Rozdział 10
*Valentino*
Przez wszystkie lekcje miałem ją na oku. Co prawda co jakiś czas dostawałem z łokcia w żebro od Lauriego z komentarzem typu "Patrzysz się na nią jak krowa na malowane wrota". Nie byłoby to dziwne gdyby nie to, że Laurie i gospodarka jest tak samo irracjonalne jak to, że potrafię latać. On nawet nie wie do czego miotła służy. Na ostatniej lekcji wraz z Lauriem z nudów zaczęliśmy robić papierowe samoloty i rzucaliśmy nimi w nauczycielkę po czym uciekaliśmy wzrokiem w podręczniki tak by nas nie przyłapała. Na nasze nieszczęście ta babka zdawała sobie sprawę, że tylko my mieliśmy w tej klasie tak niskie IQ by bawić się w zabawy z przedszkola choć w dzisiejszych czasach nawet dzieci z przedszkola tego nie robią bo mają telefony. Ale czy nas to obchodziło? Nie. Przynajmniej do tej pory póki ta jędza zwana inaczej nauczycielką nie wysłała nas do dyrektora za wyśmiewanie jej podczas, gdy ona wyprawiała nam tyradę wśród całej klasy. Oczywiście wraz z Laurie przed dyrektorką odgrywaliśmy scenkę w stylu "tak nam przykro" robiliśmy dodatkowo maślane oczy co zawsze działa i nie dostaliśmy żadnej kary. Jedynie upomnienie ustne. Wychodząc z gabinetu ujrzałem siedzącą przy ścianie na podłodze Nikę. Patrzyła na mnie to na Laurie po czym wstała i witając się z moim przyjacielem szybkim uściskiem dłoni spojrzała na mnie z zapytaniem;
-Wytłumaczysz mi jak trafić do domu?
Laurie mrugnął do Niki okiem szepcząc niby to dyskretnie przykładając dłoń do ust;
-On się w tobie buja.
Oczywiste było to, że po pierwsze nie byłem głuchy czyli drugie wynika z drugiego; słyszałem to co powiedział. Zarobił ode mnie uderzenie w ramię na co złapał się za nie robiąc urażoną minę.
-Jak możesz? - zapytał udając że płacze - I to w szczepionkę?
Usłyszałem jak Nika się śmieje więc spojrzałem na nią i po raz pierwszy ujrzałem w jej oczach choć trochę radości. Teraz, gdy się uśmiechała, teraz gdy w jej oczach tliły się iskierki radości, teraz gdy jej twarz tak niepodobna do tej wiecznie pokrytej smutkiem wyglądała tak...inaczej. Tak jak powinna wyglądać na co dzień. Wyglądała tak, jak powinna wyglądać dziewczyna w jej wieku; radośnie, szaleć ze szczęścia bo jest młoda tymczasem okazuje się, że szczęście jest dane tylko...hmm...mnie!
-Dlaczego się na mnie patrzysz? - zapytała maskując uśmiech swoją stałą obojętnością co zaskoczyło Laurie'go.
-Nie ważne. Do domu trafisz pytając o drogę przechodniów. Odczep się ode mnie - powiedziałem przez zęby
Laurie spojrzał na mnie zszokowany a dziewczyna jakby zamykając się w sobie odeszła bez słowa ku wyjściu.
-Stary czy ty nie widzisz, że ona odezwała się do kogokolwiek po raz pierwszy i byłeś nią ty? - zapytał niedowierzająco
Pokręciłem głową przecząco.
-Wpierw przywitała się z tobą. Ślepy jesteś czy masz coś z pamięcią?
-To ja powinienem ciebie o to zapytać. Podała mi dłoń niemal po chwili wyrywając ją w tempie błyskawicy. Nie powiedziała do mnie ani słowa. - odparł odchodząc
Zostałem sam na korytarzu a przynajmniej tak sądziłem. Niespełna chwilę później dostałem prosto w twarz od wściekłej Bethany...
Ten dzień to jedna wielka katastrofa...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top