Rozdział 8 "Gorzej już nie będzie"

Wiedzieliście, że jeśli dzień zaczyna się fatalnie to potem może być już tylko gorzej? Ja nie. Tzn. teoretycznie internetowe mądrości coś o tym przebąkują... ale kto wierzy w to całe... nie dokończę, bo nie wypada (tak, Kise wiem, że to czytasz i włączy ci się tryba „MATKA", gdy stwierdzisz, że coś jest nieodpowiednie dla przedszkolaka). Przez całe życie ktoś mnie pilnował bym przypadkiem nie oberwała za mocno od życia. „Dostałaś zły stopień? Midorima pomoże Ci w nauce. A później pójdziemy pograć w kosza na poprawę humoru." „Ten idiota z 2H znów do ciebie zarywa? – mijają dwa dni i BUM! Idiota z 2H został wyrzucony z drużyny/chóru/zajęć dodatkowych, nie zdaje, ma obniżone zachowanie i boi się własnego cienia." Jak gdybym była córką gangstera.

Jednak dziś było inaczej. Zaczęło się od byłej dziewczyny Ryo-chena. Przez nią był przygnębiony. Co sprowadza się do tego, że mi też wesoło nie było. Później było już tylko gorzej.

Na wykładach (profesor rodem ...... z „Bóg nie umarł) przez dwie godziny musiałam znosić natarczywe spojrzenia Rozalii i Iris. Co z nimi nie tak? To oczywiste, że nie będę się przyjaźnić z fankami Kise. Kiedyś próbowałam – nie wyszło. Jednak wesoło zaczęło być dopiero po zajęciach z filozofii (swoją drogą po co mi to cholerstwo? Nijak ma się to do mojego kierunku.)

-Kuroko! – Rozalia natychmiast wybiegła za mną z sali. Zapomniała nawet o torbie.

Chciałam zostawić ją w tyle, ale ona, zupełnie nie przejmując się wścibskimi spojrzeniami, biegła za mną, krzycząc tak by słyszało ją pół szkoły i omal nie zabijając się na obcasach. Nawet raz się przewróciła. Parę osób zaczęło się śmiać, przez co zrobiła się czerwona, a w jej oczach pojawiły się łzy. A że jestem głupia i patrzyłam na to, to zrobiło mi się jej szkoda. To że nie chcę z nią rozmawiać nie znaczy, że w porządku byłoby zostawić ją tam samą. W końcu jej jedynym grzechem, jak większości kobiet w tym kraju, jest ubóstwianie Kise. Nie wsadzają za to do więzienia. Nie ma na to odpowiedniego paragrafu.

Z cierpiętniczym westchnieniem przepchnęłam się przez resztę i mocnym szarpnięcie podciągnęłam ją na nogi.

-Chodź stąd.

Nie zwracając uwagi na jej zdziwioną minę, jak najszybszym krokiem zaprowadziłam ją w boczny korytarz.

-Czego chcesz? – spytałam, gdy byłyśmy już bezpieczne, ukryte przed wzrokiem gapiów.

-Pogadać – otrzepała sukienkę z niewidocznego pyłku. –Ta sytuacja ostatnio... naprawdę nie rozumiem, dlaczego się wściekłaś i zaczęłaś mnie unikać. Myślałam, że się dogadujemy, a ty...

-Po pierwsze – przerwałam jej – dogadywałyśmy się. Po drugie: naprawdę nie rozumiesz dlaczego? Może dlatego, że ślinisz się na widok mojego przyjaciela? Poznałam wiele takich jak ty. Przyjaźń z wami nie ma sensu.

-Nie znasz mnie, a już szufladkujesz! – warknęła. Zaśmiałam się gorzko na jej słowa.

-Oh, nie znam cię? Jesteś fanką Kise i wpatrujesz się w niego jak w jakiś cholerny obrazek. Zemdlałabyś gdyby powiedział ci „cześć", a za spotkanie z nim gotowa jesteś umrzeć – patrzyła na mnie w milczeniu. -Pomyliłam się, gdzieś?

-No... -rzuciła mi spojrzenie pełne złości. – Nie. Ale co to ma do rzeczy? 90% kobiet jakie spotkasz przez całe życie, będą uwielbiały Kise. Co to ma za znaczenie? Masz zamiar teraz z nich nie rozmawiać?

-A żebyś wiedziała! – odpowiedziałam jej tym samym tonem. – Ostatnie czego mi potrzeba to banda fałszywych lasek chcących by je umówić z Kise!

Ruszyłam w kierunku drzwi. Jeśli chodzi o mnie wyjaśniłyśmy sobie wszystko. Do tego uratowałam ją przed tłumem, który był już gotowy zacząć robić zdjęcia. Lepiej w stosunku do napalonej na Kise dziewczyny nie mogłam się zachować.

-Nie jestem fałszywa! – zaprotestowała. – I gdzie ty w ogóle idziesz, co? Kuroko...

Reszty nie usłyszałam. Drzwi trzasnęły i zlałam się w jedno z tłumem anonimowych twarzy. Sprawa z Rozalią została definitywnie zakończona.

Z Kise zobaczyłam się dopiero w przerwie na lunch. Siedział już przy stoliku razem z Aomine, Lysandrem i tym czerwonowłosym chamem. No świetnie, a ten co tu robi?

-Yo – mruknęłam, siadając pomiędzy Kise a Lysandrem.

-Ryotacchi! – zawołał wesoło Kise i mnie objął. – Tęskniłem.

-Za mną nie można nie tęsknić – zaśmiałam się i oparłam o jego ramię. To przyjemne. Mieć kogoś na kogo zawsze możesz liczyć.

-Właśnie przepraszałem Lysandra za swoje po imprezowe zachowanie. Bo pozostawia ono wiele do życzenia. Tak przynajmniej mi się wydaje, bo... echem... nie za wiele z niego pamiętam - uśmiechnął się z zakłopotaniem.

-Nie masz za co – Lysander uśmiechnął się delikatnie. – To Kuroko wzięła na siebie wszystkie... konsekwencje, które z tego wyniknęły.

Kise podrapał się po karku z zakłopotaniem, a Aomine zaczął się śmiać jak szaleniec.

-Domyślam się – wydusił z siebie między salwami śmiechu. – W końcu to Ryota... nie?
-Nie śmiej się, głupku! – policzki Kise zrobiły się czerwone.

-Och, nie martw się, Ryo-chen – przytuliłam go. – Dzień jak co dzień.

-Czemu nikt mnie nie powstrzymał? – zakrył twarz dłońmi.

-Za bardzo nie dałeś się powstrzymać – stwierdził Daiki z psychopatycznym uśmiechem. Z tym facetem zdecydowanie jest coś nie tak. – Ale nie martw się, coś zaradzimy na tą twoją słabą głowę – po tych słowach wstał. – Idziesz?

Kise popatrzył na niego z niezrozumieniem, ale wstał. Razem ruszyli w stronę wyjścia od stołówki.

Nagle poczułam wibrowanie w kieszeni. Szybko wyjęłam telefon i odczytałam z ekranu:

„Widzimy się za tydzień. #zabawatagbardzo"

Od kiedy Daiki używa hashtagów?!

-Ja też już się będę zbierał – powiedział Lysander, wstając. – Mam wykłady z Shirotą, wolę się nie spóźnić.

Świetnie, zostałam sama z czerwonowłosym chamem.

-Co ci zrobił tamten facet na imprezie, że go tak potraktowałaś? – spytał, odsuwając od siebie niedokończonego hamburgera.

-Hę? – rzuciłam mu zdezorientowane spojrzenie z nad sałatki, którą przyniósł mi, a jakże, Kise.

-Przechodziłem akurat koło wyjścia na balkon, gdy nokautowałaś jakiegoś gościa – wzruszył ramionami. – Zaciekawiło mnie co takiego zrobił, że osobiście się do niego pofatygowałaś zamiast nasłać na niego kumpli.

No tak. Balkon. Haizaki.

-Nic co powinno cię interesować – mruknęłam. – Czemu w ogóle cię to obchodzi? Zostałeś moim stalkerem?

-Jasne! – sarknął. – Jesteś sensem mojego istnienia. Co ja bym zrobił bez ciebie?

-Wiedziałam! Jestem zbyt wspaniała! – westchnęłam cierpiętniczo. – I moja wspaniałość się na mnie mści.

Czerwonowłosy prychnął.

-W życiu nie spotkałem nikogo tak zadufanego w sobie. A znam siebie samego, więc to spory wyczyn – zaśmiał się.

-No proszę, pan jestem-badassem-i-cholernie-mnie-wkurwiasz ma poczucie humoru! – zawtórowałam mu.

-Jak mnie nazwałaś? – zmrużył oczy.

-Czyżby a słuch ci padło? – spojrzałam na niego z miną niewiniątka. – Starość nie radość...

-Coś ty powiedziała? – w tym momencie zabrzęczał dzwonek.

-Widzisz? Spóźnię się przez ciebie!

Nie przejmując cię tacami wybiegliśmy ze stołówki. Ludzie rzucali nam zdziwione spojrzenia, a ktoś nawet spytał czy gdzieś się pali. Rozdzieliliśmy się na najbliższym zakręcie. Czerwonowłosy pobiegł schodami w górę, a ja w dół.

Spóźniłam się na wykład z prawa... jakiegoś tam. Ale przynajmniej wiem, że czerwonowłosy nie jest takim bucem za jakiego go uważałam.

A wykład z prawa i tak mi się nie przyda.





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top