7. Karolu, nie denerwuj Gilberta
Małgorzata Linde poluźniła nieco kokardę przy gorsecie, gdyż ta dziwnym trafem zaczęła ją nagle uwierać. Potarła nos, przypomnając sobie słowa Ani o tym, że gdyby poszło się o północy do swego pokoju i zamknęło drzwi, po czym kichnęło, ona zapytałaby następnego dnia o to, czy ma się katar. Poprawiła swój kapleusz i uniosła dumnie głowę, patrząć na zebraną młodzież. Dostrzegła Józię Pye, patrzącą ukradniem w okno, na szybie którego się odbijała. Obok niej stała Janka i Diana, zaś przy Barry nieodłącznie tkwiła Ania Shirley, a także Tillie Boulter. Cole, Billy, Karol i Moody stali po drugiej stronie klasy, próbując wymusić na Jerry'm mówienie po francusku.
Siwa kobieta popatrzyła zniecierpliwiona na zegarek, oczekując na jeszcze dwójkę swoich podopiecznych. Już szykowała sobie w głowie, co im powie, bo trzeba wiedzieć, że Małgorzata Linde zawsze mówiła to, co myśli i niczego nie kryła w sobie, nawet jeśli miało to zranić drugą osobę. Szczera do bólu, najbardziej znana plotkarka z Avonlea, popatrzyła ku drzwiom, jakby chcąc otworzyć je samym swoim spojrzeniem.
— Serdecznie przepraszamy, pani Linde, przez ten śnieg nie da się przejść lasem, drogi zawalone. — Usłyszała głos Gilberta Blythe'a, który wszedł do klasy za Ruby Gillis. Blondynka popatrzyła na kobietę przepraszająco i zdjęła kaplusik, oddając go chłopakowi, który odwiesił go na wieszak przy płaszczach innych dziewcząt. Ania zachłysnęła się zimnym powietrzem, jednak nic nie powiedziała. Była w lekkim szoku, widząc Blythe'a z Ruby, lecz zaraz przyszło jej do głowy, że powinna cieszyć się szczęściem swej przyjaciółki. Dlaczego więc serce nie doszło do tego samego wniosku?
— Spodziewałabym się tego po wszystkich, ale po tobie, Gilbercie? Zawiodłeś mnie, mój drogi. — Małgorzata złożyła ręce jak do modlitwy. — Święci pańscy, te dzieciaki doprowadzą mnie do zawału. Już mi duszno. — Powachlowała się dłonią. Diana i Ania zachichotały. Pani Linde miała tendencje do przesadzania.
— To ja może otworzę okno? — zaproponował Moody, patrząc na Cole'a. Chłopak o płowych włosach przełknął ślinę.
— To ja może wyskoczę? — odpowiedział Cole, zerkając na Józię, mierzącą go czujnym spojrzeniem. Billy przewrócił oczyma, wiedząc, że nie powinien wdawać się w dyskusję z tym człowiekiem. Korciło go jednak tak mocno, że obiecał sobie zrobić cokolwiek, gdy Małgorzata Linde będzie zajęta. Cole denerwował go od momentu, gdy dołączył do klasy i Andrews poprzysiągł sobie, że uspokoi swe nerwy kosztem biednego chłopaka.
— Naprawdę przepraszamy, pani Linde, to się nie powtórzy. — Ruby podeszła do reszty dziewczyn, patrząc ukradkiem ku czarnowłosemu. Posłał jej uśmiech, po czym przeniósł wzrok na Anię.
Odkąd widział ją ostatni raz, minęły wieki. Tak przynajmniej myślał, podziwiając jej piegi, podobne do przebijających się przez jesienne liście promieni słonecznych. Obserwował ścięte włosy, których barwa nie równała się najpiękniejszym zachodom słońca. Jej oczy błyszczały niczym wiosenna trawa, wymieszana z letnim niebem, a skóra podobna była do nadmorskiego piasku. Bura sukienka sprawiała, że skupił się na jej twarzyczce, adorując ją wzrokiem. Była taka piękna. Tak, Ruby była śliczna, lecz Ania Shirley była dla niego piękna.
Jego spojrzenie wychwycił Karol Sloane, a jego wiecznie zdziwione, duże oczy zaszły mgłą. Zacisnął usta w wąską linię i przyglądał się swojej przyszłej pani Karolkowej Sloane, jednak ta nie zwracała na niego uwagi, zajęta rozmową z Dianą. Karol uniósł dumnie głowę, posyłając Gilbertowi wyzywające spojrzenie. Wiedział, że wstąpił na wojenną ścieżkę, jednak tym razem nie chciał odpuścić. Skoro Gilbert Blythe prowadzał się z Ruby, Karol mógł spoglądać na Anię, ile tylko miał wolnych chwil.
— Dobrze, dzieci, ustawcie się, proszę! — Pani Małgorzata uporała się ze zbyt mocnym wiązaniem gorsetu i położyła dłonie na miednicy. — Chcę was dobrze dobrać, uspokójcie się. Aniu Shirley, czy mogłabyś zamilknąć? — Zmroziła podpieczną Maryli spojrzeniem. — Dobrze, więc... Janko, zatańczysz z... Billym. Moody, stań obok Tillie. Diana i Jerry, zapraszam, nie chcę słyszeć sprzeciwu, wzrost jest dobry. Cole, zdejmij z twarzy to niezadowolenie i idź do Józi. Hm... — Zastanowiła się. — Ruby, zatańczysz z Gilbertem, a Ania, ty idziesz do Karola. Czy wszystko jest jasne?
Po klasie przeszedł pomruk niezadowolenia i dało się dostrzec kilka radosnych skinięć głową. Cole obmyślał już drogę przez okno, Tillie zerkała na swój fartuszek, Moody próbował zjeść ciastko, które ukrył w kieszeni, Diana rumieniła się lekko, Ruby prawie zemdlała z zachwytu, a Karol odczuwał tak wielką satysfakcję, że mało co nie pękł z dumy. Ania i Gilbert popatrzyli na siebie przelotnie, jednak oboje uciekli wzrokiem ku przeciwnym ścianom. Nie możesz mnie kochać, gdy twoje dłonie jeszcze są ciepłe od innego dotyku.
Ruby chwyciła ramię Blythe'a i uśmiech nie schodził jej z ust, a oczy śmiały się z rozkoszą. Popatrzyła na Anię z dumą, po czym położyła głowę na ramieniu Gilberta. Shirley poczuła, jak gotuje się w niej bardziej, niż na kuchence Maryli. Blythe jak gdyby odzyskał dawną pewność siebie, bo zmierzył spojrzeniem Billy'ego. I jedynie Cole w całej tej walce na zerknięcia krzyczał oczami „pomocy”.
— Nauczymy się walca wiedeńskiego, walc zwykły jest zbyt, hm, podmiejski. — Małgorzata skrzywiła się na ostatnie słowo.
— A wie pani, że podczas pierwszej prezentacji tego typu walca, damy wyszły ostetacyjnie z sali, bo nie mogły znieść publicznego objęcia w tańcu. Bo to było, wie pani, niemoralne. — Ania zaznaczyła ostatnie słowo. Chłopcy roześmiali się.
— Aniu, czy ja prosiłam o lekcję historii? — Pani Linde przewróciła oczyma. — Stań obok Karola i słuchaj, moje dziecko. Kontynuując, myślę, że to odpowiedni taniec na wesele Prissy. Jest taki, ach, światowy! — Ucieszyła się. — Taki europejski. Dobrze, zaczynamy. Ustawcie się przodem do siebie. Bardzo ładnie. Ukłońcie się. Idealnie, Diano! Patrzymy wszyscy, jak robi to Diana Barry!
Wspomniana dziewczyna spuściła wzrok, nie chcąc patrzeć w oczy Jerry'ego. Gdyby jej matka dowiedziała się o tym, że Małgorzata Linde przydzieliła ją do parobka, najpewniej zabroniłaby Dianie uczęszczać na lekcje i zbeształa, wysyłając do szkoły poza Avonlea. Jerry miał tego świadomość, dlatego odsunął się od niej lekko, bojąc się dotknąć jej dłoni. A jednak coś ciągnęło go do niej tak silnie, że czuł, jakby serce podchodziło mu do gardła, a jego bicie rozchodziło się po całym ciele.
— To bardzo dostojny taniec, dlatego musicie mieć, o, brawo, Józiu! Proste plecy, dzieci! Ręce wysoko. Ma być styl i klasa! Nie przynieście mi wstydu!
Ania stanęła przed Karolem z widoczną na twarzy niechęcią. Nie ciągnęło go do niej w żaden sposób i tylko na złość Gilbertowi pozwalała mu się adorować. Teraz jednak nie miała wyboru, musiała z nim zatańczyć, obserwując jednocześnie Ruby w ramionach Blythe'a. Dlaczego tak bardzo ją to obchodziło? Nie miała pojęcia. Bolał ją jednak widok chłopaka, uśmiechającego się tak czule do Ruby, Czy robił jej na złość? Tak, absolutnie robił to, by wzbudzić w niej zazdrość. I choć nie chciała dać mu tej satyskacji, jej serce drżało we łzach.
Druga wiadomość od kwiatów: Czy jeszcze otworzysz dla mnie swoje ramiona, Blythe?
•♡•
ŁZY MI POCIEKŁY, GDY TO ZOBACZYŁAM, OK? SPODZIEWAJCIE SIĘ TAKIEJ SCENY, BUZIAKI!
co myślicie o podziale par? ♡
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top