Rozdział 43 ''Prawdziwa miłość''
Dwa lata i pół roku później
Hugo
– Cudownie wyglądasz Hugo. Jesteś najlepszym tatą na świecie – powiedziała Klaudia i pieczołowicie poprawiała mi krawat. Gdy uznała, że w końcu leży jak powinien, odsunęła się kilka kroków do tyłu.
– Dziękuję – odparłem szczerze. Naprawdę byłem jej wdzięczny za te słowa, więc obdarowałem ją ciepłym uśmiechem, który natychmiast odwzajemniła.
Musiałem przyznać, że wyglądała zachwycająco. Odzyskała blask, świeżość cery i piękny radosny wyraz twarzy, który kiedyś zawsze na niej gościł. Rozkwitała na nowo, a powodem tego na pewno był skrywany, zaokrąglony brzuszek pod zwiewną sukienką.
– Kto by pomyślał, że tak to wszystko się potoczy. Jeszcze nie tak dawno chciałam cię udusić, na samą myśl o tobie rosły mi pazury, a dzisiaj znów jesteśmy tak blisko – podsumowała niedowierzając.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem i zbliżyłem się do niej.
– Cieszę się na taką kolej rzeczy. Zależy mi na twojej obecności i przyjaźni. Chcę, by nasze dzieci były z nas dumne – wyznałem, na co Klaudia przewróciła wymownie oczami, ale doskonale wiedziałem, że myśli podobnie. Nie bacząc na jej protesty, zgarnąłem ją ramieniem i mocno przytuliłem.
– Wystarczy, bo się zaraz rozkleisz – wystękała i poklepała mnie kumpelsko po plecach, po czym wyswobodziła się z objęć. – Wracajmy lepiej do gości, bo zaraz sobie coś pomyślą – zażartowała i mrugnęła kokieteryjnie oczkiem. Byłem szczęśliwy, widząc ją taką uśmiechniętą, piękną, tryskającą radością i pewnością siebie jak niegdyś.
Klaudia wyminęła mnie szybko i ruszyła w stronę salonu. Za nim ruszyłem jej śladem, spojrzałem jeszcze na widok za oknem, a dłoń oparłem o bujany fotel.
Kraków z tej perspektywy zdawał się być magicznym miejscem. Sprawiały to brukowe uliczki, stare kamienice, rosnące między nimi ciasno majestatyczne drzewa oraz chodniki, po których codziennie przewijała się masa obcych sobie ludzi, a każdy z nich miał swoją oddzielną historię.
Jedni przez życie nieustannie biegli, drudzy wczytani w telefon nawet nie patrzyli pod nogi, kolejni ronili gorzkie łzy bądź uśmiechali się życzliwie do otaczającego ich świata. Ale każdego z nich łączyło jedno, każdy z nich podążał ku swojemu przeznaczeniu.
Odwróciłem się nadal zamyślony i chwyciłem z dębowej komody aparat fotograficzny, po czym ruszyłem w stronę salonu.
Gdy wyszedłem na korytarz od razu napotkałem najpiękniejsze bezchmurne spojrzenie na świecie. W tym samym momencie z kuchni wyłoniła się Ewelina. Uśmiechnęła się słodko na mój widok, a mój żołądek automatycznie zawiązał się w supeł miłości.
Nie potrafiłem oderwać od niej zahipnotyzowanego wzroku. W myślach zachwycałem się jej błękitnymi tęczówkami, zaróżowionymi od szczęścia policzkami, delikatnie rozczochranymi włosami, które wskazywały na to, że była już troszkę zmęczona tym dniem. Podziwiałem również jej pełne kuszące usta, które teraz przygryzała zębami w skupieniu ponieważ w rękach niosła duży różowo-niebieski tort.
Podszedłem do niej i dałem jej ciepłego, tęsknego całusa w policzek. Dzisiejszy dzień był istnym urwaniem głowy i nie mieliśmy nawet chwili, by spędzić minutki w swoich objęciach.
– Pomóc tobie kokosiku? – spytałem i już chciałem przechwycić od niej ciężką paterę.
– Nie trzeba kochanie, leć robić zdjęcia – odpowiedziała. – Gotowy? – spytała, a jej oczy świetliły się niczym gwiazdy na naszym grudniowym niebie.
– Gotowy – odszepnąłem i razem weszliśmy do salonu, w którym zebrani byli wszyscy nasi najbliżsi.
Stanąłem po drugiej stronie stołu i obserwowałem, jak Ewelina ostrożnie stawia na obrusie okazały tort. Następnie swój szklany wzrok przeniosłem na dwie zaciekawione buźki, które z zachwytem wpatrywały się w zapalone świeczki.
– Haniu! Emilku! Popatrzcie na tatę! – zawołałem przez ściśnięte wzruszeniem gardło. Dwie pary błękitnych oczek spojrzały na mnie automatycznie, a ja w tym momencie nacisnąłem przycisk w aparacie.
Zdjęcie. Fotografia, która zatrzymała czas i przekaże wspomnienia przyszłym pokoleniom.
Bliźnięta z pomocą mamy zdmuchnęły świeczki i w salonie rozległo się gromkie sto lat. Podszedłem do swoich dzieci i ucałowałem każde z nich w czubek głowy. A do moich nóg przykleiły się moje dwie starsze dumy. Borys i Igor już zapewne czaili się, by dorwać ozdoby z tortu. Poczochrałem urwisy po czuprynkach, po czym odwróciłem się do Eweliny i ułożyłem dłoń na jej biodrze.
– Dziękuje, kokosiku. Dziękuje tobie za wszystko – szepnąłem do ucha. Ewelina westchnęła głośno, ułożyła głowę na moim ramieniu i odpowiedziała:
– To ja ci dziękuje, że ze mną zatańczyłeś.
Ewelina
Padłam ciężko na oparcie fotela bujanego. Dzień dobiegł końca. Organizacja roczku bliźniąt i jednocześnie chrztu, kosztowała mnie wiele energii. Ostatni goście wyszli już godzinę temu, a przed chwilą cudem udało nam się odłożyć maluchy do łóżeczek. Jak dobrze pójdzie mieliśmy około dwóch godzinek, na wspólny odpoczynek nim znów się przebudzą na kolejną porcję mleka.
Rozbujałam fotel i przymknęłam zmęczone powieki. Pod którymi wciąż przeskakiwały jak migawka w aparacie, sceny z dzisiejszego święta. Przyjaciele oraz rodzina nie zawiedli i przybyli tłumnie, dzięki czemu nasze dzieci będą miały wspaniałe wspomnienia.
Musiałam przyznać, że dzisiaj wszystko zagrało. Nawet moja mama, nie szukała zaczepki, jedynie czasem patrzyła sceptycznie w stronę Hugona. Odkąd pojawiły się bliźniaki, zatrzymała swoje niechlubne komentarze dla siebie. Stanęła na wysokości zadania i razem z Tamarą oddały się dzisiaj całkowicie babciowaniu.
Gdy tak kołysałam się z błogą miną zadowolenia, prawie już przysypiając skonana wrażeniami, poczułam gorąca dłoń na kolanie. Uniosłam przymknięte powieki i napotkałam od razu czarujące orzechowe spojrzenie.
Hugon kucał przed fotelem i wpatrywał się we mnie z delikatnym uśmiechem.
– Zasypiasz? – spytał czule i głaskał opuszkami moją skórę. W odpowiedzi jedynie mruknęłam, bo nie chciałam przerywać tego stanu błogości. – Idź się wykąp, ja wstawię zmywarkę i za chwilę do ciebie dołączę – powiedział z zaczepnym uśmiechem na twarzy i poderwał się na nogi.
Mimo zmęczenia, moje usta powędrowały natychmiast do góry. Siła moich uczuć do niego nadal nie zmalała. Wystarczyło, że rzucił na mnie swoje spojrzenie, bądź jego dłonie musnęły moją skórę, a ja czułam jak przez moje ciało przepływał silny prąd. Wiedziałam doskonale, że to nigdy się nie zmieni.
Hugon podszedł do dębowej komody, na którą odłożył swój telefon i zegarek. Rozpiął kilka guzików białej koszuli i rozmasowywał sobie dłonią kark. Obserwowałam go w niemym zachwycie. Jak jego silne ramiona prężą się pod cienkim materiałem koszuli, jak orzechowe tęczówki znikają pod półprzymkniętymi powiekami.
– A wiesz, miałaś świetny pomysł, by przytargać z piwnicy te stare meble twojej babci – odezwał się nagle, czym zmusił mnie bym ocknęła się i przerwała swoje podziwianie. – Dzięki nim panuje tutaj wyjątkowy klimat. – Przetarł z namaszczeniem blat komody. – Zapomniałem ci pokazać co znalazłem w szufladzie. Były w niej jakieś listy, urwane kartki jakby z pamiętnika i kilka zdjęć – powiedział i wyjął z szuflady pożółkłą kopertę.
Wyprostowałam się na bujaku, a Hugon podszedł do mnie i znów kucnął. Otworzył ostrożnie starą kopertę i wyjął z niej zawartość. Przekartkował znalezisko, jakby czegoś szukając.
– To chyba zapiski twojej babci. Nawet zdjęcia znalazłem, zobacz – oznajmił i na kolanach ułożył mi dwa zdjęcia w sepii. – Wiesz kto to jest? – spytał, a ja uśmiechnęłam się przez łzy, gdy spojrzałam na pamiętne fotografie.
– To mój dziadek – wskazałam na zdjęcie na prawym kolanie. – A to Adam, druga miłość mojej babci – szepnęłam wzruszona i z nostalgią przejechałam palcem po zdjęciu.
– Druga miłość? – zapytał Hugon, marszcząc przy tym mocno czoło. – To tak się da? Kochać dwóch mężczyzn jednocześnie? – dopytywał wielce zaskoczony.
– Oczywiście, że można, ale tylko przez krótką chwilę, później i tak trzeba dokonać wyboru – odpowiedziałam zduszonym głosem, a Hugon jeszcze szerzej otworzył oczy. – Miłość może być różna, za jedną decyduję rozum, za drugą serce. Gdy ktoś jest odważny zawsze wybierze serce, a gdy ktoś szuka oazy zdecyduje się na rozum. Tylko od nas zależy, którą ścieżką pójdziemy – zacytowałam słowa ukochanej babci, a w środku czułam jak wszystko we mnie wrze.
– To niemal jak słowa waszego hitu, twojego i Baltazara – zauważył uważnie. – Babci pewnie, by się spodobało. Wyśpiewałaś jej historię. Dobrze, że ty nie masz takiego dylematu – sapnął Hugon i ucałował mnie w środek czoła. Podniósł się z kucek i ruszył do kuchni, by wstawić zmywarkę.
– Tak dobrze, że nie mam już tego dylematu – szepnęłam cicho do siebie i przyłożyłam do piersi oba zdjęcia.
Przytuliłam je mocno, czując tę wielką miłość, którą babcia również kiedyś czuła. Zamrugałam intensywnie powiekami, bo czułam jak łzy zaczynają kapać na moje dłonie i fotografie. By uchronić je od zamoknięcia, odwróciłam je tyłem i wtedy dojrzałam niewyraźne, rozmazane pismo. Przybliżyłam je do oczu i przeczytałam ledwie jeszcze widoczne wyrazy.
– Moje najdroższe serce, dzięki któremu czuję, że żyję. Druga kartka była podpisana, mój rozum, opoka na każdy zły dzień, najlepsza napotkana dusza – wyszeptałam, czytając słowa które zapisała kiedyś moja babcia. Odwróciłam ponownie zdjęcia, a moje łzy przybrały na sile. Teraz już lały się strumieniami.
Ponownie przycisnęłam do piersi cenne pamiątki.
– Och babciu, ty także wybrałaś serce – zaszlochałam przez łzy szczęścia i ulgi. Ona również zdobyła się na odwagę i uważam, że obie dokonałyśmy najlepszej decyzji jaka była możliwa.
Gdybym wybrała Rafała, wiodłabym życie spokojne i dobre. Ale któregoś dnia obudziłabym się pusta, bez emocji, bez pragnienia z dołującą myślą, że byłam tchórzem. Z duszącą tęsknotą za czymś co było wyjątkowe. Trudne, ale jedyne w swoim rodzaju.
Dlatego w życiu warto zaryzykować, warto podążać za głosem serca. By czerpać z niego pełnymi garściami i wycisnąć wszystkie soki. By jak całować, to z namiętnością. By jak przytulać, to do rozpłynięcia z przyjemności. By patrząc w oczy gubić swoje myśli. By kochać sercem.
Z Hugonem potrzebowaliśmy spokoju oraz czasu, by się poznać i zaprzyjaźnić. Teraz wiem, że decyzja o związku na odległość była najgorszą jaką mogliśmy podjąć. Ale to właśnie ona uświadomiła nas, że wspólnie jesteśmy w stanie pokonać wszystkie przeciwności losu. Że nasze drogi zawsze się złączą.
Hugon stał się moim sercem i rozumem. Moim wszystkim. Podstawą udanego związku niezaprzeczalnie jest przyjaźń, lecz by był on nierozerwalny i na wieczność, musi być w nim wszystko od pożądania po prawdziwą przyjaźń. A nasz taki właśnie jest.
Rafał
(Tak Rafał :) )
Ewelina, łamiąc moje serce po raz drugi, w ten sposób nieświadomie sama je naprawiła. Uwolniła mnie od siebie. Tyle krzywd, bólu, zranienia doznałem, że uczucie samo się ulotniło. Nie doszukuję się winy w jej osobie, to ja dla niej straciłem głowę, to ja brnąłem w to uczucie i nie chciałem jej stracić. Wolałem być tylko przyjacielem, aby chociaż być w jej pobliżu.
Nieodwzajemniona miłość rani najbardziej. Widok ukochanej z innym, gdy to ty pragniesz być na jego miejscu. Subtelny, przyjacielski dotyk, gdy znajduje się obok, a w rzeczywistości chciałbyś ją porwać w ramiona, tulić z całych sił i całować bez opamiętania. Zapach, który się unosi w powietrzu, prześladuje i czujesz go nawet, gdy znajduje się bardzo daleko. Wreszcie strach o tego kogoś. Niby jesteś potrzebny, czujesz jak bez ciebie sobie nie radzi, ale na każdym kroku i tak jesteś nadal odtrącany. Mimo, to znów wracasz, gdy tylko dostaniesz taką możliwość.
Do dziś, gdy usłyszę jej imię zamiera mi serce. Gdy poczuję znajomy zapach, odwracam głowę i szukam jej, choć tak bardzo nie chcę jej znaleźć. A z drugiej strony marzę o zwykłej rozmowie, by posłuchać jak jej się wiedzie. Ewelina już zawsze będzie kimś wyjątkowym, kimś dla kogo poświęciłem kiedyś sporą część serca.
Nie widziałem jej ponad dwa lata. Nie słyszałem jej głosu. Nie czułem jej zapachu i zapomniałem już jaki był smak jej ust. Lżej z tym żyć. Nie kocham już Eweliny, tego jestem pewien. To była patologiczna, niszcząca miłość. Zbyt późno zdałem sobie z tego sprawę, ale nareszcie jestem wolny i szczęśliwy.
Ścisnąłem z wzruszeniem małą rączkę, którą trzymałem teraz w dłoni. Zerknąłem w dół i spojrzałem na czarne, długie włoski, które sięgały jej już do barków. Zapatrzyłem się z uwielbieniem na małą istotkę, która zawładnęła całym moim światem i sama kochała mnie jak nikt inny na świecie.
Milenka miała już prawie dwa latka i była moim oczkiem w głowie. Dla Dagmary nie potrafiłem zmienić miejsca zamieszkania, ale dla prawdziwej miłości człowiek jest w stanie wszystko zrobić, lecz musi do tego dojrzeć. Z jej mamą nie potrafiliśmy trwać w związku, ale mimo to wspólnie i zgodnie wychowujemy naszą córkę. Zostawiłem za sobą swój górski świat i wspomnienia, byle uczestniczyć jak najwięcej w życiu swojego dziecka. Spędzałem z nią każdą wolną chwilę. Teraz również wybraliśmy się na nasz ulubiony plac zabaw.
Otworzyłem małą bramkę, a Milenka od razu wyrwała się z mojej dłoni i pognała przed siebie w kierunku piaskownicy. Odwróciłem się tylko na chwilę, by podejść do ławki, która znajdowała się pobliżu. Chciałem odłożyć nasze torby i wyjąć foremki do piasku, gdy nagle usłyszałem rozpaczliwy krzyk, który doskonale rozpoznałem. Z rąk wypadło mi wszystko co trzymałem i natychmiast rzuciłem się biegiem w stronę piaskownicy.
Zanim dobiegłem do Milenki, ona już topiła się w objęciach drobnej, nieznajomej kobiety, która z czułością przytulała ją do swojej piersi, a wokół zebrała się dwójka zaciekawionych dzieci. Pierwszy odruch, który poczułem to strach, że ktoś obcy zbliżył się do mojej córki, lecz jego miejsce szybko zastąpiło zrozumienie. Ta kobieta starała się pomóc.
Strwożony kucnąłem przy wszystkich, a Milenka gdy mnie zobaczyła znów mocniej załkała.
– To twój tatuś? – spytała kobieta, spokojnym pełnym ciepła głosem. Milenka pociągnęła noskiem i pokiwała nieznacznie główką. Oderwała się od nieznajomej, by wyciągnąć rączki w moją stronę. Dopiero spostrzegłem, że mała miała obdarte kolanko, z którego sączyła się krew.
– Dziękuję pani za pomoc – odparłem, tuląc już do siebie wciąż chlipiącą cichutko Milenkę.
– Nie ma za co. Po prostu siedziałam obok, a mała potknęła się tuż przed piaskownicą i nie zdążyłam jej złapać – wytłumaczyła się gorliwie. – Przydałoby się przemyć kolanko i zakleić plasterkiem, ma pan? – zwróciła się z pytaniem bezpośrednio do mnie i dopiero wtedy uniosłem wzrok, by spojrzeć w najpiękniejsze oczy, jakie istniały na świecie. Mozaika zieleni i błękitu sprawiała, że wyglądały jak tło wiosennego obrazu. Linia horyzontu, gdzie zaciera się zielona łąka z niebieskim, spokojnym niebem.
W milczeniu wpatrywałem się w jej oczy i nie potrafiłem oderwać wzroku, na co kobieta zareagowała widocznym rumieńcem na obu policzkach. Nerwowo poprawiła dłońmi swoje jasne włosy, zakładając je za uszy. Zmusiłem się, by się ocknąć i spróbowałem wrócić do przebiegu rozmowy, który ledwo zdołało mi przypomnieć ciche kwilenie córki.
– Plasterek? – zamyśliłem się nadal zaskakująco nieprzytomny. – Nie mam plasterka – westchnąłem ciężko.
– Nic nie szkodzi ja mam, zaraz pomogę. Kaziu przynieś proszę mi moją torebkę! – odparła i krzyknęła w stronę chłopca, który nie tak dawno stał i przyglądał się z trwogą całemu zajściu.
Chłopiec posłusznie wykonał polecenie i w okamgnieniu przyniósł poproszone rzeczy.
– Dziękuję, kochanie – powiedziała nieznajoma i od razu zabrała się za opatrywanie kolanka Milenki. Mówiła do niej opanowanym, czarującym głosem, dzięki czemu mała mimo przerażenia spowodowanego ranką, i widokiem krwi, ufnie oraz bez krzyku dała wyczyścić ranę i pozwoliła zakleić ją kolorowym plasterkiem.
– Nie wiem jak się pani za to odwdzięczę – powiedziałem zmieszany, gdy wyprostowaliśmy się na nogi. Nie mogłem się powstrzymać i przebiegłem wzrokiem po szczupłej sylwetce kobiety, znów musiała to zauważyć, bo momentalnie dostała wypieków. Przyłapany przeczesałem grzywkę dłonią i już chciałem przeprosić za swoje zachowanie, gdy niespodziewanie odezwała się za mnie córka.
– Może soczek? – spytała wprost, na co nieznajoma rozpromieniła się, słysząc dziecięcą propozycję.
– Milenka, pani zapewne nie ma czasu, jest tutaj ze swoimi dziećmi – starałem się uciszyć i uspokoić coraz bardziej podekscytowaną małą.
– Spokojnie, to nie są moje dzieci, jestem ich opiekunką – wytłumaczyła błyskawicznie i spojrzała mi prosto w oczy, a ja znów przepadłem w ich palecie barw. – Jest taki upał, że z chęcią wybierzemy się na orzeźwiający soczek – odpowiedziała radośnie, na co Milenka wykonała kilka podskoków w miejscu. Zauważyłem, że kobieta mówiła z dziwnym akcentem i na pewno nie była polką, chociaż świetnie radziła sobie z naszym językiem.
– W takim razie zapraszamy, jeśli to wystarczy w podzięce za wszystko co pani dla nas zrobiła – odparłem, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, który sam rodził się z powodu nagłego oczarowania tą nieznajomą kobietą. – Chyba pani nie pochodzi z Polski, prawda? Bo słyszę jakiś inny akcent – zapytałem z ciekawości. Nagle poczułem, że chce o niej wiedzieć jak najwięcej, a najlepiej wszystko.
– Zgadza się, nie da się tego ukryć. Niestety, ale uciekłam od wojny. Z dnia na dzień moje życie zostało wywrócone do góry nogami. Na Ukrainie zostawiłam wszystko co miałam i staram się tutaj odnaleźć swoje miejsce – przyznała nieco zgaszonym głosem, jakby same wspomnienia nadal ją bolały.
Zrobiło mi się wstyd i już chciałem przeprosić za swój nietakt, ale kobieta odezwała się pierwsza.
– A tak w ogóle to żadna pani ze mnie, Nadzieja jestem. – Wyciągnęła w moją stronę swoją drobną dłoń. Chwyciłem ją gwałtownie, może zbyt szybko, bo tak zapragnąłem poczuć jej skórę. Ledwie przełknąłem ślinę, gdy jej palce zetknęły się z moimi, a w moim sercu zawibrowała fala intensywnych uderzeń.
– Nadzieja, piękne imię – podsumowałem zauroczony nieznajomą. – Ja nazywam się Rafał. Miło mi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top