rozdział 11
Pietro i Wanda wrócili do Novi Gradu w Sokovii, gdzie znaleźli się w centrum jakiegoś targowiska i przez niewielki telewizor na wystawie oglądali to, co działo się w Seulu. Nie byli pocieszeni, że to też po części przez nich działo się to wszystko.
Chłopak spojrzał na siostrę, a później obejrzał się za siebie, zastanawiając się, co mogliby w ogóle zrobić.
A mogli jedynie pomóc jakoś Avengersom.
~*~
Steve walczył z jakimś robotem w pociągu, starając się go w jakikolwiek sposób zniszczyć. Było to trudnym zadaniem, bo maszyna nie ustępowała, a on powoli tracił siły.
I wtem - na jego szczęście - pojawił się Pietro, uderzając robota, który momentalnie odsunął się od Rogersa. Steve odetchnął z ulgą, ale też nie wiedział, co się dzieje, ani skąd rodzeństwo Maximoff znalazło się w pociągu - Wanda prędko zaklinowała robota, dzięki swoim mocom.
- Proszę, nie róbcie tego. - odezwał się Ultron, bo to właśnie on atakował Rogersa. Mężczyzna oddychał głośno, ale nie odezwał się, wciąż nieco zdziwiony faktem, że Wanda i Pietro w ogóle mu pomogli.
- Nie mamy innego wyjścia. - odpowiedziała mu Wanda, czując, że robili dobrze. Nie chcieli być źli, po prostu się pogubili.
Ultron odwrócił się w stronę jej brata, który stał po drugiej stronie i posłał w jego stronę promień, lecz ten zdążył go uniknąć. Na nieszczęście, przednia szyba pociągu została stłuczona, Ultron zaraz zwiał, a pociąg przyspieszył, o ile było to jeszcze możliwe.
- Zwiał mi! - zawołał Steve do słuchawki, którą każdy z Avengersów miał w uszu. Zręcznie przeskoczył przez rozwalone fotele, biegnąc dalej. - Leci do was!
Blondyn sprawdził, czy maszynista żyje, po czym spojrzał przed siebie i nie zadowoliło go to, co zobaczył. Pociąg pędził, a tory się kończyły. Nie mieli szans, by się zatrzymać, nawet najmniejszych.
Już po chwili pociąg wykoleił się, ale jechał dalej. Pasażerowie polecieli gwałtownie do tyłu, łapiąc się czegokolwiek, by tylko nie polecieć dalej. Wszystko było porozwalane, a oni przerażeni..
- Cywile na kursie. - powiedział Steve do rodzeństwa, zdając sobie sprawę, że tylko oni mogli wtedy pomóc tym niewinnym mieszkańców. Pietro nie marnował ani chwili dłużej i wybiegł z pociągu, by odciągnąć ludzi z drogi maszyny. - Zatrzymasz nas? - zapytał, zwracając się tym razem do Wandy.
Dziewczyna nie odpowiedziała, ale odpowiedź i tak była oczywista.
~*~
Pietro z zawrotną prędkością odsuwał ludzi na boki, dając pociągowi spokojnie przejechać, bez żadnych ofiar. Było to niesamowicie trudne i męczące, ale i tak dawał sobie z tym radę. Musiał, dla czystego sumienia.
Wanda też nie pozostawała bez zadania. Dzięki swojej mocy starała się spowolnić pociąg, aby na spokojnie się zatrzymał. Również musiała użyć nieco swojej energii, bo to także nie było łatwym zadaniem.
Eleanore, która w tym czasie była praktycznie w tym samym miejscu - bo nie mogła usiedzieć w miejscu i ruszyła za rodzeństwem do Sokovii - patrzyła sparaliżowana, jak pociąg kieruje się w jej stronę. Nie potrafiła się ruszyć, nawet jeśli pojazd spowalniał z każdą chwilą. Wreszcie się zatrzymał - centralnie przed nią - a ona dopiero wtedy poczuła, jak mocno waliło jej serce. Ręce zaczęły jej się trząść z emocji, czuła, jakby zaraz miała tam zemdleć.
Steve spojrzał na nią, sam ciężko oddychając.
- Nic ci nie jest?
Pokiwała głową, nie potrafiąc wykrztusić z siebie ani słowa.
- Eleanore! - zawołał Pietro, dostrzegając ją na horyzoncie. Nie przejmował się tym, skąd się tam wzięła, tylko natychmiast znalazł się tuż przed nią, patrząc w jej dwukolorowe oczy, w których pojawiły się łzy. - Wszystko okey? Co tu robisz?
Dziewczyna bez ostrzeżenia przytuliła się do niego, nie przejmując się już niczym. Była tam w końcu bezpieczna, w ramionach chłopaka, do którego czuła coś więcej. Nie liczyło się nic więcej.
Oboje nawet nie zwrócili uwagi na wychodzących z pociągu ludzi, którzy w popłochu zaczęli uciekać z miejsca zdarzenia i najlepiej zapomnieć o tym, co zaszło.
Pietro dopiero po chwili poczuł skutki tamtego zdarzenia. Ogarnęło go ogromne zmęczenie, a on nie kontrolował w ogóle swojego ciała - oparł się na Elenie, łapczywie łapiąc powietrze.
- To chyba ja powinnam spytać, czy wszystko w porządku. - powiedziała Eleanore, pomagając mu usiąść na jakichś skrzyniach za nimi. Nastolatka zaraz odwróciła się do siostry chłopaka. - Wanda.
Szatynka momentalnie podeszła do swojego brata, sprawdzając, czy wszystko z nim w porządku. Martwiła się o niego, nie mogła powiedzieć, że nie. Zrobił chyba nawet więcej niż ona, uratował wielu ludzi, którzy mogli zginąć.
- Dobrze jest. - mruknął chłopak, po czym oparł się plecami o ścianę za sobą. - Dajcie mi tylko minutkę. - dodał, próbując jakoś unormować swoje szybko bijące serce ze zmęczenia.
- A może parę lat za kratami. - odezwał się Steve, który niespodziewanie pojawił się koło całej trójki. Był wdzięczny, że mu pomogli, ale nawet mimo tego byli w pewnym sensie po stronie wroga. I narobili też trochę bałaganu, który teraz oni musieli sprzątać.
- Co z kołyską? - zapytała Wanda, ignorując jego słowa i spoglądając w jego kierunku. Nie to wtedy było najważniejsze. - Odzyskaliście?
- Stark to załatwi.
Eleanore kucnęła przed chłopakiem i posłała w jego stronę delikatny uśmiech. Pietro odwzajemnił go bez zawahania, zdziwiając się nieco, gdy dotknęła dłonią jego policzka. Choć miała wtedy wielką ochotę wypytać Rogersa o masę rzeczy - bo nie ukrywała, że była fanką Avengers - to jednak powstrzymała się przed tym, wierząc, że jeszcze kiedyś przyjdzie na to okazja.
- Nie załatwi.
Oboje z Wandą patrzyli na siebie przez chwilę, aż w końcu blondyn postanowił to przerwać.
- Coś ci się przewidziało. Stark to nie wariat. - oznajmił, naprawdę chcąc w to wierzyć. Znał Tony'ego całkiem dobrze i wiedział, jaki potrafił być.
- Zrobi wszystko, by pokazać, że ma rację. - stwierdziła Wanda bez zawahania, nawet jeśli nigdy tak naprawdę nie poznała omawianego miliardera osobiście.
Steve nie był w stanie jej zaprzeczyć, bo wiedział, że było to kłamstwem. A on z reguły nie kłamał.
- Stark, odbiór. - odezwał się tylko, przykładając dłoń do ucha. Spojrzał w jakimś kierunku, jakby mężczyzna gdzieś tam był, ale nikogo nie zobaczył. W słuchawce również nikt się nie odezwał. - Stark. - powtórzył, ale po drugiej stronie panowała jedynie cisza. Dość niepokojąca cisza. - Ktoś mnie słyszy?
- Ultron nie widzi różnicy. - powiedziała Wanda. - Między ocaleniem świata, a zniszczeniem go.
Rogers spojrzał na nią kątem oka, przez swoje ramię.
- Po kim on to ma, co? - ciągnęła, ale Steve znów nie odpowiedział.
Bo wszystko układało się w jedną całość.
~~~~~~~~~~
Zostało tak niewiele do końca. Jesteście na to gotowi?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top