Rozdział 35 ''Zacznij żyć!''
Październik
Ewelina
Cztery tygodnie, to przecież raptem tylko dwadzieścia osiem dni. Ledwie sześćset siedemdziesiąt dwie godziny. I jedynie czterdzieści tysięcy trzysta dwadzieścia minut.
Każdy, by powiedział, że to całe nic, przecież marynarze nie widują się ze swoimi partnerkami przez większość roku, żołnierze przebywający kilka miesięcy na niebezpiecznych misjach też zostawiają w domach swoje rodziny, czy nawet zawodowi kierowcy ciągle będący w trasie z dala od swoich drugich połówek. Takich związków na odległość na naszej planecie jest cała masa.
Wszyscy uważają, że to normalne z tym, że dla mnie okres rozstania, to cała wieczność. Czarna otchłań, która mnie spowijała z każdym dniem coraz bardziej. Dni były przeplatanką złości, radości, niemocy, nadziei, zwątpienia, tęsknoty, frustracji i tak wkoło Macieju niczym emocjonalny dzień Świstaka.
Po tak wymagającym okresie byłam kłębkiem nerwów. Wszystko i wszyscy mnie drażnili. Nawet wzięłam wolne w Pod Gęsią, bo nie byłam w stanie na niczym się skupić.
Nadeszła wyczekiwana godzina zero. I od rana moim ciałem telepały dreszcze spowodowane permanentnym stresem. Byłam niemal bliska szaleństwa.
Kaśka nie mogła już na mnie patrzeć i groziła, że zawiążę mnie w prowizoryczny kaftan bezpieczeństwa zrobiony z prześcieradła. Obawiała się, że nie dotrwam do przyjazdu Hugona w całym kawałku.
Siedziałam teraz u niej w kuchni, przy kuchennej wyspie i wysłuchiwałam jej matczynych rad i uwag na temat mojego zachowania. Chyba za bardzo wczuwała już się w rolę matki. Każdego chciała niańczyć i uważała, że najlepiej wie co komu będzie dobre.
Spojrzałam na jej coraz większy brzuch, który dumnie skrywał się za fartuszkiem z jakże już doskonale znanym nagim facetem. Tym razem zaokrąglony, ciążowy brzuszek uwydatniał mocniej męskie przyrodzenie, które raziło po oczach swoją wielkością.
Biedny malec, nie był nawet świadom, jak szaloną będzie miał matkę. Śmiałam się cicho pod nosem i wyobrażałam sobie, jak w tym fartuszku miksuje warzywne papki dzidziusiowi. Jestem pewna, że byłaby do tego skłonna.
– A tobie co tak raptem na śmiech się zebrało? – spytała poirytowana Kasia i spojrzała na mnie spod zmrużonych powiek. – Totalnie już postradałaś zmysły, że chichrasz się jak opętana sama do siebie? Naprawdę zaczynam się ciebie bać.
– Ależ przynudzasz. Mogłabyś docenić, że w końcu staram się uśmiechać – odparłam z przekąsem i zaciągnęłam łyk, gorącej melisy, którą Kasia mi zaparzyła, i kazała wypić.
– A nie robię tego? Troszczę się o ciebie jak głupia, a ty masz to gdzieś – stwierdziła. A nie mówiłam? Najprawdziwsza matka polka się znalazła.
– Zaczynasz mówić jak moja matka. Lepiej byłoby gdybym spotkała się z Rafałem, on na pewno, by mnie podniósł na duchu – mruknęłam niepocieszona.
– Och no tak Rafałek to, Rafałek tamto. Zapomniałam jakaś ty w niego ostatnimi czasy wpatrzona. A nie sorry, wsłuchana lepiej pasuje. Może niech on tobie nagra motywujące podcasty, co? – żartowała sobie wielce rozbawiona, a tak naprawdę z ogromną ulgą przyjęła nasze „pojednanie".
Myślę, że nie byłoby jej do śmiechu, gdyby dowiedziała się o szczegółach tej niepisanej umowy dotyczącej naszej relacji. Mogłaby dostać szewskiej pasji, a poród na pewno odbyłby się przedwcześnie. Zdecydowanie wolałam, aby Norbercik rósł jak najdłużej w siłę, w końcu czekało go spotkanie oko w oko z nadzwyczajną matką.
– Daruj sobie – ucięłam jej żarciki. – A właśnie masz gdzieś ten prezent od Baltazara? Gdy go spotkałam pod piekarnią, tak mi było wstyd, że jeszcze go nie otworzyłam – przypomniałam sobie nareszcie.
– Jasne, że mam. Poczekaj, schowałam go w przedpokoju w szufladzie – odpowiedziała i wyszła na korytarz. Po chwili wróciła ze złotym pakunkiem w ręku. – Jak myślisz co to może być? – zastanawiała się, ważąc go w dłoni.
– Zaraz się przekonamy – odparłam i wyciągnęłam dłoń. Przejęłam ozdobne opakowanie, ale nie zdążyłam nawet pociągnąć za wstążkę, bo rozległ się dźwięk mojego telefonu.
Natychmiast odrzuciłam na bok prezent i chwyciłam dzwoniący aparat.
– Hugo! – pisnęłam do Kaśki, a ona jedynie przewróciła oczami.
Odwróciła się w stronę kuchenki i znów zaczęła krzątać się przy garnkach.
– Ewelina... – usłyszałam w słuchawce, a moje ciało od razu zastygło. Brzmienie mojego imienia przyprawiło mnie o mokre plecy. Pot wystąpił nawet na czole i poczułam się jakbym w sekundę dostała białej gorączki. – Kochanie, nie wiem nawet jak to powiedzieć. Nie przyjadę dzisiaj.
Omal nie wypadła mi słuchawka z dłoni. Ręce zaczęły się trząść, a serce chyba zamarło. Nie widziało sensu, by dalej bić. Jakby nie miało już dla kogo.
– Kokosiku jesteś tam? – Hugo dopytywał strwożonym głosem. – Klaudia zjawiła się w progu, jak gdyby nigdy nic. Zupełnie nie robiąc sobie nic z tego, że to przecież jej weekend. Oznajmiła, że muszę zaopiekować się chłopcami, bo ma ważne sprawy do załatwienia. Nawet się nie obejrzała, nie chciała wysłuchać mojego sprzeciwu. Rzuciła tylko tekstem przy chłopcach, że jestem beznadziejnym ojcem, skoro nie chcę się zająć swoimi synami. Że zachowuję się jakby to była kara! – tłumaczył rozdygotany od emocji, natomiast ja straciłam mowę. – Co miałem zrobić? Na domiar złego, moja mama źle się czuje, znów narzeka na serce. Nie mogę jej zostawić z chłopcami. Po prostu nie mogę – wydusił ciężko, a ja nie zapanowałam już nad łzami, które spłynęły z moich policzków.
Kasia przyglądała się z przerażoną miną.
– Nie dam rady. Nie dam rady rozmawiać – zdołałam sklecić kilka słów.
– Ewelina przepraszam, tak bardzo cię przepraszam. Zrozum mnie kochanie, stoję pod ścianą i nie mam możliwości żadnego ruchu – błagał, przybierając rozpaczliwy ton.
– Rozumiem, ale nie mam siły teraz rozmawiać. Na nic nie mam już siły – oznajmiłam i poczułam jak moje barki opadają w rezygnacji. Jak schodzi ze mnie powietrze, które pompowało mnie przez dwadzieścia osiem dni.
– Jeszcze raz przepraszam. Zadzwonię, za kilka godzin, bo teraz jedziemy z Tamarą do lekarza. Ewelina, błagam cię nie płacz. Wybacz mi – prosił zrezygnowany, zasmucony, ale we mnie zaczynała wzbierać oprócz rozpaczy, złość. Znów jego rodzina jest ważniejsza. Znów jego sprawy są najważniejsze. A gdzie w tym wszystkim byłam ja?
– Pa – szepnęłam krótko i się rozłączyłam. Zaskoczyła mnie ta złość, którą tak niespodziewanie odczułam. Ściskałam w dłoni telefon, zaciskając ją z coraz większą siłą, od czego napęczniały mi żyły.
Kasia podeszła do mnie i pomalutku wyciągnęła z mojej ręki urządzenie, by wsunąć w nią kubek z niewypitą melisą.
– Pij – zaleciła. – Pij, to ci pomoże.
– Znowu nie przyjedzie – załkałam cicho z żalu.
Kasia oparła łokcie na blacie, a twarz schowała w dłonie. Również zdawała się być wykończona.
– Ewela, już mnie denerwuje ta wasza moda na sukces. Zróbcie coś z tym, bo od samego patrzenia na was wszystko mnie boli. Skoro nie wychodzi, nie da się nic na siłę! – wykrzyknęła i wyprostowała się gwałtownie.
Spojrzałam na nią, wybałuszając oczy ze zdziwienia. Nie spodziewałam się po niej tak rozgorączkowanej reakcji.
– Kasia... ale.
Przyjaciółka uciszyła mnie wymownie otwartą dłonią.
– Tak, tak wiem kochasz go – odparła znudzonym głosem. – Ale nie jesteś szczęśliwa! Co to za miłość do jasnej anielki?! A Rafał? Sama przyznaj, że coś dla ciebie znaczy.
– Kasia... – jęknęłam zbolała, oczywiście, że miała świętą rację. Rafał był dla mnie szalenie ważny.
– Co Kasia, co Kasia?! Nie da się złapać wszystkich rybek z akwarium w jednym czasie. Nie można mieć wszystkiego! W naszym państwie o ile mi wiadomo nie jest legalna bigamia.
Złapałam się za głowę, czułam się jak bym znalazła się pod górskim wodospadem, a lodowata woda boleśnie obmywała ciało. Od jej ostrych słów, mroziło mi całą skórę.
– Cicho już bądź, bo zaraz głowa mi eksploduje! Co mam ci powiedzieć?! Że się pogubiłam? To chcesz usłyszeć? – wychrypiałam, a po policzkach popłynęły pojedyncze łzy.
– Mam pomysł – oznajmiła bojowo Kasia, po czym rozwiązała fartuszek i cisnęła nim o podłogę. – Zrób zestawienie! Takie wiesz wady i zalety ich obojga. – Otworzyłam szeroko oczy.
– Chyba do reszty zwariowałaś!
– A właśnie, że nie. Gadam całkiem do rzeczy, może to chociaż trochę rozjaśni ci drogę – podekscytowana podsumowała swój pomysł. Następnie klasnęła głośno w dłonie i zaczęła rozglądać się po kuchni. Po chwili z jednej szuflady wyciągnęła długopis, a z drugiej zeszyt, z którego zamaszyście wyrwała kartkę.
– Przestań świrować! Nie jesteśmy w gimnazjum, a po za tym kocham Hugona – starałam się wybronić od tej żenującej dziecinady, ale Kasia spojrzała na mnie z grymasem na twarzy.
– Czasem sama miłość nie wystarcza, jak widać... – stwierdziła, podparła przedramiona na blacie i spojrzała na mnie wyczekująco.
– Nie mam zamiaru się w to bawić – odparowałam butnie.
Kasia wzruszyła obojętnie ramionami i rozprasowała dłonią gładką kartkę.
– Nie to nie, sama to zrobię. Zacznę od Rafała, bo go lepiej znam – powiedziała i zaczęła notować. – Rafał plusy: zaradny, czuły, pomocny, atrakcyjny, wysoki, opiekuńczy, pracowity – wymieniała i spojrzała na mnie, ale ja jedynie pokręciłam głową, i skrzyżowałam ramiona na piersi.
Kasia ściągnęła usta w dzióbek i postukała się w nie długopisem.
– Lubisz z nim spędzać czas, macie wspólne zainteresowania, obydwoje kochacie góry, pragniecie założyć rodzinę. – Zerknęła na mnie, unosząc wymownie brwi.
– Przestań! – syknęłam i chciałam wyrwać kartkę, ale sprytnie ją zabrała.
– Minusy. – Jej ręka zawisła nad kartką. – Jakie on ma minusy? – spytała, zastanawiając się głośno. Westchnęłam ciężko.
Żadnych! Rafał nie miał żadnych minusów! Jest chodzącym ideałem, tylko nie jest Hugonem. Moje serce było przy nim zawsze spokojne i otulone, ale nie rwało się do niego w miłosnym uniesieniu. Nie śniłam o nim, nie myślałam o nim, gdy tylko otwierałam oczy ze snu.
Kaśka odpuściła minusy i zaczęła następną wyliczankę.
– Dobra teraz Hugo, jakie ma plusy? – zapytała i zamknęła oczy. – Pomyślmy... Kurczę łatwiej, by mi było zacząć od jego minusów! Ale powiedzmy, że jest: inteligentny, błyskotliwy, atrakcyjny, bogaty, romantyczny, dobry w łóżku, mam nadzieję, że nie tylko o to się rozchodzi. – Poruszała sugestywnie brwiami, a ja w odpowiedzi pacnęłam się otwartą dłonią w czoło. – Minusy: zazdrośnik, porywczy, zaborczy, pracoholik przez duże P, nie chce dzieci, nie chce zamieszkać w górach, w trakcie rozwodu, z przeszłością, która zawsze będzie się za nim ciągnęła.
Nie wytrzymałam, zerwałam się z miejsca i dorwałam kartkę, którą natychmiast zgniotłam w rękach. Kasia padła ciężko na stołek przy wyspie, a ja dołączyłam do niej z mocno walącym sercem. Czułam się jakbym przebiegła maraton, a moje płuca rozpaczliwie łapały głębokie wdechy.
– Inaczej tobie nie pomogę. Nie mam już pomysłu – odparła przygaszona, a jej twarz zalał cień smutku. – Wiesz co, idź sama dzisiaj na ten bal. Zabaw się, zrób coś dla siebie. Niech wróci chociaż na chwilę ta dawna Ewelina, pełna radości i chęci do życia.
– Może masz rację. – Westchnęłam nadal przygnębiona.
– Żadne może! Idź i baw się jak najlepiej potrafisz! Zrób to, jeśli nie dla siebie, to chociaż dla mnie! Zacznij żyć! – Uderzyła pięścią w stół, a jej nagłe pobudzenie, tchnęło we mnie zgubioną energię.
– Masz rację! Pójdę! – Zerwałam się z krzesła, omal go nie wywracając.
– Zuch dziewczyna – zdopingowała na dobry początek. Na lepszy start.
*
Po powrocie do domu, rzuciłam się w wir przygotowań. Podjęta decyzja nakręcała adrenalinę, a miłe podenerwowanie kurczyło mój żołądek. Odczuwałam lekki stres, jakbym robiła coś niedozwolonego. Łamała jakieś zasady. Lecz przecież nie powinnam tak się czuć. Kasia miała rację, powinnam w końcu zrobić coś dla siebie, by nie zwariować i zupełnie nie zgubić swojego własnego ja.
Prezent od Baltazara znów poszedł w kąt, tym razem wylądował na komodzie w salonie. Obiecałam sobie, że gdy wrócę z balu od razu zajrzę do niego.
Kieliszek wypełniłam ulubionym czerwonym winem, nastawiłam w wieży relaksującą muzykę i zabrałam się za szykowanie. W zasadzie kreacja była gotowa, przecież jeszcze rano wybierałam się na bal, więc czekała w tym samym miejscu, w którym ją zostawiłam.
Po małym domowym spa, rzuciłam na siebie okiem, by ocenić efekty swoich starań. Podciągnąłem wyżej, czerwoną sukienkę bez ramiączek z dekoltem w serduszko. Materiał przylegał do ciała, tworząc drugą skórę. Mała czerwona. Włosy rozpuściłam, a usta potraktowałam krwistą pomadką.
W sam raz na powrót Eweliny.
Na miejsce w którym odbywał się bal, zajechałam taksówką. Gdy wysiadłam poczułam się niepewnie i zwątpiłam w swój szalony pomysł. Szłam już w stronę drzwi wejściowych, gdy podjechała kolejna taksówka. Zerknęłam do tyłu i zobaczyłam wysiadającego z niej Karola, który również mnie zauważył, i przyjaźnie pomachał dłonią, na której połyskiwał tym razem złoty zegarek.
Zatrzymałam się, aby na niego poczekać. Przecież nie będę udawać, że go nie spostrzegłam. Karol poprawił swoje okulary i przemierzył szybko dzielące nas kilka metrów.
– Cześć, sama jesteś? – zmarszczył brwi i nachylił się, by złożyć mi subtelny pocałunek na policzku.
– Jak widać – odparłam sztywno i z rezerwą odwzajemniłam jego bardzo serdeczne powitanie. Karol pokręcił głową krytycznie i wyciągnął do mnie ramię.
– Mogę tobie dzisiaj towarzyszyć? Oczywiście bez żadnych podtekstów, bo wiem, że sobie tego nie życzysz – zauważył elokwentnie. A to ci heca, od kiedy to Karol bierze na poważnie, to co ja mówię? – Poszukamy wspólnie Baltazara, usiądziemy razem przy stole, może jeszcze kogoś spotkamy.
– W porządku możemy tak zrobić, ale nic sobie nie dopowiadaj – odpowiedziałam czujnie i chwyciłam jego oferowaną rękę.
Karol otworzył drzwi i weszliśmy do środka, kierując się od razu do szatni.
– Co tym razem było ważniejsze od ciebie? – usłyszałam pytanie Karola i spiorunowałam go wzrokiem, ale on skąpo się uśmiechnął i dodał. – Okej, okej nic już nie mówię! – Uniósł dłonie, by zaraz zasłonić nimi usta i bąknąć dodatkowo. – Palant.
Szturchnęłam go łokciem w żebra, bo doskonale słyszałam jego komentarz. Może i palant, ale nic już na to nie poradzę. Oboje się pogubiliśmy, a nasze zachowanie było tego świetnym przykładem.
Zdaliśmy płaszcze do szatni, po czym skierowaliśmy się w głąb korytarza. Zrobiliśmy kilka kroków, gdy nagle rozpoznałam idących w naszą stronę Bartka z Mileną, którzy też mnie zauważyli i zaczęli machać serdecznie.
– Idź sam, ja idę przywitać się z przyjaciółmi, później do ciebie dołączę – zwróciłam się do Karola, który kiwnął twierdząco głową i ruszył w stronę głównej sali.
Przyspieszyłam i po chwili już stanęłam obok czarującej pary. Emanowało od nich czyste szczęście, aż poczułam ukłucie głęboko w klatce, gdy uświadomiłam sobie, że ich historia zaczęła się dokładnie w tym samym czasie co moja i Hugona. A byliśmy na jakże zupełnie innych etapach. Ich związek rozkwitał, a nasz dogorywał już na samym starcie. Jakby nagle cały wszechświat nam się przeciwstawił, gdzie z początku sam pchał nas sobie w ramiona.
– Cześć! Jaka miła niespodzianka! Co wy tutaj robicie? – spytałam radośnie i ucałowałam ich oboje.
– Jesteśmy na małym urlopie, co prawda balu nie mieliśmy w planach, ale Kasia z Olafem zrezygnowali i zaproponowali, żebyśmy skorzystali z okazji. Dosyć spontaniczna akcja, bo wczoraj Olaf dał nam zaproszenia – wyjaśnił Bartek, wciąż czule obejmując w pasie Milenę.
– To cudownie! – odparłam szczerze, bo każda przyjazna twarz, mogła pomóc, by ten wieczór nie okazał się totalną klapą.
– A ty jesteś sama? – Bartek zmarszczył czoło i zaczął się rozglądać po korytarzu, zapewne szukając na nim Karola, skoro widział nas razem.
– Sama. To znaczy tutaj jestem sama, a tak jestem z Hugonem, tylko, że... – miałam problem z rozsądną wypowiedzą. Plątałam się i już sama zwątpiłam, czy my jesteśmy nadal parą czy już, to umarło śmiercią naturalną. Bartek pokiwał głową ze zrozumieniem.
– To widzimy się w takim razie na sali, nie pozwolimy byś bawiła się sama – odparła Milena. Bił od niej piękny blask szczęścia. Tak naturalny, widoczny w błysku oczu oraz rozświetlonej cerze. Gdyby jakiś malarz przelał to na płótno, myślę, że uzyskałby bez wątpienia mistrzowski portret przedstawiający szczęście.
– Tak zaraz dołączę i zaczniemy szampańską zabawę! – potwierdziłam ochoczo.
– Na mnie raczej nie licz – odpowiedziała Milena, głaszcząc delikatnie ręką swój brzuch, na którym dopiero teraz, gdy zerknęłam spostrzegłam małą wypukłość.
– Och! – Zakryłam usta dłonią. – Nie wiedziałam, gratuluję! – wydusiłam, a w oczach automatycznie zaczęły gromadzić się łzy. To stąd był ten blask, którego możliwe, że miałam nigdy nie zaznać, jeśli Hugon nadal będzie zwlekał. – Koniecznie musimy to uczcić!
– Dziękujemy – powiedzieli jednocześnie i roześmiani, odwrócili się by wejść na salę.
Zaczęłam ciężej oddychać, walcząc z napływem uczuć, które dzisiaj miały odpuścić. Łzy nic nie robiły sobie z moich założeń i czułam, że płynął mi po policzkach. Nagle coś mi przyszło do głowy. Zacisnęłam dłonie w pięści i odwróciłam się w stronę, oddalającej się pary.
– Bartek! – krzyknęłam z taką mocą, że kilka osób odwróciło się wystraszonych. – Bartek!
Chłopak zatrzymał się i spojrzał na mnie zlękniony. Szepnął coś na ucho do Mileny, po czym zaczął iść w moją stronę.
– Ewelina? Coś się stało? – pytał widocznie wystraszony, a ja szłam, wręcz biegłam w jego kierunku z ciągle wyciągniętą do przodu ręką.
Zatrzymałam się gwałtownie, stając tuż przed nim.
– Sprawdź czy będę miała dzieci – powiedziałam na płytkim wdechu, nadal trzymając w powietrzu dłoń, która teraz drżała.
– Słucham? – spytał Bartek i podrapał się skonsternowany po swoim czarnym zaroście.
– Sprawdź te swoje wróżby czy tam co, na tych liniach. Czy będę miała dzieci – tłumaczyłam zdyszana.
– Acha mówisz, o linii fioletowej. Dobrze spokojnie, z tym, że to nie ta ręka, podaj drugą – odparł i badał mnie uważnie wzrokiem, a ja błyskawicznie zamieniłam dłoń.
Bartek złapał ją ostrożnie i przyglądał się w skupieniu, a ja z tego wszystkiego zaczęłam tupać nogą. Przejechał opuszkiem pod moim palcem wskazującym.
– Według linii, będziesz miała dwójkę dzieci – oznajmił i puścił moją dłoń.
– Jesteś pewien? – dopytywałam przejęta.
– Jeszcze nigdy się nie pomyliłem, ale różnie może być. Przecież, to życie, jest nieprzewidywalne i piękne, i tylko to jest pewne – odparł i zerknął na czekającą Milenę. – Pojdę już, ale usiądź z nami, to jeśli chcesz opowiem ci więcej na temat chirominacji.
– Tak, tak leć, dziękuję. – Machnęłam do niego dłonią, ale nie byłam w stanie się skupić. Moje myśli teraz krążyły, tylko wokół jednego. Bartek mówił, że różnie może być, ale ja w to uwierzyłam.
Uwierzyłam, że zostanę mamą i będę miała dzieci.
Niespodziewanie moją talię oplotły smukłe dłonie. Wzdrygnęłam się, bo odleciałam w swoich rozmyślaniach i straciłam kontakt z otaczającym mnie światem. Spięta już odwracałam się, by zobaczyć kto to, gdy do moich nozdrzy dotarł znajomy zapach świeżości. Spokojniejsza odwróciłam się, nadal będąc w objęciach Rafała.
– A co tak stoisz sama na uboczu i ściskasz tę biedną dłoń? – spytał Rafał i wypuścił mnie z objęć. Zmieszana, rozprostowałam palce, bo nawet nie zorientowałam się z jaką siłą je zaciskałam. – Płakałaś? – Przyjrzał się uważnie mojej twarzy.
– A ty jak zwykle spostrzegawczy niczym jastrząb – zażartowałam i poczułam się lżej na duszy, dzięki wiedzy na temat swojego losu. Może i wróżenie, to bajki, ale ja zaczynałam w nie bezgranicznie wierzyć. – Płakałam, ale już wszystko dobrze. Lepiej powiedz, co ty tutaj robisz?
– Słyszałem od Olafa, że Hugon nie mógł przyjechać i jesteś sama, więc postanowiłem wbić się na imprezę – powiedział i przeczesał dłonią swoją ciemnobrązową grzywkę.
Rafał skierował wzrok na moje oczy, a ich ciemna głębia przyprawiła mnie o nagłe zawstydzenie. Niestety nadal nie przekopałam się przez gąszcz swoich uczuć. Nawet dystans jaki ostatnio trzymałam w stosunku do Rafała czy Hugona, nie potrafił jasno wyklarować prawidłowego kierunku miłości.
– W takim razie, może zatańczysz ze mną? – spytał nieśmiało, wyciągając do przodu dłoń. Przeniosłam spojrzenie na jego rękę i chwyciłam ją bez zwlekania.
– Zatańczę! – niemal odkrzyknęłam rozradowana.
Miałam ochotę tańczyć, śmiać się, być szczęśliwą. Przecież, będę miała dzieci!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top