Prolog

„Bo wiem, że by złączyć dwoje ludzi, samo przeznaczenie nie wystarczy. Trzeba czegoś więcej niż przeznaczenie." – Andrzej Sapkowski, Miecz przeznaczenia. 

Wszystkim tym, którzy nadal szukają prawdziwej miłości ❤

Hugo

Kiedyś

– Szkoda, że im się nie udało, prawda? – Westchnąłem przeciągle, zdejmując z pleców ciemnoszarą marynarkę. – Marta i Jacek byli wzorem do naśladowania. Myślisz, że jeszcze do siebie wrócą? – spytałem Marka po czym padłem ciężko na kanapę.

Byliśmy po spotkaniu klasowym i siedzieliśmy u niego w mieszkaniu. Znajomi już się rozeszli do domów i zostaliśmy sami.

– Nie wiem. – Mój przyjaciel skrzywił się nieprzekonany. – Myślisz, że gdy ktoś komuś złamie serce, jest w stanie je później znów naprawić? – zapytał jedynie retorycznie. W jego głosie wyraźnie słyszałem odpowiedź, z tym, że ja miałem zupełnie inne zdanie.

– Myślę, że w przypadku prawdziwej miłości wszystko jest możliwe – odparłem święcie przekonany.

Naprawdę nie mogłem się pogodzić z rozstaniem naszej klasowej, licealnej pary. Uważałem, że są idealni, ale tylko będąc we dwoje. Że ich świat istniał wyłącznie wtedy, gdy byli razem. A teraz to się nagle posypało. Skoro im się nie udało? To komu się poszczęści?

Marek wzruszył ramionami i dodał.

– Niby fundamentem miłości powinna być prawdziwa przyjaźń, a ich bez wątpienia taka była. Jednak tak jak widzisz i to nie wystarczyło. Żeby związek był udany i na całe życie, musi w nim być wszystko, od pożądana po przyjaźń. Gdy coś szwankuje bracie, to prędzej czy później rozwali się jak domek z kart. – Teatralnie pstryknął palcami.

Ponownie westchnąłem i nieznacznie skinąłem głową, bo pomyślałem od razu o sobie i swojej żonie. Czy była moją przyjaciółką?

Zapadła cisza. Marka również pochłonęły nostalgiczne myśli. Zresztą całe spotkanie odbyło się w podniosłej atmosferze. Każdemu zebrało się na zwierzenia i głębokie przemyślenia. W które niepotrzebnie sam zacząłem się zagłębiać.

Nagle do moich uszu dobiegła cicha melodia.

– Czekaj zrób głośniej – powiedziałem do przyjaciela i wyprostowałem się gwałtownie na kanapie.

Marek bez sprzeciwu skierował się do wieży i pogłośnił urządzenie. Po chwili salon wypełniła muzyka, a ja poczułem niespodziewane ciarki na całym ciele.

– Co ty Brodki będziesz teraz słuchał? Już lepiej nie pij jak się tobie takie babskie gnioty podobają. – Zaśmiał się i chwycił z barku butelkę whisky. Podszedł do stołu i wypełnił złocistym płynem nasze puste szklanki.

– To nie to, ta piosenka jest jakaś znajoma. – Pokręciłem głową i zmarszczyłem brwi, bo ogarniało mnie dziwne uczucie, gdy słuchałem tej melodii.

– Znasz, bo leci w każdym radiu – stwierdził. – Miałeś być przy niej, miałeś być na każdy gest. Takiej dziewczynieeee. – Marek chwycił pilot i parodiował piosenkarkę.

– Śmiejesz się kurwa, a sam znasz słowa.

– Każdy zna, kiedyś była hitem. Jest stara jak świat. – Rzucił pilot na kanapę i siadł zaraz tuż obok.

– Nieee, mówię to coś innego. Jakby coś znaczyła, jakieś wspomnienie, ale nie mogę sobie nic przypomnieć. – Głowiłem się, bo męczyło mnie w środku dziwne uczucie.

– Ty naprawdę lepiej już nie pij, a jeśli winą nie jest alkohol, to nie rób już więcej dzieci, bo tatusiowanie też cię wykańcza, a zwłaszcza żona – podsumował i wypił do dna swojego drinka.

– Masz rację, dzieci to na pewno nigdy więcej. A żonę jaką mam taką mam, przyzwyczaj się w końcu. – Marek nie lubił Klaudii odkąd sięgam pamięcią. Mówił, że to nie jest materiał na żonę, bo składa się wyłącznie z dobrych cycek i tyłka. Na kochankę się nadaje, ale nie na kobietę na całe życie. Nie na matkę dzieci. Nie raziły mnie jego słowa, lecz najbardziej bolało, że coraz częściej musiałem przyznawać mu rację.

Z Klaudią nie dogadywaliśmy się na każdym kroku. Dzieliło nas coraz więcej, a dzieci tylko to komplikowały. Kochałem te szkraby całym sercem, ale uznaliśmy, że nasza rodzina więcej się nie powiększy. To była jedyna kwestia w której byliśmy tak zgodni. Nigdy więcej dzieci, czas zrobić coś dla siebie i ratować związek.

– Ja tam dzieci mogę mieć, ale nie żonę! Zamawiam sto kochanek! – wykrzyknął rozbawiony Marek i wykonał gest jakby zamawiał kolejkę przy barze, a ja pokręciłem głową.

– Mówię poważnie, nigdy więcej dzieci. Przyrzekam tobie, teraz tutaj oficjalnie i śmiertelnie poważnie. Nic i nikt mnie do tego więcej nie przekona. – Położyłem dłoń na sercu. – A wiesz, że ja danego sobie słowa nigdy nie złamię. – Marek kiwał głową i nie wiem czy mi wierzył, czy nie, ale ja wiedziałem swoje.

Piosenka się skończyła, a jej słowa nie chciały opuścić mojej głowy. Zastanawiałem się czemu odniosłem wrażenie, że kiedyś była dla mnie ważna. Nic nie pamiętałem, jedynie mgliste wspomnienie melodii.

Dziś

Teraz już doskonale wiem co to za piosenka. To przeznaczenie.

Kto by pomyślał, że moje serce podświadomie reagowało na jej słowa. Próbowało dać znać, przypomnieć się, ale musiałem przeżyć to ponownie by uwierzyć w niewidzialną magię. W tę siłę przyciągania, która istnieje pomiędzy mną a Eweliną.

Los miał na nas inny plan, ale przeznaczenie zawsze wygrywa. Mimo przeszkód zwyciężyło. I mam szansę budować życie z kobietą swojego serca. Każde z nas musiało przejść swoją drogę, by w końcu złączyć się na jednej, wspólnej ścieżce. Uważam, że tak musiało być. Niczego nie żałuję. Nie mogę chociażby ze względu na dzieci. Są idealne i są moim największym osiągnięciem.

Jestem już spełnionym ojcem, osiągnąłem sukces w pracy, teraz przyszedł czas na miłość. Nareszcie pojawiło się jasne światło, które może mnie poprowadzić do szczęścia. Tym światłem jest Ewelina.

Tylko jej potrzebowałem do pełni szczęścia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top