14. Porozmawiajmy o czymś innym
Pan Philips odwrócił się do tablicy i narysował kolejno trzy hrabstwa Wyspy Księcia Edwarda, a następnie zamyślił się nad umiejscowieniem zatok. Największy problem zawsze sprawiała mu Cascumpec, więc zmarszczył czoło i ściągnął brwi, przypominając sobie, gdzie też powinna leżeć ta feralna zatoka. Chciał, żeby jego uczniowie na wyrywki umiejscowili wylosowane miasta w poszczególnych hrabstwach, a także zaznajomili się z portami i miastami zatokowymi.
Gdy łamał sobie głowę i kredę nad geografią wyspy, jego klasa zajęła się szeptami i rozmowami na temat nadchodzącej próby. Do końca lekcji pozostało pół godziny i wszyscy czekali na przybycie Małgorzaty Linde i Liama Cote. Cole rysował pod swoją książką do rachunków, Ruby bębniła palcami w tabliczkę, Józia kręciła włosy na paluszku, Moody ziewał, Diana starała się siedzieć prosto, a Ania i Gilbert unikali siebie za każdym razem, gdy któreś rzuciło spojrzeniem w kierunku drugiego.
Wydarzenia ostatniego wieczoru, choć niezbyt znajome wszystkim, rozeszły się po klasie za sprawą Karola. Młody Sloane siedział sztywno i nie odezwał się słowem, nawet wtedy, gdy Billy przedrzeźniał pana Philipsa i Prissy, szczebiocząc coś o najbardziej męskim wąsie na świecie. Nikogo to za bardzo nie zdziwiło, bo wiadomo było, że Karol Sloane nie ma poczucia humoru, jednak nikt też nie wiedział, że owy Karol Sloane kipi nienawiścią jak garnek z przetworami Maryli Cuthbert. Wprost nie mógł patrzeć na Blythe'a, przypominając sobie ostatnie swe obserwacje, lecz pomyślał, że znajdzie dogodny moment i poczeka, by mieć dobre wytłumaczenie swych czynów. A gdyby tak poczekać, aż wieczorem wróci do domu?
Wypuścił szybko powietrze, siląc się na spojrzenie w kierunku tablicy, o którą opierał się teraz pan Philips, czujnie obserwując klasę. Nie dało się nie dostrzec szybkiej wymiany spojrzeń z Prissy i jej rumieńca, ukrytego za długimi włosami. Nauczyciel odłożył kredę na biurko i poprawił je nieco, krzywiąc się przy tym.
— Anno Shirley, co takiego ciekawego jest za oknem, czego nie dostrzegasz na tablicy? — zapytał oziębło, patrząc na rudowłosą, która obserwowała małą sikorkę, otrzepującą piórka na parapecie. Zreflektowała się natychmiast, kładąc ręce na blacie. — Hm?
— Wielkie pole do wyobraźni, panie profesorze — odpowiedziała, wzbudzając tym śmiech swych koleżanek.
— Wielkie pole, ale do popisu, będziesz miała przy mapie Wyspy Księcia Edwarda. Zapraszam. — Wyciągnął rękę z kredą i ponaglił ją spojrzeniem. Ania podniosła się szybko, zrzucając przy tym książkę do geografii. Karol momentalnie poderwał się ze swej ławki i schylił się po podręcznik, podnosząc go niczym wicher jesienne liście. Shirley zdziwiła się mocno jego gestem, bez słowa biorąc od niego trzymaną rzecz i spoglądając ukradkiem na Gilberta, który w duchu beształ swój refleks. — Anno Shirley, czyżbyś ogłuchła?
— Niech pan nie mówi do niej Anna, profesorze — powiedział Gilbert, zerkając ku dziewczynie, która zdążyła już podejść do tablicy. — To nie skończy się dobrze — szepnął do samego siebie. W panu Philipsie aż się zagotowało. Jego najlepszy uczeń, jego oczko w głowie! A tu taki rozmowny, taki obrońca!
— Um, Gilbercie, to może zamiast Anny ty mi wymienisz wszystkie miasteczka w hrabstwie Prince? I zatoki? — Postukał kredą w tablicę, nakazując mu, by podszedł. Blythe zamknął niechętnie swoje książki i podniósł się. Karol Sloane poczuł satysfakcję z upokorzenia swojego ławkowego sąsiada. — Czy potrzeba ci jeszcze rzek i jezior? — Spojrzał w stronę Ani. — Może panna Shirley coś doda, hm?
— A może porozmawiamy o czymś innym? Wie pan, rzeki są bardzo ważne, ale nie tak jak położenie. Bo przecież Prince leży na zachodzie Wyspy Księcia Edwarda, a zachody są piękne, takie... przyszłościowe, takie, ach, nowoczesne. Na przykład zachód słońca przynosi nadzieję na następny dzień, jest nowością, a potrzeba dużo nowości na Wyspie Księcia Edwarda, by była jeszcze piękniejsza niż jest. Czy nie uważa pan, panie Philips, że Wyspa Księcia Edwarda jest piękna? — Nauczycielowi wydawało się, że Ania powiedziała to na jednym wdechu. Gilbert skinął głową z uznaniem, splatając ręce na klatce piersiowej.
— Skaranie boskie z tobą. — Pan Philips opadł na krzesło. — Dobrze, wskaż mi chociaż, gdzie leży Alberton i Coleman... — Westchnął. Ania zawahała się; umiejscowienie Coleman znała, bo żartowali niegdyś z Cole'em, że mógłby być hrabią tego miasta. Jednak Alberton... Przygryzła usta w konsternacji.
— Tutaj, panie profesorze. — Blythe wskazał miejsce przy wybrzeżu zachodnim. — Alberton leży przy Mill River East. — Uśmiechnął się, dumny, że pamiętał coś z godzin samotnej nauki.
— Nie potrzebuję twojej pomocy, Blythe. — Ania syknęła cicho, zawiedziona, że nie mogła wykazać się wiedzą. Pan Philips już miał coś powiedzieć, gdy zegar zakończył podróże po mapie wyspy.
Klasa momentalnie poderwała się do pakowania książek i tabliczek. Każdy pospiesznie zbierał swe manatki i odsuwał ławki, by przygotować salę na lekcję tańca. Nawet Moody tym razem nie oponował, a Tillie usiadła na ławce Karola, próbując zwrócić na siebie jego uwagę. Billy przekomarzał się z Józią, która próbowała przekonać do siebie Cole'a, zapatrzonego w drogę za oknem. Cole czekał.
W całym tym zamieszaniu Ruby Gillis patrzyła czujnie na Gilberta Blythe'a. Poprzysięgła sobie, że zgłosi się do posprzątania sali, zanim uczyni to Ania. Nie mogła tym razem odpuścić; przebywanie z Gilbertem upajało ją silniej niż wino porzeczkowe Dianę. Jednak to, jak patrzył na Anię Shirley momentalnie wracało jej trzeźwość myślenia. Te spojrzenia nie były dla niej.
— Dzień dobry, moje dzieci! — Małgorzata Linde weszła do szkoły z Liamem, otrzepując swój kapelusz z drobnego śniegu. Pan Philips skrzywił się lekko, widząc, ile błota nanieśli goście w jego szkole, jednak nic nie powiedział; wziął swoją teczkę i oddalił się w ciszy. — Mam nadzieję, że dziś pójdzie wam lepiej, hm? — Pani Linde podreptała do tablicy i narysowała tam koło, a na jego kształcie domalowała kredą kropki. — Chciałabym, żeby był to układ wirowy, po kole, taki z gracją! — Zachwycała się starsza kobieta.
— Myślę, Diano, że gracja wymaga sukienki z bufkami — szepnęła Ania do swej przyjaciółki. Czarnowłosa pokiwała głową, widząc Jerry'ego wchodzącego do szkoły. Baynard zdjął czapkę i otrzepał włosy, strącając z nich śnieg i siano. Uśmiechnęła się na ten widok. — Ale sukienka z bufkami wymaga przekonania do niej Maryli. — Westchnęła przeciągle. — Ach, Diano, gdzież twoje spojrzenie? Pięknie zabrzmiało to zdanie, nieprawdaż? — Ekscytowała się Ania. — Och, czyżbyś patrzyła na Jerry'ego? — Na usta Shirley wkradł się błogi uśmiech.
— Faktycznie, wygląda powalająco po wyjściu od świń i krów — prychnęła Józia. Ania odwróciła się w jej stronę z iskierkami w oczach.
— Na pewno lepiej niż ty po godzinach siedzenia przed lustrem. Nawet krowy nie stoją tyle na pastwisku! — Zezłościła się Shirley.
— No, tak, przecież Józia w żadnym wypadku nie przypomina krowy — szepnął do Cole'a Gilbert. — Chociaż krowy podobno mają najpiękniejsze oczy ze wszystkich zwierząt, a Józia Pye na pewno chciałaby mieć najpiękniejsze oczy ze wszystkich dziewcząt w Avonlea. Droga jest prosta, zamieszkać w oborze. — Chłopcy zaśmiali się cicho.
Ruby spojrzała na niego, po czym uciekła wzrokiem ku Liamowi, który zasiadał już przy fortepianie.
•♡•
Musiałam dać element rywalizacji Anka x Gilbert, przecież to takie iconic, matko
No i humor Gilberta jest zryty, ale to jak mój mózg, sorry not sorry
Ogarnianie Wyspy Księcia Edwarda idzie mi lepiej niż ogarnianie mojego miasta, zabijcie mnie
pytacie mnie o różne rzeczy w komciach to może Q&A? (Wers, ty głupku, a nominacji nie robisz). drobnosc pisze teraz takie super luźne myśli, gdzie można poznać autora, ale ja nie mam tego poziomu otwartości, ok, umarlibyście
Nie mam fajnego zdjęcia, by tu wstawić, maybe next, zaraz Karol sklepie Gilberta, czuję to
Pamiętacie, jak mówiłam, że to będzie krótkie FF?
Heh
H e h
Prank
dobra, koniec spamu, zaczynamy *logo Polsatu*
Kocham Was! ♡
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top