Rozdział 10 "Znowu mnie ratujesz"
Kwiecień
Ewelina
Zbliżały się święta wielkanocne. Tego dnia miałam jechać do Warszawy, aby spędzić je z rodziną Hugona. Na samą myśl, żołądek skręcał się z nerwów, bo oprócz jego mamy miał być brat z rodziną i chłopcy.
W ten weekend miałam poznać synów Hugona. Wolałam nawet sobie tego nie wyobrażać, bo obawiałam się, że mnie to przerośnie. Nie wiedziałam czego się spodziewać, więc byłam przygotowana na każdy możliwy scenariusz.
Przed wyjazdem postanowiłam wybrać się do knajpy Rafała i złożyć mu osobiście życzenia. Co roku tak było i chciałam za wszelką cenę udawać, że nic się nie zmieniło w naszej relacji. Od Kasi wiedziałam, że związał się na poważnie z Dagmarą i zostali oficjalnie parą.
Natomiast jeśli chodziło o mnie, w rozmowach z Kasią zarzekał się, że to było jedynie fatalne zauroczenie, które już dawno minęło. Więc mogłam odetchnąć z ulgą, bo nasza przyjaźń znów nabrała prawidłowych kształtów.
Gdy weszłam na salę, usłyszałam same bluzgi, dochodzące zza baru. Rozpoznałam głos Rafała i wielce się zdziwiłam, słysząc go takiego. Najwidoczniej musiało wydarzyć się coś poważnego. Podeszłam niepewnie, wysłuchując przekleństw i wskoczyłam na hoker.
- Wesołego jajka! - rzuciłam głośno i postawiłam na ladzie czekoladowego zajączka w prezencie. Nic nie usłyszałam w odpowiedzi, więc oparłam się łokciami o bar i zajrzałam za niego. - Ojej! Co tutaj się stało?!
Za ladą kucał Rafał i zbierał szkło, które było dosłownie wszędzie. Podłoga została usłana dywanem ze szkła. Zerwałam się ze stołka i pobiegłam za bar.
- Nic lepiej nie mów - odpowiedział Rafał ledwie panując nad wściekłością.
Zerknęłam na szafkę i już wiedziałam co się stało, zerwała się cała dolna półka i wszystko spadło.
- Sam jesteś?
- Tak, wszyscy już poszli. Też miałem wychodzić, gdy nagle usłyszałem jeden wielki huk - powiedział bezradnie i wskazał szafkę. - Dobrze, że to się nie stało przy klientach w trakcie otwarcia.
- Daj pomogę. - Kucnęłam obok, chwytając drugą zmiotkę, która stała w pobliżu.
- Zostaw, nie chce żebyś się skaleczyła - odparł i wyrwał mi szczotkę z rąk. Naprawdę był bardzo zdenerwowany, ruchy miał gwałtowne i nie uważał na nic. - Poradzę sobie - mówiąc to, sięgnął ręką, żeby zamieść dalej i zachwiał się. Poleciał kuckami do przodu, ale rękoma powstrzymał upadek, z tym, że od razu rozciął sobie dłoń. - Kurwa! - krzyknął i wstał na równe nogi.
Chwyciłam szybko jego rękę i nie zważając na szkło pod stopami, zaprowadziłam pod zlew. Odkręciłam zimną wodę i trzymałam dłoń pod wartkim strumieniem. Ostrożnie wyjmowałam kawałki rozbitego szkła, a Rafał nie protestował, nie reagował tylko stał całkowicie bezsilny. Czułam jak ciężko oddychał, więc objęłam go drugą ręką i mocno się wtuliłam. Do nosa od razu wdarł się rześki, przyjemny zapach.
- To nic. Raz dwa się z tym uporamy. A teraz powiedz gdzie masz apteczkę - zapytałam, rozglądając się na boki.
- W kuchni przy drzwiach, jest szafka z krzyżykiem, ale nie musisz tego robić.
- Ale chcę - odparłam stanowczo, na co Rafał tylko ponownie głęboko westchnął, przymykając na chwilę powieki. Nie czekałam dłużej i pobiegłam po pierwszą pomoc.
Po chwili w pełni skupiona robiłam opatrunek. Rafał oczywiście upierał się, że nie chce jechać do lekarza, więc musiałam improwizować i pomóc najlepiej jak potrafiłam. Czułam, jak się przypatrywał uważnie i od tego wzroku robiło mi się niebezpiecznie gorąco w środku. Z kolei on oddychał już zdecydowanie spokojniej.
- Nawet się nie przywitałem - zauważył skruszony.
- Nic nie szkodzi. Gotowe - powiedziałam i z dumą popatrzyłam na swoją robotę.
- Dzięki, znowu mnie ratujesz. Raz okład, raz opatrunek - odparł uśmiechnięty, nawiązując do noworocznego kuligu.
Automatycznie rozbolał mnie brzuch na wspomnienie Konrada. Ostatnio coraz częściej zdarzało mi się o nim myśleć, ze względu na róże. Byłam niemal pewna, że to jego sprawka. I nie będę ukrywała, ale potwornie się bałam.
- Wszystko w porządku? - Rafał od razu spostrzegł, że spochmurniałam.
- Tak, tak faktycznie chyba pomyliłam profesję - odpowiedziałam szybko. W głębi duszy pragnęłam podzielić się z nim tym co mnie gryzło, wiem, że by pomógł. Ale póki Hugo o niczym nie wiedział, nie mogłam nikogo wtajemniczyć.
Rafał zmrużył oczy, ale już nie ciągnął tematu, wyczuł, że powinien się wycofać.
- Okej, jeszcze raz dziękuję.
- Nie ma sprawy, cieszę się, że tym razem to ja mogłam pomóc - stwierdziłam. Pozbierałam resztki bandażu i gazy, i wszystko odniosłam do szafki.
Gdy wróciłam Rafał nie zmienił pozycji, stał oparty o bar i wpatrywał się we mnie. Nasze spojrzenia się skrzyżowały i zestresowana lekko się uśmiechnęłam. Nie podobał mi się jego wzrok, taki zamglony. Spoglądał na mnie w ciszy, po czym nagle się ocknął.
- Dobra, bierzmy się do roboty. - Wyrwał się z dziwnego stanu odrętwienia i chwycił zmiotkę.
Wspólnie dosyć sprawnie poradziliśmy sobie ze szklaną katastrofą. Gdy wszystko było uprzątnięte, a podłoga błyszczała od wody, wyszliśmy na zewnątrz.
- Przepraszam, że nie mam czasu na kawę, ale jadę dzisiaj do Dagmary i już mam niezłe opóźnienie - powiedział Rafał, zamykając drzwi od knajpy.
- Nie ma sprawy, rozumiem. Też dzisiaj wyjeżdżam, jadę do Warszawy. Święta mam spędzić z rodziną Hugona. Chciałam tylko złożyć tobie życzenia. - Uśmiechnęłam się przyjaźnie, a Rafał odwzajemnił uśmiech.
- A Hugon poznał już swoich przyszłych teściów? Zwłaszcza teściową? - zapytał, mrużąc z ciekawości oczy.
Zacisnęłam usta i zaprzeczyłam ruchem głowy, na co Rafał ostentacyjnie wypuścił powietrze. Doskonale znał moją mamę. Wiedział jaka jest konserwatywna w niektórych sprawach.
- Czyli przed facetem nie lada wyzwanie. Jakbyś chciała, porozmawiam z twoją mamą, wiesz, że mnie lubi. Postaram się ją ugłaskać - zaproponował ofiarnie.
Nadal kręciłam głową, zdawałam sobie sprawę, że mimo dobrych chęci, nic nie wskóra. Nic nie zmieni przeszłości Hugona, ani podejścia mojej mamy do życia.
- Ale pamiętaj, że jakby co zawsze służę pomocą. A teraz jeśli chcesz mogę cię odprowadzić ten mały kawałek - wyszedł z propozycją, na co przychylnie przystałam.
Ruszyliśmy oboje w jednym kierunku, idąc ramię w ramię. Od wzmianki o kuligu i mamie, nie mogłam pozbierać myśli i skupić się na rozmowie, więc byłam milcząca.
- Czyli obydwoje opuszczamy nasze kochane góry na święta - stwierdził zadumany, a ja ciężko westchnęłam. Nie lubiłam stąd wyjeżdżać, zawsze miałam wrażenie, że ważna cząstka mnie tutaj zostaje i nigdzie indziej nie mogę być sobą.
- Nie wiem jak one sobie bez nas poradzą - zażartowałam, a Rafał obdarował mnie wesołym śmiechem.
- O nie się nie martwię, gorzej z nami - zawtórował żartem, chociaż doskonale wiedziałam, że gryzie go ten fakt równie mocno. Kochał to miejsce całym swoim sercem. Wychował się tutaj i nie wyobrażał sobie mieszkać na innym skrawku ziemi. Zupełnie jak ja.
- Racja, to może być zdecydowanie trudniejsze. Niesamowite, że to właśnie w tym miasteczku znalazłam swoje miejsce i jeszcze miałam to szczęście was poznać - zachwycałam się głośno.
Nawet teraz było pięknie. Śnieg zniknął, a na jego miejscu nieśmiało pojawiały się kwiaty. Brukowe uliczki, które zimą ukrywały się pod białą pierzyną, dzisiaj cieszyły oko swoim urokiem. Jakie one wydają cudowne dźwięki, gdy po nich idziesz, biegniesz lub jedziesz chociażby rowerem. Każdy jest inny i każdy tak samo zachwycający.
- Przestań, bo się zaczerwienię. - Rafał szturchnął mnie łokciem, przez co roześmiałam się szczerze. Już poczułam się lżej na duszy. Jego towarzystwo nadal miało zbawienny wpływ.
- Taka prawda, cieszę się, że was mam - wyznałam i spojrzałam w wesołe oczy Rafała. Jego świdrujący wzrok przyciągnął mnie na dłużej do siebie. Tę krótką chwilę zawieszenia przerwał znajomy ciepły głos.
- Ewelina?
Spojrzałam zdekoncentrowana w stronę z której dobiegło moje imię.
- Och Baltazar! Cześć - przywitałam się serdecznie, na co chłopak rozpromienił się uroczo, ukazując na policzku swój dołeczek.
Następnie jego wzrok przeniósł się z zaciekawieniem na Rafała, który był od niego znacznie wyższy, więc chłopak musiał wysoko zadrzeć głowę.
- Wybaczcie, wy się jeszcze nie znacie! Baltazar, to jest mój najlepszy przyjaciel Rafał - zreflektowałam się w porę i przedstawiłam mężczyzn. - A to jest Baltazar, opowiadałam ci o nim, jak fantastycznie śpiewa - przypomniałam Rafałowi, na co on przytaknął głową.
- Przyjaciel? - Baltazar dopytał z nutką niedowierzania w głosie. Zakłopotana zmarszczyłam brwi i szybko zareagowałam na jego szczere powątpiewania.
- Tak, prowadzi knajpę, w której też występuję - wyjaśniłam, a mężczyźni w tym czasie wymienili uścisk dłoni.
- Ach tak rozumiem - odpowiedział zadumany. - No nic, nie będę wam przeszkadzać. Pomyślałem, że złożę ci życzenia świąteczne. Tak więc radosnych świąt życzę, w zasadzie to wam życzę - plątał się Baltazar, wskazując dłonią na nas. W dodatku bez przerwy przeskakiwał ciekawskim wzrokiem z Rafała na mnie. Nie wiem co mogło w nim wzbudzić tak ożywione zainteresowanie.
- Dziękujemy, tobie również życzymy wesołych świąt - odezwałam się w imieniu naszej dwójki. Baltazar kiwnął głową w podzięce, nadal wpatrując się w nas jak zaczarowany.
- Nie będę was dłużej zatrzymywał - odchrząknął. - Do zobaczenia za tydzień - pomachał serdecznie, po czym minął nas i poszedł dalej.
Wymieniłam z Rafałem zmieszane spojrzenia.
- Ależ dziwny - stwierdził Rafał, przeczesując przy tym dłonią swoją ciemnobrązową, dłuższą grzywkę. Lubiłam, gdy wykonywał ten gest, bo zdradzał on wiele emocji.
- Może nie dziwny, a tajemniczy - zauważyłam, już będąc bardziej rozbawiona tą niecodzienną sceną.
Pomału znów zaczęliśmy sunąć do przodu, zbliżając się spacerowym krokiem do mojego domu.
- Widziałaś jak on się we mnie wpatrywał?! Aż poczułem się niezręcznie! - Rafał strząchnął całym ciałem, jakby odganiał od siebie samo wspomnienie tego spojrzenia.
- Może przypadłeś mu do gustu? - zażartowałam, nie mogąc się oprzeć pokusie, by nie ponabijać się z zakłopotanego w dalszym ciągu Rafała.
- Chyba kpisz! Facet niezbicie lepił się do ciebie spojrzeniem, mnie jakby bardziej oceniał? - zastanawiał się na głos, nadal nie mogąc dojść do porządku nad sobą.
Rozweselona dochodzeniami Rafała, przystanęłam przy furtce, bo dotarliśmy już do celu. Tutaj wszędzie było blisko.
- Tak czy inaczej zachowuje się zagadkowo. Próbuję go rozgryźć, ale ciągle mi ucieka i nie mam okazji do dłuższej rozmowy. Dzięki za spacer i jeszcze raz wesołego jajka - powiedziałam, otwierając bramkę.
Rafał zrobił kilka kroków, żeby się ze mną pożegnać, ale zaraz zastygł w miejscu.
- Co to za róża? - Usłyszałam pytanie, a na moich plecach momentalnie wystąpiła gęsia skórka.
Powędrowałam wzrokiem na schody. Serce się zatrzymało, oddech gwałtownie zwolnił, utrudniając swobodne oddychanie. Kolejna niechciana róża. To już dwudziesta, jeśli dobrze liczyłam, nie wspominając o wielkim walentynkowym bukiecie. Tym razem była mocniej pogięta i zostało oderwane z niej kilka płatków, które leżały rozrzucone na schodkach i przy samych drzwiach.
Odwróciłam się w stronę Rafała, który stał z marsową miną i bezradnie drgnęłam ramionami. Wzięłam głęboki, powolny wdech. Nie było sensu kłamać.
- Już od dłuższego czasu je dostaję. Pierwszą znalazłam już pod koniec stycznia - wyznałam. Spojrzałam w ciemne oczy Rafała, które zapłonęły gniewnie.
- Myślisz, że to? - zaczął, ale nie dałam mu skończyć.
- Nie wiem. - Schowałam twarz w dłonie.
Jeszcze sekunda, a się rozpłaczę. Nikomu o tym nie mówiłam, bo postanowiłam, że sama sobie z tym poradzę, ale to nieprawda. Nie poradzę. W domu jestem nerwowa, gdy nastaje noc sprawdzam po kilkakroć wszystkie zamki w drzwiach i oknach. Śpię niespokojnie i jedyne ukojenie przynoszą mi weekendy spędzone z Hugo.
Nadal chowałam twarz w dłoniach, stojąc jak skamieniała. W uszach dudniło mi walenie mojego rozdygotanego teraz serca. Mimo, to słyszałam jak Rafał się zbliża, by po chwili zgarnąć mnie w swoje długie ramiona.
- Nie powinnaś mieszkać sama. Hugo o tym wie? - Zaprzeczyłam ruchem głowy. - Ewelina musisz mu powiedzieć. Musi się tobą zaopiekować. Musi...
- Będzie chciał żebym stąd wyjechała, a nie jestem jeszcze gotowa - wtrąciłam w pół zdania. Rafał zamilkł na chwilę.
- W takim razie ja ci pomogę, bo nie możemy do tego dopuścić prawda? - spytał, ściskając moje ramię.
Znów poczułam się bezpieczna. Świadomość, że mam go pod ręką, gotowego do pomocy przyniosła ulgę. Może, to chwilowe, może, to tylko złudne uczucie, ale wystarczyło. Wiem, że nie jestem sama.
*
Do Warszawy przyjechałam późnym wieczorem, pociągi miały opóźnienia przez co obawiałam się, że nigdy nie dotrę na miejsce. Przez kilka godzin mordowałam się z obcymi ludźmi w przedziale i miałam przyjemność wysłuchiwać ich opowieści.
Starsza pani rozprawiała o uroczych wnukach, a mężczyzna obok jedynie paplał o ukochanej pracy, w której spędzał dzień i noc. Na końcu języka miałam, żeby nie wyrzucić temu facetowi, że traci swoje cenne życie.
Jak można poświęcać się tak dla kariery i nie dostrzegać reszty świata? Nigdy nie zrozumiem niektórych ludzi.
A teraz stałam w kuchni Hugona, ogarnięta wielgachną paniką. Narzuciłam na siebie fartuszek i krzątałam się chaotycznie po kuchni, której absolutnie nie znałam. Nie wiedziałam gdzie co leży, więc ciągle musiałam prosić Hugona o pomoc. W takim ślamazarnym tempie nie zdążę za wiele zrobić, a nie wyobrażałam sobie pojechać do Tamary z pustymi rękoma. Byłam zestresowana i podminowana, za to Hugo tryskał humorem.
Rozsiadł się wygodnie na krześle, nalał sobie kieliszek czerwonego wina i przyglądał mi się z rozbawieniem, jakby siedział na widowni, a ja występowałam w cyrku. Co chwilę kąsał uwagami, które w niczym nie pomagały.
Ręce trzęsły się z przejęcia, bo naprawdę zależało mi by bardzo dobrze wypaść. Zachowywałam się jakbym miała zdawać test, sprawdzający mój potencjał jako partnerki Hugona.
Przygotowałam już śledzie, jajka z pastą z suszonych pomidorów też były gotowe i stały w lodówce. Została do zrobienia babka wielkanocna. Uwielbiałam jeść ciasta, ale już nie koniecznie je piec.
- Daj już sobie spokój, wystarczy to co zrobiłaś - odezwał się Hugo.
Odwróciłam się z piorunującym wzrokiem. Zamiast pomóc bawił się moim kosztem w najlepsze. A teraz w dodatku na mój widok parsknął głośno, powstrzymując atak nadchodzącego śmiechu. Fartuszek miałam cały pobrudzony, bo moje ruchy były narwane i byłam nieostrożna. A sama kuchnia wyglądała jak po przejściu tornado.
- Pomógłbyś.
- Wolę nie wchodzić na to pole bitwy - rzucił rozbawiony.
Wzięłam głęboki oddech i odwróciłam się do niego plecami. Chwyciłam niechętnie mąkę, żeby odmierzyć składniki i zacząć coś działać, bo przecież samo w czarodziejski sposób się nie zrobi.
- Klaudia nigdy nic nie szykowała - Hugo palnął w momencie, gdy próbowałam otworzyć opakowanie.
Rozkojarzona nagłą uwagą, z całej siły rozerwałam torebkę i mąka wybuchła mi w twarz. Biała chmura zawisła nad moją głową, a jej drobinki osiadały na moim ciele i włosach.
- Ty naprawdę to powiedziałeś? - spytałam, wycierając dłońmi białe policzki.
Nienawidziłam, gdy o niej wspominał. Nadal to bolało. Rozumiem, że była długo częścią jego życia i matką jego dzieci, więc siłą rzeczy musieliśmy o niej rozmawiać, ale ja nie potrafiłam. Gdzieś tam ciągle kotłowała się we mnie myśl, że dopuściłam się zdrady. Że może to przeze mnie rozpadła się ich rodzina. Nie potrafiłam sobie wybaczyć, mimo, że wszystko wskazywało, że takie właśnie było nasze przeznaczenie. Czułam, że zawiodłam samą siebie, wdając się w romans. A z drugiej strony niczego nie żałowałam. Dlatego to takie trudne, bo ciągle towarzyszyły mi sprzeczne uczucia.
Odwróciłam się i spojrzałam na Hugona, który nadal siedział zrelaksowany na krześle. Miał na sobie zwykły szary t-shirt. Cienki materiał podkreślał zbudowany tors i bicepsy. W tym codziennym wydaniu, z takim łobuzerskim uśmieszkiem na twarzy, mimo swojego zachowania wyglądał bardzo apetycznie.
- Powiedziałem - odpowiedział z kamienną miną.
- Mógłbyś już skończyć z tymi porównaniami - warknęłam wściekła i skierowałam się ponownie w stronę miski. Chyba będziemy musieli wynająć jeszcze ekipę sprzątającą, a nawet może perfekcyjną panią domu, żeby ktoś ogarnął ten chaos.
Gdy wycierałam blat z resztek mąki, niespodziewanie tuż za mną wyrósł Hugo. Jego postawna sylwetka gwałtownie przywarła mnie do blatu. Nasze biodra subtelnie ocierały się o siebie, sprawiając, że moje mięśnie w dole brzucha napięły się przyjemnie, a żar który rozpalał się pomiędzy udami przyspieszył bicie serca. Hugo schylił się i skubnął zębami skórę na mojej szyi, przyprawiając mnie tym o ciarki na całym ciele.
- Będę was porównywał na każdym kroku - wyszeptał, sunąc ustami w stronę karku. Przygryzłam dolną wargę, a po moich plecach wędrowały przyjemne dreszcze.
Hugo nie odsuwając się nawet na milimetr, wyjął z mojej ręki mąkę. Odwróciłam się powoli do niego i skrzyżowałam ramiona na piersi. Próbowałam zgrywać nadal wkurzoną, chociaż serce łomotało jak szalone, a pożądanie jak zwykle przejęło kontrolę nad rozumem.
- Będę porównywał wasz charakter, wasze serca, to jaką każda z was jest gosposią, która jak śpiewa. - Wyliczając, przybliżył się do mych ust i zmrużył dziko oczy. - A nawet będę porównywać jakie jesteście w łóżku.
Zdołałam jedynie zszokowana otworzyć szeroko usta, a ręce opuściłam bezwładnie wzdłuż ciała. Nic z siebie nie wydusiłam, ale Hugo miał jeszcze ostatnie słowo.
- Nawet to jak gotujecie. Klaudia w życiu by nie zrobiła takiego bałaganu. - Co on wygadywał?! Postradał rozum?!
Hugo wziął mąkę i zaczął rozsypywać ją po podłodze, nie odsuwając się ode mnie nawet na milimetr. Teraz jego umięśniony tors ocierał się o moje piersi, sprawiając, że przy każdym ruchu sutki twardniały, a elektryzujący prąd biegł w okolice podbrzusza.
- Dlatego była taka beznadziejna - oznajmił i rzucił puste opakowanie na parkiet. Kąciki ust zadrżały mu w uśmiechu, który próbował powstrzymać, obserwując moją zdumioną minę.
Zdołałam jedynie pokręcić głową, a Hugo sięgnął dłońmi pod mój fartuszek i zdecydowanym ruchem ściągnął moje leginsy. Znów tylko zdołałam rozdziawić buzię z zaskoczenia, przez co zaśmiał się głośno, aż zatkało mi uszy.
- Dlatego, to właśnie ciebie kocham i ty jesteś spełnieniem moich marzeń - wyznał wtulony w moją szyję, a jego pełne wargi zmysłowo drażniły skórę.
Niespodziewanie podniósł mnie i zarzucił sobie na biodra.
- Później ci pomogę upiec tę cholerną babkę kokosiku - wymruczał i złączył nasze usta w namiętnym pocałunku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top