rozdział 12

- Powiem to tylko raz. - powiedział Rogers, wchodząc wraz z Wandą i Pietro do pomieszczenia, w którym znajdował się Tony i Bruce. Coś podpowiadało mu, że bliźniacy mogli mieć rację, nawet jeśli sam nie chciał w to wierzyć.

- A mógłbyś w ogóle? - odezwał się Stark, mierząc mężczyznę wzrokiem. Nie lubił, gdy mu przeszkadzano i tak było i tym razem.

- Wyłączcie to. - nakazał Steve, nie przejmując się jego słowami. Nie chciał dopuścić do tego, by im się udało.

- Nie. Mowy nie ma.

- Nie wiecie, co robicie. - kontynuował blondyn, przenosząc swój wzrok na Bruce'a. Zdawał sobie sprawę, że mógł być on jego jedyną szansą, że on mógł jeszcze temu zapobiec.

- A ty wiesz? - spytał Banner, podnosząc na niego wzrok. Po chwilę zerknął na stojącą obok Wandę, ale prędko wrócił wzrokiem do Steve'a. - Ciebie oszczędziła?

- Rozumiem twój gniew. - odezwała się Wanda, stając po lewej stronie Steve'a. Chciała jakoś załagodzić tamtą wymianę zdań, nie zdając sobie sprawy, że tylko wszystko pogarszała.

- Gniew mi dawno minął. - stwierdził Bruce, jak gdyby nigdy nic. Jego oczy zaświeciły lekko. - Mógłbym cię udusić, nie zmieniając nawet koloru. - dodał zgodnie z prawdą. Miał za złe dziewczynie, że tak go wcześniej potraktowała.

- Banner, to wszystko co się wydarzyło... - zaczął Steve, ale nie dane mu było dokończyć.

- To pikuś przy tym co może się wydarzyć. - odparł mu Stark, przerywając tym samym mężczyźnie.

- Nie wiecie, co jest w środku. - wtrąciła Wanda.

Pietro wywrócił na to wszystko oczami, nie wierząc, że rzeczywiście zaczęli się w takim momencie kłócić. W jego głowie pojawił się plan, który natychmiast zaczął realizować. Ruszył przed siebie i poodłączał wszystko, by po chwili stając koło Bannera, trzymając w dłoni jedną z tub.

- Nie, nie, mów dalej. - odezwał się, sam nawet nie wiedząc, komu dokładnie odpowiadał. Rzucił tubę na ziemię, obserwując wszystkich zgromadzonych. - Że co?

Nikt mu nie odpowiedział, bo niespodziewanie Pietro zobaczył przed sobą kulę od pistoletu, która sunęła powoli w górę. Nie zdążył się nawet obejrzeć, gdy spadł w dół przez szklaną podłogę, która się pod nim rozbiła.

- Pietro! - zawołała Wanda, lecz nie zdołała go nawet złapać, czy pomóc.

Pietro jęknął z bólu, spadając boleśnie plecami na rozbite szkło. Podniósł głowę do góry, niemalże od razu zauważając Clinta, który stanął nad nim z pistoletem w dłoni.

- Co? Nie spodziewałeś się? - spytał mężczyzna z cwanym uśmiechem, niezwykle zadowolony z siebie.

Podczas gdy obaj mierzyli się wzrokiem, sytuacja na górze skomplikowała się na tyle, że przyjaciele zaczęli ze sobą walczyć. W międzyczasie dołączył też do nich Thor, niezwykle mieszając w tej i tak już popapranej sytuacji - ożywił ciało, które znajdowało się w kołysce.

Wszystkich gwałtownie odrzuciło na różne boki, a z urządzenia wyszedł człekokształtny android z czerwoną skórą i jednym z kamieni nieskończoności w głowie. Każdy z obecnych w pomieszczeniu spojrzał na niego, nie wiedząc, co zrobić.

I nagle android rzucił się na Thora, który prędko odparł atak i rzucił go przed siebie, rozbijając przy tym szybę. Na całe szczęście android zatrzymał się przed kolejną szybą i przyjrzał się sobie. Inni podążyli za nim, by w razie konieczności móc odeprzeć atak z jego strony, bądź go powstrzymać. Nie było to jednak konieczne.

Wszyscy zebrali się w jednym miejscu, nieopodal "nowego" - Banner i Wanda dołączyli prędko do reszty, Pietro zjawił się zaraz po nich, obserwując androida z takim samym zdziwieniem, co reszta.

- Przepraszam. - odezwał się android, lądując przed nimi ostrożnie. Wciąż pomału dochodziło do niego, co się wydarzyło. - To było... Dziwne. - dokończył, po czym spojrzał na Thora, który stał tuż obok. - Dziękuję.

Pietro dopiero po chwili dostrzegł, że miał on na swoim ciele, jakby kostium. Zmarszczył brwi, gdy po chwili na jego plecach pojawiła się także peleryna.

- Thor. - odezwał się Steve, zwracając się do boga piorunów. - Przyłożyłeś do tego rękę? - spytał, choć doskonale widział, co wydarzyło się zaledwie kilka minut wcześniej.

- Miałem wizję. Wielki wir wysysający nadzieję ze świata, a w środku... - zaczął Thor, przerywając na chwilę, by wskazać na kamień znajdujący się na środku czoła androida. - To coś.

- To ten kryształ? - spytał Bruce dla upewnienia.

- Kamień umysłu. - wytłumaczył bóg piorunów szybko, bo zdawał sobie sprawę, co to właśnie było. - Jeden z sześciu kamieni nieskończoności. Najpotężniejsze w kosmosie, źródło niszczycielskiej siły.

- To czemu pomogłeś je... - zaczął Steve, jednak Thor mu od razu przerwał.

- Bo Stark ma rację. - oznajmił, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Tony poczuł się dziwnie z tamtym faktem, ale nie odezwał się ani słowem.

- Uuu, no faktycznie koniec świata. - odezwał się Banner, choć nikt nie zwrócił na niego zbytniej uwagi.

- Avengers nie pokonają Ultrona.

- Nie beze mnie. - powiedział czerwonoskóry, rozglądając się po wszystkich. Nie mogli się z nim wtedy nie zgodzić.

- A czemu ta twoja wizja ma głos Jarvisa? - dopytywał Rogers, podchodząc do androida bliżej. Tamten zrobił to samo.

- Bo... To... Jarvis, tylko z nową matrycą. - powiedział Tony po raz pierwszy, równie zdziwiony, co inni. Sam podszedł do "nowego Jarvisa", by mu się bliżej przyjrzeć. - Następna wersja.

- Potąd mam tych waszych nowości. - mruknął Rogers, bo to wszystko go wręcz przerażało. Wolał dawne czasy, ale nie mógł nic zrobić, by tam wrócić. Musiał więc się przystosować, co pomału mu się udawało z pomocą Nelly.

- Sądzisz, że jestem dzieckiem Ultrona? - spytał czerwonoskóry, jakby urażony.

- A nie jesteś?

Pokiwał głową na zaprzecznie tamtych słów.

- Nie Ultronem. I nie Jarvisem. Jestem... Ja jestem.

Android spojrzał w bok, na Wandę i Pietro. Tony i Bruce, a także Steve i Thor patrzyli na niego, nie potrafiąc oderwać wzroku. To wszystko było tak absurdalne...

- Zajrzałam ci w umysł. - oznajmiła Wanda zgodnie z prawdą, przypominając sobie przecież wszystko, co widziała. Podeszła nieznacznie do androida. - I widziałam destrukcję.

- Zajrzyj znowu.

Clint zaśmiał się, zbliżając się do wszystkich. Tamta sytuacja najzwyczajniejszy w świecie go bawiła, aniżeli by się nią przejmował. Tak bynajmniej uważał Pietro, który obserwował go z boku.

- Jej aprobata mało mnie obchodzi. - stwierdził Barton, prychając cicho.

- Ich moce, nasze koszmary, Ultron. To wszystko dzieło kamienia umysłu. A to dopiero ułamek jego potęgi. - powiedział Thor, patrząc po reszcie. Po chwili spojrzał na ich nowego sojusznika. - Lecz po naszej stronie.

- Na pewno? - dopytywał Steve, bo wciąż nie do końca potrafił w to wszystko uwierzyć. Był staroświecki i nic nie był w stanie temu zaprzeczyć. - Jesteś? - spytał, odwracając się do "nowonarodzonego". - Po naszej stronie?

Przez chwilę w pomieszczeniu panowała cisza, a każdy czekał w oczekiwaniu na odpowiedź. I w końcu się jej doczekali.

- To nie jest takie proste.

- Lepiej to wyprostuj i to szybko. - polecił Clint, jak zwykle ze swoim humorem. Nikt nie skomentował jego słów, choć rozmowa toczyła się dalej. 

- Stoję po stronie życia. - odezwał się czerwony, stawiając krok przed siebie. - A Ultron nie. On chce jego końca.

- Na co jeszcze czeka? - zapytał Stark, ciekawy tamtej odpowiedzi. Z resztą, nie tylko on chciał wiedzieć więcej.

- Na was.

- Gdzie? - odezwał się Bruce.

- W Sokovii. - odpowiedział mu Clint natychmiastowo, bo dobrze znał odpowiedź na tamto pytanie. - Zabrał tam Natashę.

- A jeżeli się mylimy... - zaczął Bruce, stając twarzą w twarz z nowym. - I jesteś stworzonym przez Ultrona potworem...

- To co wtedy?

Patrzyli na siebie nawzajem, ale nikt nie odpowiedział na to pytanie - każdy znał jednak odpowiedź.

- Nie chcę niszczyć Ultrona. - zaczął android, wymijając Bannera. - Jest niezwykły. I bardzo cierpi. - dodał, zatrzymując się na chwilę. - Ale ten ból może spopielić świat. Dlatego muszę go zniszczyć. Wszystko, co stworzył. Każdy ślad, jaki zostawił w sieci. Musimy działać szybko. - ciągnął dalej, a wszyscy słuchali go w ciszy, analizując jego słowa. - I żadne z nas... Nie zrobi tego w pojedynkę. - dokończył, patrząc znacząco na Kapitana Amerykę. Mężczyzna nie odezwał się. - Może i jestem potworem. - stwierdził, spoglądając na swoje czerwone dłonie. - Gdybym był, nie wiedziałbym o tym. Jestem inny, niż wy. I inny niż chcieliście. - powiedział, lecz oni nie mogli zaprzeczyć, bo mówił wtedy stuprocentowo prawdę. - Szansę byście mi zaufali są nikłe. Ale musimy ruszać.

Podał Thorowi jego młot, a oni patrzyli na to wszystko w totalnym oszołomieniu. Przecież jeszcze kilka dni wcześniej sami próbowali go podnieść, ale nikomu się to nie udało.

Bóg piorunów odebrał od niego swój młot, nie wiedząc, co powiedzieć. To było tak oszałamiające, że zaniemówił. A android wyminął go i poszedł dalej, jak gdyby nigdy nic.

- Tego nikt się nie spodziewał. - powiedziała Anastasia, kręcąc głową z lekkim niedowierzaniem, ale i uśmiechem. Każdy spojrzał w jej stronę, nie podejrzewając nawet, że stała tam od dawna, obserwując całą sytuację.

- W drogę. - odezwał się w końcu Thor i sam ruszył za "nowym". Zanim jednak odszedł podszedł do Tony'ego i poklepał go po ramieniu. - Gratulacje.

Miliarder spojrzał na niego, lecz się nie odezwał. Zdawał sobie sprawę, że w jakimś stopniu czerwonoskóry był jego "dzieckiem". Podobnie, jak znajdująca się wtedy z Chicago jego córka, Stella, o której nie mieli pojęcia.

- Trzy minuty. - oznajmił Rogers, zerkając na zegarek. - Bierzecie sprzęt. - nakazał, sam ruszając w odpowiednią stronę po odpowiedni sprzęt.

- I jak zwykle się rządzi. - mruknęła Ana, kręcąc głową sama do siebie.

Już po chwili każdy ruszył do odpowiedniego pomieszczenia, by zabrać przydatne rzeczy do walki. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top