Rozdział 12
Bo miałem cel do wykonania...
*Valentino*
Wychodząc ze szkoły ruszyłem prosto do domu ale i tam nie zaznałem spokoju. Od progu rzucili się na mnie rodzice z pytaniami na temat Niki. Czując narastającą złość krzyknąłem;
-Mam dość tej sieroty! Nie obchodzi mnie ta gówniara i nie chcę o niej nic słyszeć!
Matka wraz z ojcem spojrzeli na mnie szeroko otwartymi oczami i oboje nakazali mi nie wracać do domu dopóki jej nie znajdę. Wpierw sądziłem, że sobie ze mnie żartują ale po ich minach zrozumiałem, że jednak nie. Wypchnięty z domu usiadłem na fotelu bujanym znajdujacym się na altance i siedziałem tam dopóki nie przypomniało mi się, że o dwudziestej jest impreza u Laurie'go i muszę tam być. Niemalże biegiem zacząłem szukać po ulicach Niki, pytałem ludzi czy ją widzieli ale nikt nie udzielił mi odpowiedzi jakiej poszukiwałem. Było coraz ciemniej a ja czułem się jak ostatni głupek. Gdybym jej powiedział jak dojść do domu to teraz miałbym spokój. Przechodząc koło plaży ujrzałem dziewczynę, która wrzucała coś do wody po czym krzyknęła tak bardzo zrozpaczonym głosem jakiego jeszcze nie dane mi było słyszeć.
-Kolejne kłamstwo jakim mnie karmiono... Kolejna osoba, która kłamała...
Podchodząc bliżej zrozumiałem, że to Nika. Nagle uklęknęła w morzu i zaczęła płakać. Dziwne było to, że prawie natychmiast wstała ocierając łzy. Widząc jej twarz; zapłakaną i oczy tak pochłonięte bólem, czułem się winny tej sytuacji. Obserwowałem jak bierze buty i idzie przed siebie by po chwili wrócić. Nie rozumiałem jej dziwnego postępowania. Nagle wspięła się na drzewo, gdzie oparta o nie plecami patrzyła na zachodzące słońce.
-Dumni jesteście, że mnie skrzywdziliście? Nawet głupie "dzień dobry" przez moje usta do obcej osoby nie przejdzie. Za prośbę o pomoc dostaję to samo co od rodzin zastępczych; rozczarowanie. - mówiła sama do siebie dotykając lewej dłoni.
Podchodząc do owego drzewa krzyknąłem;
-Ej sieroto! Schodź z drzewa bo muszę zdążyć na imprezę a przez ciebie tam nie pójdę!
Nagle Nika obróciła się w moim kierunku odpowiadając obojętnie;
-Kiedy mnie oddacie?
Nie powiem zszokowała mnie swoją odpowiedzią.
-Zejdź na dół! - krzyknąłem zły
-Po co?
-Bo tak ci każę!
-Mówisz tak jak oni - szepnęła
Nic nie odpowiedziałem nie wiedząc co ma na myśli. Zauważyłem jak dziewczyna zrzuca buty a potem sama skacze na piasek. Wyprostowując się spojrzała na mnie.
-Prowadź - szepnęła
-Boisz się ludzi? - zapytałem odnosząc się do podsłuchanej rozmowy dziewczyny.
Nie uszło mojej uwadze jak na moje słowa się spięła. Do końca drogi ku domu milczeliśmy...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top