rozdział 13
- Eleanore? - odezwał się Pietro, trzymając telefon przy uchu. Serce waliło mu, jak szalone, gdy do niej dzwonił, ale też dlatego, że szykował się na misję, z której mógł nie wrócić.
A musiał mieć pewność.
- Pietro. - mruknęła Elena, nieco zdziwiona jego telefonem. Rozmawiali... Ba! Spotkali się jeszcze kilka godzin wcześniej. - Coś się stało? - spytała, rozglądając się po lotnisku w poszukiwaniu rodziców.
- Niee, nic. - odparł natychmiast, zerkając na przyglądającą się mu Anastasię. Fakt, była ładna, ale w jego sercu była jedynie Eleanore i tego zamierzał się trzymać. - Chciałem tylko spytać, czy ta dzisiejsza randka aktualna?
- Wyruszacie na misję, tak?
- Powiedzmy. - przytaknął Pietro, drapiąc się po karku. Nie chciał jej okłamywać, z resztą ona i tak wiedziała. - To jak? - zapytał, wciąż oczekując odpowiedzi na swoje wcześniejsze pytanie.
- Będę czekać. - odparła mu dziewczyna, dostrzegając na horyzoncie swoją rodzinę. Pomachała w ich kierunku, zdając sobie sprawę, że będzie musiała im się jakoś wytłumaczyć z tego wszystkiego.
- Do zobaczenia później, Elena.
- Nie daj się zabić, Pietro. Uważaj na siebie. - powiedziała na pożegnanie, nie chcąc, by coś mu się stało. Potrafił szybko biegać, ale czy na pewno to było wtedy aż tak bardzo przydatne?
~*~
Już kilkanaście minut później wszyscy zebrani słuchali uważnie przemawiającego do nich Steve'a. Mężczyzna zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji i chciał mieć pewność, że wszyscy wszystko rozumieli.
- Ultron na nas czeka. Na pewno przywita nas ogniem. Dla nas to jest normalne. Ale dla mieszkańców Sokovi... Niekoniecznie. - powiedział Steve, odwracając się nieznacznie w stronę Pietra. Chłopak nie zwrócił na niego zbytniej uwagi, czując, jak coś ukuło go w sercu. Oboje z Wandą pochodzili przecież z Sokovii. - Dlatego priorytetem jest ewakuacja. - kontynuował mężczyzna, a oni wszyscy się z nim zgodzili. - Oni chcą tylko żyć w spokoju. Dziś nie mogą na to liczyć. Ale na naszą pomoc tak. Nie wolno nam ich zawieść. - ciągnął dalej, rozglądając się po reszcie towarzyszów. - Musimy odkryć, co planuje Ultron. Znaleźć Natashę. I opróżnić miasto. Żadnych przypadkowych ofiar. - powiedział, a oni znów przytaknęli. Wtedy to wszystkie te rzeczy były ich priorytetem. - Ultron ma nas za potwory. Że to przez nas świat jest zły. Musimy go pokonać i udowodnić, że się myli.
- Jak zwykle cudowna przemowa, Steve, ale ruszajmy już. Nie mamy wiele czasu na pogawędki. - powiedziała Anastasia, opierając się bokiem o jedną ze ścian. Zaraz jednak skierowała się do Clinta, który siedział już za sterami quinjeta, którym oboje mieli wtedy pilotować. - Trzeba zrobić, co trzeba.
Dotarli na miejsce dość szybko, a tam Pietro od razu zajął się swoją robotą - ruszył w miasto, by poinformować wszystkich o zaistniałej sytuacji.
- Atakują nas. Ewakuacja! - zawołał, wbiegając do jakiegoś budynku. - Szybko!
Wybiegł prędko, jakby w ogóle go nam nie było. Ludzi wzruszyli ramionami, nie przejmując się jego słowami. Po chwili chłopak wrócił z powrotem, w ręce trzymając karabin. Strzelił kilka razy w sufit, by jakoś przekonać pracowników do opuszczenia ich miejsca pracy.
- Ruszać te tyłki. - mruknął, oddał broń jakiemuś przypadkowemu mężczyźnie i ponownie wybiegł. A oni wszyscy, zdając sobie sprawę, że nie żartował, zaczęli zbierać się do ucieczki.
Wanda w tym samym czasie użyła swoich mocy, by zahipnotyzować ludzi, by ci zaczęli uciekać z Sokovii, jak najprędzej.
Już po chwili na ulicach zrobił się tłum mieszkańców, którzy w popłochu zaczęli uciekać z miasta, niosąc ze sobą najpotrzebniejsze przedmioty. I choć nie był to najlepszy widok, jaki można było widzieć, wszyscy wiedzieli, że tak było lepiej.
Dla całej ludzkości.
~*~
Po długiej rozmowie z rodzicami i wyjaśnieniu im wszystkiego - pomijając fakt o możliwości przejechania przez pociąg - Elena zadzwoniła do przyjaciółek w celu spotkania się z nimi. Kiedy rodzice i rodzeństwo dziewczyny pojechało na zakupy, nastolatka zaprosiła je do siebie.
Już po kilku minutach obie dziewczyny zjawiły się w domu Eleanore, siedząc z nią w salonie. W tle leciała jakaś piosenka, ale one nawet się tym nie przejmowały.
- Nia? Aaliyah? A jeśli oni już nigdy stamtąd nie wrócą? Okey, nie znamy się jakoś szczególnie długo, ale...
- Ale nie chcesz go stracić, to zrozumiałe. - stwierdziła Nia, pozwalając szatynce oprzeć głowę o swoje ramię. Obie z blondynką widziały, że męczyło to ją strasznie, ale nie mogły zrobić nic, by jej wtedy ulżyć. Co najwyżej, odciągnąć jej myśli od tego wszystkiego.
- Nie martw się. Na pewno wrócą cali i zdrowi. I w końcu pójdziecie z Pietro na tą randkę. - dodała Aaliyah, łapiąc dłoń przyjaciółki w swoją. Ścisnęła ją lekko w ramach dodania jej nieco otuchy.
- Oby. - mruknęła Eleanore, naprawdę chcąc w to wszystko wierzyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top