Rozdział 20
-Rozalia? Rozalia! - złapałam dziewczynę za ramię i zaczęłam przeciskać się przez tłum.
-Ryota? O co chodzi? - zmarszczyła brwi, ale nie stawiała oporu, dzięki czemu po kilku minutach mogłyśmy cieszyć się czystym powietrzem i odrobinę cichszą muzyką.
-Chodzi o Kastiela - powiedziałam szybko.
Nie uważem tego co robię za dobry pomysł. Ale kogoś muszę o to poprosić, a Rozalia potrafi być naprawdę uparta. Dlatego łudzę się, że poradzi sobie z Kastielem.
-Co z nim? - na jej twarzy pojawiła się troska.
-Dziwnie się zachowuje.
-Dziwniej niż zwykle?
-Zdecydowanie. Mogłabyś mieć na niego oko? I powiedzieć mi, gdy postanowi zrobić kolejną głupią rzecz?
-Nie ma problemu - uśmiechnęła się. - Mam doświadczenie w radzeniu sobie z wybrykami Kastiela.
-Wyjeżdża.
Zerwałam się z miejsca i osłupiała wbiłam wzrok w Rozalię.
-Jak to wyjeżdża?!
-Właśnie się pakuje. Wieczorem ma samolot do Francji. Wraca do domu - wzruszyła ramionami. - Ja z resztą też powinnam się stąd zbierać.
-Ale dlaczego?!
Nie mogłam tego zrozumieć.
-Nie wiem. Planował tu zostać nawet po zakończeniu programu. Wiesz, tutaj ułożyć sobie życie. Ale teraz...
Cholera, co ten idiota wyprawia?! Jest jedyną osobą, z którą... zaprzyjaźniłam się odkąd zaczęłam studiować. Wytrzymywał ze mną, nawet wtedy, gdy ja sama mam siebie dość. A teraz chce tak po prostu wyjechać?
Po moim trupie.
Nie słuchałam dłużej Rozalii. Szybkim krokiem wyszłam z pokoju i ruszyłam na poszukiwanie drzwi z numerem 58. To musi być gdzieś na dole... pierwsze piętro albo parter.
Po kilku minutach krążenia po korytarzach znalazłam pokój Kastiela. Co prawda potrąciłam parę osób po drodze i rzuciłam w kierunku niektórych odpowiednim słownictwem, ale możemy pominąć ten fakt, prawda?
Wzięłam głęboki oddech i bez pukania weszłam do pokoju. Z zaskoczeniem zauważyłam, że było tam dziwnie czysto jak na pokój chłopaka, który się pakuje. Bardziej spodziewałam się Sodomy z Gomorą, którą widzę u siebie. Czerwonowłosy stał przy jednym z łóżek i wkładał gitarę do futerału. Na drugim łóżku siedział Lysander. Nie robił nic prócz wpatrywania się w Kastiela. Obok niego stały dwie, zamknięte walizki.
-Kastiel- zaczęłam - co ty wyprawiasz?
-Dlaczego tu przyszłaś? - nie spojrzał na mnie. Zasunął futerał i podszedł do szafy.
-Dobrze wiesz dlaczego! Nie możesz wyjechać!
-Zostawię was - mruknął Lysander i zaczął wstawać z łóżka.
-Nie wychodź! - zaprotestował Kastiel.
Jasnowłosy go zignorował i po kilku sekundach zniknął za drzwiami.
-Zmusiłaś Lysa żeby wyszedł z własnego pokoju - mruknął czerwonowłosy.
-Nie zmieniaj tematu! - to nie wygląda dobrze. - Nie możesz wyjechać!
-Niby dlaczego? Co mnie tu trzyma? - odłożył ubrania i spojrzał na mnie. Jego spojrzenie przyprawiło mnie o ciarki.
-Przyjaciele - odpowiedziałam natychmiast.
-Poważnie, Ryota? Myślałem, że stać cię na więcej niż marne "przyjaciele" - prychnął.
On naprawdę zachowuje się jak kobieta w ciąży.
-A co chcesz usłyszeć? - spytałam zirytowana.
Nie odpowiedział. Zamknął walizkę i ruszył w kierunku drzwi.
-Pożegnaliśmy się wczoraj. Wyjdź, Ryota - powiedział wyzutym z emocji głosem.
Wzruszyłam ramionami. Skoro chce wracać do Francji - niech wraca. Ja mam wystarczającą ilość własnych problemów. Teraz przynajmniej nie będę musiała głowić się nad jego nastrojem.
Wyszłam z pokoju nie oglądając się za siebie.
W drodze powrotnej minęłam Lysandra. Skinął głową i uśmiechnął się smutno. Ale się nie zatrzymał. Zupełnie jakby decyzja Kastiela była ostateczna i teraz wszyscy powinni mu się podporządkować albo przepraszać, za to, że żyją. Niedorzeczne.
W moim pokoju nadal siedziała Rozalia.
-Wiesz... ja też chciałam się z tobą pożegnać - powiedziała, podchodząc do mnie.
-Słucham?
-Ja i Iris uczestniczymy w tym samym programie wymiany studenckiej co Lysander i Kastiel - wyjaśniła.
-Ale czemu tak nagle? Dlaczego nikt nie powiedział mi o tym wcześniej?
Mam naprawdę dość.
-Nie odzywałaś się do mnie, pamiętasz? Po za tym... ciebie nigdy nie było. Zawsze byłaś zajęta - wzruszyła ramionami.
-Mam kilka problemów osobistych, z którymi muszę się uporać - mruknęłam. - Z resztą... nieważne. Mówisz, że chcesz się pożegnać... żegnaj, Roza.
Otworzyłam drzwi. Dziewczyna spojrzała na mnie osłupiała. Raczej nie tego się spodziewała. Pewnie oczekiwała łez i obietnic częstego kontaktu.
-Do zobaczenia, Ryota.
Wyszła z pokoju ze łzami w oczach.
"Mam wystarczającą ilość własnych problemów, żeby jeszcze martwić się o uczucia osób, które ledwo znam" - powiedziałam sobie w duchu i wyjęłam telefon z kieszeni.
Gdy weszłam do małej, przytulnej kawiarni, Alois już na mnie czekał. Siedział przy najbardziej oddalonym od okien stoliku, z nogą założoną na nogę i filiżanką kawy w dłoni. Wpatrywał się w przestrzeń jakby czekał na objawienie, która, jak mi smutno, nigdy nie nadejdzie.
Usiadłam na przeciwko niego i obserwowałam jak wraca do rzeczywistości. Najpierw zaczął powoli mrugać, potem rozglądać się, a na koniec jego zaskoczone spojrzenie padło na mnie. W jego oczach szybko pojawił się znajomy chłód.
-Ryota. O czym chciałaś porozmawiać?
-O twoich postępach. Nie mam więcej czasu by pozwolić ci się z tym guzdrać - powiedziałam najspokojniejszym tonem na jaki było mnie stać.
Rzucił mi wredny uśmieszek.
-A niby co w tej sprawie jest dla ciebie takiego pilnego, co?
-Przypomnieć ci, że oficjalnie nadal jestem narzeczoną Ryo-chena? - spytałam zirytowana.
-Kilka słów napisanych w brukowcach aż tak ci przeszkadza?
-Ryo-chen... ma kogoś - palnęłam. - Nie jest to dla nas szczególnie komfortowa sytuacja.
-Kise znalazł sobie dziewczynę? - Alois otwierał i zamykał usta jak ryba wyjęta z wody.
-Mhm. Postaraj się nas zrozumieć.
W końcu blondyn postanowił wziąć się w garść. Złapał haust powietrza, uspokoił się i ze zwycięskim uśmieszkiem położył na stole dużą kopertę.
-Twoja kopia. Oryginał jest bezpieczny w kartotece mojego ojca.
Stwierdza się, że na skutek wyniszczeń w mózgu i układzie nerwowym przez chorobę nowotworową i chemioterapię Keiji Kuroko nie jest w stanie kierować swym postępowaniem. (...) Ustanawia na jego opiekuna Kuroko Aloisa.
-Twoje zeznania okazały się bardzo pomocne - wstał. - Jesteś wolna, Ryota. Nie ożenię cię z Akashim.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
-Nigdy nie brałem tej opcji na poważnie. Miłego życia - położył na stoliku zapłatę za swoją kawę i wyszedł. Kątem oka zauważyłam jak się uśmiecha.
Może Alois nie jest takim złem wcielonym? Bądź co bądź on przez ten cały czas żył pod ciężką ręką wujka....
Wyszłam z kawiarni i skierowałam się do akademika. Gdy byłam kilka metrów od drzwi, z budynku wyszli Kastiel i Lysander. Z walizkami.
Jest siódma rano. Nie śpię od dwóch godzin i podziwiam piękne widoczki za oknem. Dlaczego nie mieszkam w górach na stałe?
A jak wam mijają wakacje?
Kocham,
Nataria ^^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top