał.
-Puść mnie! - krzyknęłam na co spojrzał na mnie i dalej szedł.
Zaczęłam krzyczeć na co zareagowała straż miejska. Dwóch mężczyzn podeszło do nas i widząc mnie płaczącą i roztrzęsioną nakazali puścić mnie. Valentino na ich rozkaz posłuchał a ja zaczęłam biec przed siebie. Jedynym kierunkiem jaki znałam z tej drogi było mijane schronisko. Poszłam więc do schroniska a wszystkie psy jakie tam były patrzyły się na mnie. Niespodziewanie podszedł do mnie starszy mężczyzna z miską w ręku.
-Witaj panienko. Szuka panienka czegoś? - zapytał
Staruszek wydawał się być naprawdę miłym człowiekiem ale bałam się ludzi i to spowodowało, że jedyne co zrobiłam to pokiwałam zgodnie głową. To jednak nie zraziło staruszka ponieważ starzec uniósł palec do góry i szepnął do mnie;
-Patrzy panienka; te psiaki porzucone przez ludzi, niektóre nawet bite nadal lgną do człowieka żebrząc o miłość. Panienka idzie za mną, coś panience pokaże.
Idąc za starcem zatrzymałam się przed kojcem w którym znajdował się pitbull.
-Tego psa bito, kaleczono na różne sposoby by na koniec wyrzucić na ulicę w wieku niespełna roku. Przygarnąłem go do siebie. Aktualnie ma trzy lata ale do tej pory nikomu nie udało się sprawić by zaufał komukolwiek. Nawet mi nie ufa. Ucieka za każdym razem gdy chcę go pogłaskać. Kuli się jakbym chciał go uderzyć. Panienka spróbuje? - zapytał patrząc na mnie z nadzieją w głosie
Pokiwałam więc głową bowiem jego błaganie w głosie nie pozwalało mi odmówić. Wchodząc do kojca starzec podał mi miskę i machał dłonią,
-Idzie panienka, idzie. - mówił starzec
Podchodząc do psa położyłam miskę na ziemi a pitbull obserwował mnie nieufnie po czym zrobił dwa kroki uniósł nos ku górze i jakby coś wąchając ruszył ku misce. Odsunęłam się na co usłyszałam głos starca;
-Unieś dłoń
Posłuchałam starca. Unosząc dłoń ujrzałam jak pies nie ucieka, nie kuli się lecz podchodzi i ociera się o nią. Nie wiedziałam co mam zrobić ale pies owszem. Podszedł do mnie i przytulił się pyskiem do mojej twarzy. Zaśmiałam się głaszcząc pitbulla za uchem.
-Zawsze twierdziłem, że swój swego znajdzie... - powiedział starzec
-Hm? - zapytałam
Obróciłam się ale starca już nie było...

..............

Podoba się? Udostępnij! Niech inni się dowiedzą o tej powieści. Dziękuję 😁

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top