Rozdział 38 ''Może razem się odnajdziemy''
Listopad
Hugo
Minęły dwa tygodnie, gdy ostatni raz widziałem Ewelinę. Słyszałem jej bajeczny głos, czułem kokosowy zapach, który sprawiał, że moje zmysły szalały. Widziałem wtedy ostatnie iskry blasku w jej oczach, które kiedyś rozpaliłem, a teraz zgasły bezpowrotnie.
Gdybym miał się zastanawiać kto zawinił, odpowiedź była prosta. Oboje. Od samego początku popełnialiśmy same błędy. Zamiast postawić wszystko na jedną kartę, docenić, że w końcu wygraliśmy z podstępnym losem, wykonaliśmy falstart. Nie mieliśmy nawet szansy, by stanąć ponownie do biegu i razem dotrzeć do mety.
A może nie wszystko stracone? Może powinniśmy odbyć jeszcze tę jedną jedyną rozmowę, nawet jeśli miałaby być ostatnią. Ale, by była spokojna, niosąca ze sobą oczyszczenie, bez trudnych emocji, zupełnie inna niż ta, która nadal męczyła mnie w nocy koszmarem.
Miałem wolny weekend i zamiast spędzać go z miłością swojego życia, siedziałem jak przegrany. Z odmętów uporczywych myśli, wyrwał mnie dźwięk telefonu. Spojrzałem na wyświetlacz, Albert. Zapewne dowiedział się już od mamy o naszym rozstaniu. Wiedziałem, że długo nie zdołam tego ukryć przed nimi. Niechętnie, ale odebrałem, bo nie widziałem sensu, by zwlekać. Im szybciej się nagada, tym szybciej będę miał to z głowy.
– Co tam mojego Albercika wezwało? – odezwałem się znudzonym głosem, którym chciałem zakomunikować, że byłem przygotowany na jego morale.
– Hugon, ty debilu – sarknął. No tak mogłem się spodziewać, że od razu zacznie z grubej rury.
– Serio po to dzwonisz? – spytałem rozdrażniony, już wolałbym usłyszeć motywujące teksty niż obrażanie.
– Bo tylko to mi się ciśnie na usta. Dzieciaku zacznij zachowywać się jak dorosły facet. Nie potrafisz zawalczyć o własne szczęście? – biadolił, jeśli myślał, że prowokując mnie uda mu się coś wskórać, to raczej się mylił.
– To musi być szczęście dwojga ludzi, nie tylko moje. W dodatku na siłę – podkreśliłem, bo najwyraźniej zapomniał o czym jest mowa.
– Nie wierzę! Nie ma bata, że Ewelinie na tobie nie zależy! Widziałem was Hugon, to nie była zwykła fascynacja, od was biło głębokie wartościowe uczucie, o którym czytasz w obyczajowych książkach. Taka miłość zdarza się raz na milion lat, a ty chcesz to zaprzepaścić?! – ekscytował się. – Myślisz, że my z Jolą się nie kłóciliśmy?! Nadal to robimy, ale potrafimy ze sobą rozmawiać – tłumaczył żarliwie, a ja nic się nie odzywałem, bo walczyłem ciągle z pokusą, by przerwać połączenie.
Albert wczuł się tak mocno, jakby to mu najbardziej miało zależeć na tym związku. Wiem, że chciał dobrze, ale miałem już serdecznie dość, wystarczy, że wysłuchałem identycznego wykładu w wykonaniu mamy.
– Hugon, braciszku jedno pytanie, najważniejsze. Kochasz ją? – spytał otwarcie, a ja zamilkłem. Zagryzłem zęby i zacząłem zaciskać dłoń na telefonie. Jeszcze chwila, a zmiażdżyłbym go jak kulkę śniegu. – Słyszysz mnie? Hugon, czy ty ją kochasz? – Albert nadal nawijał jak natchniony. Przymknąłem powieki, by chociaż w taki sposób schować się przed prawdą.
– Kocham... kocham całym sercem. Zrobiłbym wszystko byle tylko była szczęśliwa – wyszeptałem zgaszony, bo jakie to miało znaczenie, że ją kocham? Czy to dawało mi prawo, by nadal mieszać jej w życiu?
– To rusz tyłkiem i gnaj do niej! – dopingował. – Chociaż z nią porozmawiaj, bądź przy niej i zrób wszystko, aby była szczęśliwa. A jedyne co może ją uszczęśliwić, to właśnie ty! – dodał na koniec, zaznaczając mocniej ostatnie słowa, by dzięki nim jego przemowa nabrała motywacyjnego charakteru.
I muszę przyznać, że mu się udało. Albert przez przypadek tchnął we mnie nową siłę. Wygrzebał ją z czeluści, gdzie byłem pewien, że moje zapasy już całkowicie się wyczerpały. Musiałem podjąć ostateczne kroki, odbyć z nią szczerą rozmowę. Sprawić wszystko by była szczęśliwa, bo na tym mi najbardziej zależało.
– Masz rację! – Zerwałem się kanapy. – Jadę! – postanowiłem. Jadę, powtórzyłem w myślach, by się samemu do tego przekonać.
Rozłączyłem się i stojąc przez chwilę w miejscu, zbierałem się na odwagę. Co miałem do stracenia? W tamtej sytuacji już nic.
Wybiegłem z mieszkania tak jak stałem, od razu kierując się na parking podziemny.
*
Ponoć historia lubi się powtarzać, czy będzie tym razem tak samo?
Znów stałem zestresowany, sparaliżowany, nieprzygotowany na żaden następny ruch. W dłoniach ściskałem zawzięcie bukiet złożony z wrzosów, gipsówki i jeżówki. Zjawiskowy, barwny i delikatny, był odzwierciedleniem samej Eweliny.
Ponownie miałem zrobić jej niespodziankę swoją wizytą. Ale tym razem potwornie się bałem reakcji. Decyzję podjąłem pochopnie, nie przemyślałem plusów ani minusów, po prostu wiedziony głosem serca przyjechałem do górskiego miasteczka.
Na miejsce dojechałem późnym wieczorem. Z racji tego, że był weekend, nie wiedziałem gdzie mógłbym zastać Ewelinę, więc uprzednio przestudiowałem portale społecznościowe i dowiedziałem się, że grała tego dnia koncert. Nie chciałem do niej dzwonić przede wszystkim z obawy, że odmówi spotkania bądź nawet nie odbierze połączenia.
A teraz stałem przed drzwiami, bojąc się wykonać najmniejszy krok. Ode mnie zależało, czy nasza historia znów wróci do życia. Nie wiedziałem co byłoby lepsze. Znów próbować i męczyć się w związku na odległość, czy od razu przełknąć gorycz porażki i poddać się. Ale do cholery jasnej, przecież ja się nigdy nie poddaję!
Naładowany niespodziewaną siłą, otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Raptownie uderzył we mnie zaduch rozgrzanego powietrza, mimo duchoty nie zdjąłem płaszcza, jakbym czuł, że wpadłem tylko na chwilę. Rozejrzałem się zmrużonymi oczami po ciemnym wnętrzu, bo jedynym najmocniej oświetlonym miejscem była scena, która znajdowała się na końcu sali.
Ruszyłem w jej stronę, omijając wolnym krokiem zapełnione stoliki, na których stały klimatyczne małe lampki żarówki. W tym panującym wokół półmroku, pozwalały one biesiadnikom widzieć swoje twarze.
Kierowałem się prosto pod scenę, mając przeczucie, że tam znajdę Ewelinę. Nie myliłem się. Stała skryta za drewnianą dekoracją, przy wejściu na zaplecze. Na jej widok poczułem jak moje ciało gwałtownie tężeje, a serce rwało się szalone, jakby zaraz miało rozerwać mi pierś i oddać się dobrowolnie w jej ręce. Wszystko we mnie krzyczało, by biec w jej kierunku, ale kroki stawiałem coraz wolniej.
Cofałem się, podziwiając z zapałem jej piękno. Jasną gładką cerę na odkrytych ramionach, które teraz błyszczały perłowym błyskiem, jasno złote włosy upięte w luźnym koku tuż przy szyi. Poczułem ucisk w klatce, gdy zdałem sobie sprawę, że ledwie pamiętam jej smak, zapach i głos.
W pewnym momencie Ewelina rozejrzała się niespokojnie po sali, ale byłem na tyle daleko, że tłum ludzi przede mną i brak oświetlenia, uniemożliwiły jej znalezienie mnie. Widziałem jak subtelnie przygryzła dolną wargę i znów przeskanowała twarze gości, jakby kogoś szukała. Czy to możliwe, że nadal mnie wyczuwała?
Z rozczarowaniem malującym się na twarzy, wzięła głęboki wdech i dłońmi wygładziła, idealnie dopasowaną czarną, długą suknię. Nadal stałem jak wmurowany w podłogę, nie mogąc wykonać żadnego sensownego ruchu, zamiast ucieczki, która już została podświadomie zaplanowana. Jaki ze mnie pierdolony tchórz.
Nagle zza drzwi wyłonił się Rafał, a Ewelina na jego widok odzyskała błogi wyraz twarzy. Nie mogłem udawać, że nie widzę tego szczerego uśmiechu, który ozdobił jej policzki, i tlących pochodni w oczach, widocznych nawet z takiej odległości.
Rafał położył swobodnie dłoń na jej biodrze i schylił się, by przywitać ją pocałunkiem w policzek. Zrobiłem krok do tyłu, ale nie spuszczałem z niej oczu. Blask, który Rafał rozświetlił w Ewelinie w mig zniknął, jakby w sekundę zgasła i znów rozpaczliwie rozglądała się po zgromadzonych. Jej oczy znów były smutne.
Doskonale zdawałem sobie sprawę, że to ja byłem powodem tego smutku. Co by się stało gdybym się ujawnił? Do czego, by nas to zaprowadziło? Czy jesteśmy gotowi, by od nowa przeżywać bolesne rozstania i ożywcze powroty? Kłótnie i zgody? Ewelina miała już tak na zawsze gasnąć i na nowo się zapalać? Rafał ma moc, by sprawić, by się nigdy nie wypaliła.
Wycofałem się ze schyloną głową, podążając na schody, które prowadziły na sporą antresolę. Tam znów schowałem się pomiędzy ludźmi. Ustawiłem się tak, by mieć doskonały widok na scenę, ale żeby nie rzucać się w oczy.
Chciałem ostatni raz w życiu posłuchać jej śpiewu.
Po chwili na podeście pojawił się mężczyzna w białym fraku. Przywitał wszystkich gości, rzucił kilkoma anegdotkami i zachęcał do skorzystania z bogatej karty menu.
– A teraz chwila, na którą wszyscy czekamy! Po raz pierwszy w Górskiej Przystani, zaśpiewa Ewelina Jarocka! Prosimy o wielkie brawa dla naszej gwiazdki prosto z gór! – zapowiedział występ.
Wrzawa, która nastąpiła wśród stolików przyprawiła mnie o ciarki na całym ciele. Uśmiech sam rozgościł na mojej twarzy. A gdy zobaczyłem wchodzącą na scenę Ewelinę, duma przejęła kontrolę nad wszystkimi uczuciami.
Małymi, zgrabnymi kroczkami w długiej opinającej jej idealną sylwetkę sukni z głęboki rozporkiem wyglądała jak czarny anioł. Który kusił wdziękiem, gracją, a zaraz dołączy do tego śpiew, który porwie wszystkich niczym syreny zagubionych rybaków.
– Witajcie kochani! Cieszę się, że mogę tutaj gościć. Przed nami cudowna, miłosna podróż, pełna radości i smutku, bo przecież właśnie taka jest prawdziwa miłość – mówiła spokojnym głosem, który wdzierał się w każdy zakamarek mojego ciała, rozluźniając zastygnięte mięśnie.
Po chóralnej reakcji tłumu, Ewelina kiwnęła głową do muzyków, bo dzisiaj towarzyszył jej fortepian i mężczyzna z gitarą, i wnętrze wypełniła łagodna melodia. Ewelina nim przyłożyła mikrofon do ust, ponownie przeskoczyła błędnym wzrokiem po widowni. Następnie zamknęła oczy i rozchyliła usta, by wyśpiewać pierwsze wersy.
Nawet na jedną sekundą nie oderwałem od niej zafascynowanego spojrzenia. Chłonąłem każdy milimetr jej ciała, by zapamiętać jak najwięcej się dało. W pewnym momencie, poczułem jak ktoś mi się przygląda, więc zerknąłem w prawo. Nie myliłem się, nieopodal mnie, oparty o barierkę antresoli stał Rafał. Jego wzrok był całkowicie skupiony na mnie, wytrzymałem przez chwilę to spojrzenie, po czym odwróciłem się z powrotem na scenę, by skupić się na ostatnich chwilach z miłością mojego życia.
– Kochani w życiu tak jest, że nie mamy wpływu na to co szykuje nam los, przeznaczenie czy przypadek. Musimy zdać się na ich łaskę i wierzyć, że droga którą nas prowadzą jest tą właściwą. Możemy próbować coś zmienić, ale i tak z góry zapisana jest nasza historia – Ewelina powiedziała nim zaczęła śpiewać kolejną piosenkę.
Jej głos tym razem tak głęboki, brzmiał smutno. Ewelina ustawiła mikrofon na statywie i objęła go dłońmi. W tle rozbrzmiały pierwsze takty łagodnej melodii.
Znowu płonie ostatni most,
Gdzieś na skórze został ślad.
Jak zaklęcie słyszę wciąż,
Twoje imię śpiewa wiatr.
Tyle szans tych ostatnich rozdałam,
Po co wciąż mi się śnisz?
Gdzieś przy tobie zabłądzę znów,
I nie znajdzie mnie nikt.
Z tobą nie umiem wygrać,
Gdy patrzysz mi w oczy znów tracę grunt.
Nie wiem jak cię zatrzymać,
Następnym razem nie wracaj już.
Cofnąłem się. To był odpowiedni moment, by odpuścić, pozwolić jej na ułożenie życia tak jak tego chciała. W swoich ukochanych górach, w spokojnym rytmie, bez ciągłych smutków i kłótni. Dla jej dobra, musiałem postawić ten ostatni odważny krok.
Spojrzałem w stronę Rafała, który stał i uważnie mnie obserwował. Znów zrobiłem krok w tył, po czym odwróciłem się i ruszyłem do wyjścia, przepychając się pomiędzy ramionami ludzi kołyszących się w rytm muzyki.
Nie oglądając się już za siebie, wypadłem na zewnątrz. Dopiero wtedy zaczerpnąłem głębokiego wdechu, nawet nie zorientowałem się od kiedy go powstrzymywałem. Żwawym krokiem ruszyłem w stronę zaparkowanego auta, gdy niespodziewanie usłyszałem jak ktoś mnie woła.
– Hugon! Co robisz?! Dokąd idziesz? – Zwolniłem, gdy rozpoznałem głos Rafała. – Uciekasz? – spytał ze słyszalnym wyrzutem. Zagryzłem zęby, ale tym razem nie ze złości, lecz by powstrzymać żal, który mógłby odwieźć mnie od tego co właśnie planowałem.
Obróciłem się w jego stronę i patrzyłem jak idzie energicznie w moją stronę, narzucając na plecy czarną skórzaną kurtkę.
– Wracaj tam na salę. Przecież ona na ciebie czeka – powiedział i przystanął przy mnie. Nie spuszczał mnie z oczu, jego wzrok był przeraźliwie zacięty. Nie dowierzałem w to co słyszę. On namawiał mnie bym walczył o Ewelinę! – Nawet z nią nie porozmawiasz?
– To zły pomysł. – Pokręciłem głową nieprzekonany. Rafał otworzył usta już chciał to skomentować, ale nie dałem mu tej możliwości. – W zasadzie, to mam do ciebie prośbę – odparłem. – Trzymaj – powiedziałem, wpychając mu w dłonie bukiet kwiatów.
Rafał w ostatniej chwili przytrzymał bukiet, totalnie zaskoczony moim zachowaniem.
– Ale... – zająknął się i spojrzał bezradnie na kwiaty.
– Robię to dla jej dobra. Strzeż jej jak oka w głowie. Uważaj na Karola, uważaj na Konrada. Po prostu pilnuj jej. Zrób wszystko, żeby była szczęśliwa. Tobie to się uda, jestem tego pewien. Jesteś dla niej idealny – tłumaczyłem jak najprawdziwszy szaleniec, bo tylko ktoś taki świadomie rezygnuje z miłości.
Rafał słuchał mnie z przerażoną miną i non stop kręcił głową.
– Hugon spróbuj jeszcze raz – zapierał się i próbował mnie przekonać, ale ja już podjąłem decyzję.
– Nie kochasz już jej? Powinieneś się cieszyć z tego co mówię. Masz szansę – odparowałem poirytowany jego reakcją. Nie takiej się spodziewałem. Nie, że będę musiał go namawiać. Moje serce właśnie pękało jak balon, marzyłem, aby jak najszybciej zakończyć tę dyskusję.
– Kocham, kocham ją nad życie. Ale ona mnie nie zechce – bąknął zrezygnowany. Przełknąłem z goryczą jego słowa.
– Jeśli się postarasz pokocha cię – wypowiedziałem z trudem, ledwie powstrzymując przy tym napływ łez. – Spełnij wszystkie jej marzenia. Spraw, by była szczęśliwa. I przede wszystkim daj jej dziecko. – Modliłem się w duchu, aby stanął na wysokości zadania, bo ja nie potrafiłem. Byłem skończonym frajerem.
Rafał nie potrafił ukryć tego w jak głębokim jest szoku.
– Ufam tobie. Naprawdę cieszę się, że ma ciebie – mówiąc to wiedziałem, że skazuję się na wieczne cierpienie.
– Dlaczego to robisz? – wydukał przez ściśnięte gardło.
– Ktoś mi kiedyś powiedział, że jeśli się kocha trzeba usunąć się w cień i pozwolić tej drugiej osobie być szczęśliwym. Na siłę nic nie wskóram – nawiązałem wymownie do jego słów. – Także proszę cię, zaopiekuj się nią. Zrób wszystko, żeby była szczęśliwa – powtórzyłem. I nie czekając na odpowiedź, odwróciłem się i zostawiłem go oniemiałego.
Wsiadłem do samochodu, ale nie odjechałem za daleko. Musiałem ją zobaczyć, ten ostatni raz.
Siedziałem w ciemności i tępo patrzyłem przed siebie. Właśnie skończyłem swoje życie, niczym by to się nie różniło gdybym umarł. Ale miałem dzieci, dla nich musiałem wykrzesać z siebie ostatnie siły, stanąć na nogach i żyć.
Zacisnąłem dłonie na kierownicy. A w mojej głowie natrętnie przewijały się pamiętne obrazy.
Nasz pierwszy taniec w wirującym śniegu. Dotyk jej aksamitnych ust. Błysk w oku, który był na moją wyłączność. Pierwszy pocałunek w sylwestra. Pierwszy raz, gdy poczułem jej ciało. Gdy śpiewała przy świetle choinkowych lampek. Gdy trzymałem ją w ramionach czułem, że mam wszystko. Z każdym naszym tańcem chwila nabierała wyjątkowości. Takich magicznych chwil było wiele, teraz przyszło mi żyć tymi wspomnieniami.
Łzy stanęły w oczach, gotowe do próby oczyszczenia mojej zbolałej duszy. Nie wiem jaką nadludzką siłą potrafiłem je jeszcze powstrzymywać.
Nie wiem ile tak siedziałem, gdy w końcu zobaczyłem ją wychodzącą z knajpy. Przy jej boku szedł Rafał. Moje dłonie samoistnie zaczęły się trząść, a serce łomotało w szaleńczym rytmie. Ewelina była w różowym płaszczu, tym samym w którym widziałem ją za pierwszym razem. W dłoniach trzymała mój bukiet.
Nie mogłem oderwać od niej oczu, mając świadomość, że to mój ostatni raz. W pewnym momencie obejrzała się niespokojnie. Wiedziałem, że rozglądała się, szukając mnie. Wyczuła mnie tak jak zawsze. Nawet stąd dostrzegłem, że jej oczy są matowe, bez blasku.
Chwyciłem już za klamkę. Chciałem wybiec i błagać ją o kolejną szansę. Wtedy Rafał objął ją ramieniem, a ona posłała mu lekki uśmiech i ułożyła głowę na barku. Puściłem klamkę. Przy nim odzyska błysk. Nasze dusze może i są sobie przeznaczone, ale nie zawsze niesie to ze sobą szczęście.
Widziałem, jak wsiedli razem do samochodu i chwilę później odjechali, a ja zacząłem płakać. Puściłem swój ból, który tkwił we mnie od dwóch tygodni. Nigdy w życiu jeszcze tak nie wyłem, moim ciałem rzucały co chwilę dreszcze, a twarz zalana była słoną, piekącą cieczą.
Już jej nie było. Oddałem ją. Musiałem to dla niej zrobić. Dać jej szansę na lepszą przyszłość.
Wziąłem kilka głębszych wdechów, by opanować swój atak rozpaczy. Gdy pierwsza fala przeszła, nadszedł czas na gniew. Zacisnąłem boleśnie dłonie na kierownicy.
Została do zrobienia jeszcze jedna rzecz, aby Ewelina mogła być w pełni bezpieczna. Jej ciężar spoczywał na mnie, a raczej na moich pięściach, które teraz mrowiły w nieznośnym oczekiwaniu.
Ruszyłem z piskiem opon w dobrze znanym mi kierunku.
Ewelina
Rafał otulił mnie swoim ramieniem, chroniąc w ten sposób od mroźnego wiatru. Swobodnie wpasowałam się do niego ciałem, a głowę ułożyłam na piersi. Jakbym się schowała, w zasadzie zawsze tak się czułam w jego objęciach, przez to, że był taki wysoki. I zawsze szukałam w nich ratunku. Uciekałam od wszystkiego co złe, a od rozstania z Hugonem, to zachowanie tylko się spotęgowało.
Ostatnie dwa tygodnie upłynęły w dużej mierze w jego towarzystwie, dużo i szczerze rozmawialiśmy, a przy okazji spędzaliśmy wolny czas z Kasią i Olafem. Wydawałoby się, że wszystko wróciło na swoje miejsce, jak za starych dobrych czasów. Tylko ja już nie była tą samą dziewczyną z przeszłości.
Dzisiejszego wieczór byliśmy tylko we dwoje, i to ja byłam prowokatorem tego spotkania. Już drugi dzień pod rząd moje podwórko zostało wyścielone płatkami czerwonych róż. Konrad znowu się aktywował jak natrętna zaraza, której w żaden sposób nie możesz wytępić. Na nic się zdawały moje groźby wezwania policji, nie przejmował się nawet zamontowanymi kamerami. I z pełną premedytacją bawił się moim kosztem.
Bałam się jego kolejnego posunięcia, więc poprosiłam Rafała, by nie odstępował mnie na krok, tym bardziej, że przez całą noc dostawałam głuche telefony, które skutecznie spędziły mi sen z powiek. Jeśli Konrad miał na celu mnie wykończyć, to był już naprawdę bliski realizacji swojego planu.
Zacisnęłam usta z wściekłości, bo w tamtym momencie żywiłam do niego najprawdziwszą nienawiść. Z ulgą spojrzałam na trzymane w ręku kwiaty. Jak dobrze, że nie były nimi róże, na które nie byłam w stanie nawet patrzeć. Mężczyźni zazwyczaj w pierwszej kolejności wybierają bezpiecznie, oklepane kwiaty takie właśnie jak nieszczęsne róże, zwyczajne tulipany czy tradycyjne goździki.
– Dziękuję za kwiaty, są przepiękne. Skąd wiedziałeś, że lubię tego typu bukiety? – spytałam, spoglądając z nostalgią na wiązankę. Przyłożyłam ją do nosa i zaciągnęłam się zapachem, który przyniósł ze sobą ukłucie serca i wspomnienie. Polne, lekkie bukiety zawsze dostawałam od Hugona.
Tego wieczoru dziwnie się czułam. Bez przerwy towarzyszył mi niepokój. Podczas całego koncertu moje ciało zdobiła gęsia skórka, myśli uciekały daleko i nie mogłam się skupić. Miałam wrażenie jakbym nie była sama. Że gdzieś w oddali, czekał na mnie wpatrzony Hugon. Czułam jego wzrok, który rozpalał we mnie ugaszoną już tęsknotę.
Z otchłani marzeń, przywrócił mnie zmieszany głos Rafała.
– Nie wiedziałem, po prostu trafiłem... – słyszałam wyraźnie wahanie w jego głosie, więc spojrzałam na jego przystojną twarz. Rafał poprawił drugą ręką włosy, przejeżdżając po nich dwukrotnie. – Ale teraz już będę wiedział.
Wsiedliśmy do samochodu, a Rafał od razu włączył ogrzewanie, bo zima zadomowiła się na dobre. Minusowa temperatura utrzymywała się już od kliku dni, a obfite opady śniegu przewidywano na początek tygodnia. Nie mogłam się doczekać, by moja magiczna kraina okryła się białym puchem.
– Chcesz gdzieś jeszcze jechać, czy odwieźć cię prosto do domu? – zapytał Rafał zanim wyjechał z parkingu.
– Do domu – odpowiedziałam, przyjrzałam mu się jak skupiony włącza radio. Chwilę się zastanawiałam, ale w końcu odezwałam się ponownie. – Może chcesz wstąpić do mnie na herbatę? – zaproponowałam nieśmiało. Byłam gotowa na odmowę, nie liczyłam na nic. Po prostu jego towarzystwo rozganiało mgłę, która spowijała moje życie. Zwyczajna rozmowa potrafiła zdziałać cuda.
Bliskość drugiego człowieka jest najlepszym lekarstwem na zdrowie psychiczne. Na oczyszczenie. Ale także na radość. Przecież nigdy nic nie raduje tak samo, gdy nie mamy z kim się tym dzielić. W samotności wszystko traci smak i urok.
– Jasne, że chcę – odezwał się ewidentnie zadowolony takim obrotem sprawy. Widziałam jak jego oczy rozbłysły z radości.
Rafał w końcu znalazł kanał radiowy bez zakłóceń i wnętrze wypełniła muzyka na dźwięk, której momentalnie uderzyła we mnie fala gorąca. Usłyszałam słowa piosenki, która powinna na zawsze zniknąć z mojego życia. To ona popchnęła nas sobie w ramiona. Zmusiła nas do wspólnego tańca. Tamta chwila też trwała zbyt krótko, została gwałtownie przerwana niemal identycznie jak nasz związek. Przecież, to z góry było powiedziane, że to miał być tylko taniec.
– Możesz przełączyć stację? – spytałam roztrzęsionym głosem, nad którym wcale nie panowałam.
Rafał niewzruszony, od razu zmienił kanał.
Odwróciłam wzrok w szybę, a po policzku spłynęła mi osamotniona łza. Mimo, że piosenka zniknęła, jej słowa dźwięczały uparcie w uszach i nic nie robiły sobie z tego, że marzyłam o tym, by je wygonić.
W przeciągu kilku minut znaleźliśmy się pod moim domem. Byłam całkowicie rozbita dzisiejszymi przeżyciami, a Rafał również sprawiał wrażenie nieobecnego. Jakaś myśl zaprzątała mu intensywnie głowę, więc nawet nie zwracał uwagi, że ja także nie zachowywałam się normalnie.
Gdy tylko przekroczyliśmy próg ciepłego wnętrza, przywitała nas ożywiona Mączka. Suczka podskakiwała, domagając się uwagi i obwąchiwała namiętnie nasze nogi.
– Ktoś się tutaj mocno stęsknił – powiedział Rafał i nachylił się, by wytarmosić psa za łebek. – Też się cieszę, że cię widzę.
Oparłam się o ścianę i obserwowałam ich czułe powitanie. Nie mogli się od siebie oderwać. To niesamowite, jak w błyskawicznym tempie Mączka zaakceptowała Rafał i zaczęła traktować go jak swojego. Tym razem, jakby cały wszechświat postanowił stanąć raptownie po jego stronie. Więc po co miałam z tym walczyć?
– Jesteś głodny? – ocknęłam się z zamyślenia i spytałam, odwieszając płaszcz na wieszak.
Rafał wyprostował się i obrzucił mnie świetlistym spojrzeniem. Minę miał przejętą, jakby czymś się zamartwiał, ale z tęczówek biła skromna radość i szczęście.
– Bardzo! – przyznał i złapał się za brzuch. – Nawet nie pamiętam kiedy jadłem. Dzisiaj taki zabiegany dzień.
– Idź do salonu, zaraz zrobię herbatę i podgrzeję lasagne – zaproponowałam i już kierowałam się do kuchni.
– Nie ma mowy, pomogę tobie, ty już dzisiaj wystarczająco się napracowałaś. Mów tylko co mam robić – odparł i ruszył za mną ochoczo. Był naprawdę kochany i troskliwy. Był moim gościem, a zamiast korzystać ze swoich przywilejów, gdyby mógł to pewnie sam z przyjemnością zaserwowałby mi kolacje.
Rafał przystanął przy wyspie kuchennej i ze skupioną miną zakasał rękawy swojej czarnej koszuli. Która ostatnimi czasy stała się jego wizytówką.
– Ty nie masz innych ubrań oprócz czarnych? – spytałam rozbawiona, napełniając wodą czajnik.
Rafał parsknął wesoło i oparł się biodrem, o blat tuż obok mnie.
– A co źle wyglądam? Byłem pewien, że pasuje mi czerń – odezwał się, głaszcząc z namaszczeniem materiał na klatce piersiowej.
– Dobrze, dobrze – przytaknęłam mu ze śmiechem i poklepałam dłonią jego tors. – Nawet bardzo pasuje.
Gdy już chciałam zabrać rękę, Rafał delikatnie przytrzymał ją swoją dłonią. Okrył ją całą, rozprowadzając w ten sposób przyjemne ciepło na moim ciele. Znieruchomiałam. Stałam i wpatrywałam się tylko w nasze złączone dłonie. Pod palcami czułam uderzenia jego serca, szybkie i nierówne. Uniosłam głowę i nasz wzrok się spotkał. Jego tęczówki spoglądały na mnie z obawą, ale i z tą doskonale znaną mi fascynacją.
– Ewelina... – zaczął, ale zatrzymał się, by przełknąć ślinę i nabrać odwagi. – Nie wiem kiedy popełnię większy błąd. Nie przestając cię kochać, czy na siłę wzbraniając się przed tym uczuciem... – wyznał, a jego ton głosu był cichy i ledwie słyszalny. Jego dłoń zaczęła ostrożnie sunąć się po mojej, opuszkami malował wzory, a każdy ten ruch przyprawiał mnie o łomotanie serca. – Pogubiłem się.
– Ja też się zgubiłam – przyznałam, po czym oparłam czoło o nasze dłonie.
W efekcie Rafał naprężył wszystkie mięśnie, a ja przymknęłam oczy i pozwoliłam sobie chłonąć jego świeży zapach. W pewnym momencie jego druga ręka oplotła mnie ciasno wokół pleców.
– Może razem się odnajdziemy... – usłyszałam słowa, pełne wiary i nadziei.
Liczyłam, że były zapowiedzią nowego początku.
Z Tobą Nie Umiem Wygrać, Ania Dąbrowska, 2017
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top