rozdział 8
- Co mogę zrobić? - spytał Pietro, nie mogąc dłużej patrzeć, jak jego siostra cierpi. Widział, jaki ból jej to sprawiało i łamało mu się serce.
- Nic, to boli. - odparła mu natychmiast Wanda. Nieustannie łapała się za głowę, próbując załagodzić ból. Po raz pierwszy czuła, jakby jej głowa miała niedługo eksplodować.
- Zabiję drania. Zaraz wracam.
Chłopak nie zdążył nawet się podnieść, gdy dziewczyna zatrzymała go gwałtownie. Spojrzała na niego, prostując się nieco. Ból powoli ustępował.
- Przeszło mi już. - powiedziała, choć było to dalekie od prawdy. Wcale nie przeszło, ale było już o wiele lepiej. - Chcę go... - zaczęła, jednak nie skończyła swojego zdania. - Chcę wykonać misję.
Wanda spojrzała w bok, gdzie znajdował się samolot, w którym siedział niczego nieświadomy Bruce. Pietro zaraz sam spojrzał w tamtym kierunku, mimo wszystko chcąc sprawdzić, czy z jego siostrą było wszystko w porządku. I nawet wiedział, kto mógł mu w tym pomóc.
- Chcę dorwać wielkiego.
Jej oczy zaświeciły ponownie na czerwono. Banner o dziwo dostrzegł ich i zrozumiał, że to nie skończy się wcale dobrze. Wiedział, że to był dopiero początek.
A Pietro po prostu nie potrafił jej odmówić. Wiedział jednak, że będzie musiał zabrać ją do pewnej osoby, która mogła mu wtedy pomóc.
~*~
- Jezu! Jak dobrze, że nas tam nie ma. - powiedziała Eleanore, widząc w telewizorze w jakimś sklepie to, co się działo w Sokovii. Cieszyła się bardzo, że ani ona, ani jej przyjaciółki były całe i zdrowe w Nowym Jorku. - Mam nadzieję, że nikomu nic się nie stało.
Żadna z nich się nie odezwała - wszystkie ruszyły do parku. Znalazły swoje stałe miejsce i usiadły na ziemi w cieniu drzewa. Ich cisza nie trwała jednak długo.
- Elena! - zawołał Pietro, czując, że dziewczyna gdzieś tam była. Prędko ją dostrzegł i ruszył w jej stronę, niosąc siostrę na rękach.
- Pietro? Wanda? - spytała zdziwiona Eleanore, aż podnosząc się na równe nogi. Widziała, że coś było nie tak i naprawdę się zmartwiła, widząc Pietro i jego siostrę. - Co wy tu...?
- Możecie nam pomóc? - zapytał od razu, obejmując Wandę ramieniem. Ból głowy nie ustał, czego skutki doskonale odczuwała.
- Zależy w czym? - odparła Nia, sama się podnosząc. To samo zrobiła Aaliyah. Cała piątka stała w niewielkim kółku, czekając na rozwój wydarzeń.
- Potrzebna nam pomoc lekarska. - oznajmił Pietro zgodnie z prawdą. Wanda natychmiast wyrwała się z jego uścisku i spojrzała na jego twarz. Nie chciała pomocy, nawet jeśli jej potrzebowała. W dodatku czuła się nieswojo stojąc z trzema zupełnie obcymi jej dziewczynami.
- Nie trzeba, mówiłam ci, Pietro. - mruknęła, chcąc jakoś dać do zrozumienia bratu, że było w przypadku. On był jednak nieugięty.
- Jest potrzebna.
Eleanore i Nia spojrzały na Aaliyah. Wiedziały, że to wtedy ona mogła im najbardziej pomóc - a bardziej jej mama. Blondynka od razu zrozumiała, o co im chodziło, więc postanowiła się odezwać.
- Moja mama pracuje w szpitalu. Powinna wam pomóc.
- Bylibyśmy wdzięczni. - odparł chłopak, posyłając delikatny uśmiech w jej stronę. Naprawdę był wdzięczny, że chciała im jakoś pomóc. Nie znali się przecież, a jednak...
- Nie ma sprawy. - powiedziała Aaliyah, nie widząc żadnych przeszkód, by zadzwonić do mamy. Sama przecież chciała ratować ludziom życia, co prawda w szpitalu. - Tylko muszę do niej zadzwonić. Poczekajcie chwilę.
- Dzięki wielkie, Aaliyah. - odezwała się Eleanore, czując wdzięczność, że chciała im wtedy pomóc.
Blondynka uśmiechnęła się w jej stronę, po czym odeszła, by w spokoju zadzwonić.
~~~~~~~~~~
Wybaczcie, że taki krótki. Kolejne będą już dłuższe, obiecuję.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top