rozdział 2
- Eleanore! - zawołał Hugo, wyglądając zza zaplecza. Nie podobało mu się, że przed piekarnią stał tłum ludzi, czekających na otwarcie. Przerażał go fakt, że aż tylu będą musieli obsłużyć tamtego ranka.
- Co się stało? Gdzie się pali? - spytała niczego nieświadoma dziewczyna, podchodząc do swojego kolegi z pracy. Jej oczy momentalnie się rozszerzyły, gdy dostrzegła to, co on. - O matko! Więcej ich matka nie miała? - odezwała się, ponownie chowając za ścianą.
- Tłusty Czwartek dzisiaj. Czego oczekiwałaś?
- W sumie to spodziewałam się tłumów, ale żeby aż takich? My się w ogóle wyrobimy z tym wszystkim? - zapytała, łapiąc się za głowę. Doskonale zdawała sobie, że ten jeden raz w roku w piekarniach i cukierniach, a także w różnych spożywczych sklepach były tłumy. Nie spodziewała się jednak, że aż tylu ludzi będzie chciało kupić paczki, faworki, obwarzanki i inne wypieki.
- Musimy. - odparł jej Hugo, zawiązując ciaśniej swój fartuch na biodrach. Choć rzadko kiedy stali w kuchni i piekli, to i tak zawsze musieli je nosić. Dla własnego bezpieczeństwa i dlatego, by się nie ubrudzić w razie czego. - Ty podajesz, ja przyjmuję zamówienia, jasne? - dodał prędko, wskazując to na siebie, to na nią.
- Tak będzie najlepiej. - przytaknęła, a już po chwili poszła otworzyć piekarnię przed tłumem ludzi, którzy tylko czekali, by wgryźć się w miękkie, puszyste, wyśmienite wypieki.
~*~
- To był najcięższy dzień w całym moim życiu. Dobrze, że to już koniec. - mruknęła Eleanore, wychodząc wraz z Hugo z budynku. Było już późno, a słońce zaczynało powolutku zachodzić za horyzont.
- Noo. Gdyby było tak codziennie, to byśmy chyba tam padli. - stwierdził Hugo, chowając klucze do kieszeni. To on był odpowiedzialny za zamykanie cukierni, prócz dni, w których to Eleanore była na swojej zmianie, a jego nie było. - Dobra, ja spadam. Widzimy się jutro, Lena. - dodał prędko, kierując się w tylko sobie znaną stronę. Chciał już odpocząć po tamtym dniu, ogarnąć się trochę.
- Cześć, Hugo.
Oboje ruszyli w swoje strony. Lena przemierzała znane sobie od lat ulice Nowego Jorku, starając się na nikogo nie wpaść. Los miał jednak dla niej inne plany i nim się obejrzała, zderzyła się z czyimś torsem. Na szczęście zdążyła złapać równowagę i nie runęła na ziemię, jak długa.
- To ty.
Zaśmiali się cicho, bo powiedzieli to w tym samym momencie. Dziewczyna poprawiła swoją koszulkę, on przejechał dłonią przez swoje jasne włosy, spoglądając na nią ukradkiem.
- Hej, Pietro. - przywitała się z uśmiechem, doskonale pamiętając jego imię. Choć nie przyznawała się do tego nikomu, chłopak nieustannie zajmował jej myśli, nawet jeśli nie znali się za dobrze. - Znów na siebie wpadamy, nie? - zachichotała, przypominając sobie, że ostatnim razem też na niego wpadła.
- Nie sądziłem, że będziesz pamiętać moje imię. - stwierdził, pozytywnie zaskoczony ów faktem. Łudził się, że go pamiętała, że znała jego imię. I było mu niezmiernie miło, że tak było.
- Pamięć mi akurat nie szwankuje. - odparła, zakładając kosmyk włosów za ucho. Pietro uśmiechnął się delikatnie. - A co tu w ogóle robisz? Znowu spieszysz się do piekarni? Jeśli tak, to muszę cię zmartwić, przed chwilą zamknęliśmy. - dodała prędko, zmieniając nieco temat ich rozmowy. Chłopak od razu pokiwał głową, bo tak naprawdę nie szedł do piekarni, choć z początku miał to w planach.
- Niee. Ja w sumie... To cię szukałem. - powiedział nieśmiało, drapiąc się po karku. Eleanore zdziwiła się niezwykle, bo nie sądziła, że ten będzie jej szukał. Nie miała w sobie nic nadzwyczajnego, by przypadkowy chłopak z ulicy jej szukał. A jednak...
- Mnie? Serio? - spytała dla upewnienia, trochę z niedowierzaniem. - Wow. Czym sobie zasłużyłam? - dodała, zaciekawiona. Od początku ją intrygował, dlatego tym bardziej chciała wiedzieć, co ona miała w sobie takiego, że zamierzał ją odszukać.
- A jakoś tak... - stwierdził, wzruszając ramionami. Dziewczyna spojrzała na niego i uśmiechnęła się delikatnie. Wtedy dotarło do niego, że nie mógł po raz kolejny nie zrobić nic, by ją lepiej poznać. - Dasz zaprosić się na jakiś spacer? Jeśli oczywiście masz ochotę, jeśli nie, to odpuszczę, zostawię cię, nie ma problemu... - dodał pospiesznie, wręcz gubiąc się we własnych słowach. Mimo tego, Eleanore od razu zrozumiała, co chciał jej powiedzieć.
- Oczywiście, że mam ochotę. Nawet teraz.
- Naprawdę? - zapytał dla upewnienia, na co ona jedynie pokiwała głową na potwierdzenie. Nie była w stanie mu wtedy odmówić, nawet jeśli była zmęczona całym dniem w pracy. - To super.
Niemalże od razu skierowali się przed siebie, tak naprawdę nie mając zbytniego planu, gdzie iść. Pietro musiał więc dowiedzieć się czegoś więcej na temat miasta, bo sam ci końca go jeszcze nie znał.
- A tak w ogóle, masz jakieś ciekawe miejsca do zwiedzenia? Bo ja tak zbytnio...
- Jasne, że mam. Chociażby park na Manhattanie. O tej porze jest tam pięknie. - oznajmiła od razu Elena, idąc przed siebie wręcz skocznym krokiem. Uwielbiała przebywać na łonie natury, a park był jej pewnego rodzaju odskocznią. - I tak przy okazji, przestań się jąkać, czy szybko gadać. Nie jestem nikim specjalnym, nie musisz bać się przede mną zbłaźnić. Jestem tą osobą, która cię za to nie wyśmieje. - dodała już poważnie, zerkając na niego swoimi dwukolorowymi tęczówkami, które tak bardzo mu się podobały.
- Każdy inny zrobiłby pewnie odwrotnie. - mruknął Pietro, znów drapiąc się po karku. Było mu trochę głupio, że tak zareagował kilka minut wcześniej i prawdopodobnie się przed nią zbłaźnił. A tak bardzo zależało mu, żeby dobrze przed nią wypaść.
- Nie mam na imię każdy, nie jestem jak wszyscy. Zapamiętaj. - poinformowała, kładąc dłoń na jego ramieniu, przez co przeszły go przyjemne dreszcze. Nieświadomie się uśmiechnął i dał swojemu szczęściu rozpłynąć się po całym ciele. - A teraz chodź, to niedaleko.
Tamten wieczór oboje spędzili na rozmowie i ogólnym poznaniu się. Kiedy odchodzili późnym wieczorem, wymienili się jeszcze numerami telefonów, dzięki czemu mogli tamtą znajomość utrzymać bardziej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top