Rozdział 39 ''To nie tylko Twoja wina''
Listopad
Hugo
Minęły dwa tygodnie odkąd postanowiłem skończyć przysłowiowo swoje życie. Na pewno tę strefę opartą na miłości i pożądaniu, bo doskonale wiedziałem, że bez Eweliny nie zdołam już tego nigdy więcej poczuć. Nie zliczę ile razy trzymałem telefon w ręku z wybranym jej numerem. Ale zaraz przypominałem sobie jej matowy kolor oczu, smutek malujący się na twarzy i od razu rezygnowałem z zamiarów.
Do samotności można się przyzwyczaić, nawet gdy boleśnie rozrywa serce. Ale są dni, kiedy nawet najsilniejsi potrzebują przyjaznego uśmiechu bądź wspierającego słowa. Dzisiaj był taki dzień. Miałem dzisiaj urodziny. Od rana łudziłem się, że dostanę życzenia od Eweliny. Na wyświetlacz zerkałem dosłownie co minutę. Wariowałem do tego stopnia, że zmusiłem się, by wynieść go do samochodu i zostawić zamknięty w schowku.
Większość dnia spędziłem u mamy, która stawała na głowie, by w jakkolwiek sposób mi ulżyć. Przygotowała moją ulubioną golonkę, zrobiła słynną herbatę z wkładką. A na deser zaserwowała jeszcze szarlotkę z lodami śmietankowymi. Nawet brat się pofatygował i przyjechał z butelką szkockiej.
Mimo nalegań mamy, bym nocował u niej, uparłem się i postanowiłem wrócić do świecącego pustkami apartamentu. A to był zdecydowanie kiepski pomysł, bo zacząłem bez oporów topić swoje smutki w niezliczonych szklankach whiskey.
Siedząc sam przy stole, dotarło do mnie jak bardzo jestem samotny. Straciłem nie tylko miłość swojego życia, ale również rodzinę, którą sam założyłem kilka lat temu. Straciłem synów. Oddaliliśmy się od siebie, więc w rezultacie w takich chwilach jak ta byłem sam jak palec.
W akcie desperacji, postanowiłem znaleźć się tam gdzie istniał jeszcze minimalny zalążek mojej rodziny.
Zamówiłem taksówkę i po chwili mknęliśmy ulicami Warszawy.
– To tutaj? – Usłyszałem zniecierpliwiony głos kierowcy, więc otworzyłem oczy i skupiłem się, by odzyskać ostrość widzenia.
– Tak zgadza się, to tutaj. Dziękuję uprzejmie – wymamrotałem, wyciągając z portfela gotówkę, którą rzuciłem na fotel pasażera z przodu i nie czekając, aż taksówkarz wyda resztę wytoczyłem się z samochodu.
Stanąłem na ołowianych nogach i chwiejnym krokiem ruszyłem w stronę drzwi. Zadzwoniłem jak na dżentelmena przystało, przecież nie byłem u siebie. Miałem wrażenie, że stałem tam cholerną wieczność, a samoloty w głowie przybierały na sile.
Nareszcie drzwi się otworzyły, a we mnie coś pękło. Przez cały dzień się zbierało i teraz szala goryczy się przelała. Nie wiedziałem, dlaczego akurat wtedy.
– Klaudia! – załkałem i rzuciłem się w ramiona zszokowanej żonie. Zaskoczona ledwo mnie utrzymała i zrobiliśmy kilka niebezpiecznych kroków w tył.
– Hugo! Co ty tu robisz?! – pisnęła, próbując wyswobodzić się z moich niedźwiedzich objęć. – Dzieci już śpią. – Na wzmiankę o dzieciach wyprostowałem się na baczność, a Klaudia w tym czasie mogła zamknąć drzwi wejściowe.
Stanęła z założonymi rękoma na piersi i przyglądała mi się podejrzliwie. Miała na sobie puszysty błękitny szlafrok i wyglądała na taką, która właśnie wybierała się spać. Nie zostałem wyproszony, więc zrzuciłem z siebie szybko płaszcz.
– Jak ty wyglądasz... – Kręciła z niedowierzaniem głową i przyglądała mi się z coraz większym przerażeniem. Widząc jej minę dostałem dzikiego napadu śmiechu. Sam fakt tego, że tutaj przyszedłem był wystarczająco irracjonalny, a co dopiero zobaczyć na jej twarzy lęk.
Klaudia, tylko przewróciła oczami i przyłożyła palec do ust.
– Cicho bądź. Chodź do kuchni – zarządziła i wyminęła mnie sprytnie.
– Do kuchni?! Kurwa od kiedy ty do kuchni chodzisz? – prychnąłem z wyrzutem, ale posłusznie za nią kroczyłem, coraz potykając się o porozrzucane wszędzie zabawki.
Klaudia jedynie głośno westchnęła i chwyciła mnie pod ramię, by zaprowadzić mnie bezproblemowo do kuchni. Wdzięczny wtuliłem policzek w rękaw jej szlafroka.
Weszliśmy do kuchni i Klaudia usadziła mnie przy wyspie. Zaskoczony, rozejrzałem się po wnętrzu, które niesamowicie się zmieniło. Było w nim swojsko. Domowo, to chyba najlepsze określenie. Na niegdyś świecących pustkami blatach teraz stały różne opakowania żywności, widziałem wśród nich płatki dla dzieci, musli i koszyk pełen różnorodnych owoców.
Czyżby Klaudia stworzyła dom? Kiedyś kuchnia była nieużywalnym przez nią pomieszczeniem. Służyła jedynie do podgrzewania dań z pudełkowej diety.
– Czekaj, muszę ci zrobić zdjęcie. Klaudia w kuchni? Ja jeszcze żyję, czy już umarłem i jestem w innej rzeczywistości? – sapnąłem oszołomiony tym widokiem i próbowałem odblokować telefon.
– Już przestań, dobrze? Nie musisz mi dopiekać. Wiem doskonale, że popełniłam wiele błędów. W zasadzie, to nawet bym chciała cię za to przeprosić – powiedziała i odchrząknęła w pełni zmieszana.
Z wrażenia, aż upadł mi telefon, odbijając się z łoskotem o podłogę. Nim wypadł z ręki, wydawało mi się, że mignęła mi przed oczami ikonka, informująca, że do odczytania mam jedną wiadomość. Ale zlekceważyłem to i nie wysiliłem się nawet, by go podnieść.
– Słucham? Co chcesz zrobić? – dopytywałem, nadal zszokowany tymi rewelacjami. Nie wiem może już miałem omamy od nadmiaru alkoholu?
– Chciałabym cię przeprosić za krzywdy które nam i bezpośrednio tobie wyrządziłam, ale to inny razem. Jak będziesz w stanie to zapamiętać, bo dzisiaj na to bym nie liczyła – odparła zniesmaczona i zawiązała ciaśniej szlafrok wokół talii. – Chcesz coś do picia? Ostrzegam, że alkoholu nie dostajesz, bo wystarczająco już wypiłeś.
Odwróciła się w stronę kuchenki, sięgnęła po czajnik i nagle znieruchomiała. Stała tak przez chwilę ze zwieszoną głową, po czym odwróciła się gwałtownie.
– Boże! Hugon, przecież dziś są twoje urodziny! – pisnęła zakłopotana i spojrzała na mnie z wielce przejętą miną.
– Jak widać świętuję! – odparłem sarkastycznie, ale zaraz po tym zacząłem zawodzić. – Chociaż zastanawiam się po co, skoro nikomu na mnie nie zależy.
Kurwa brakowało jeszcze, żebym zaczął przy niej płakać.
Klaudia w jednym momencie odstawiła czajnik na blat i w mig pokonała dzielącą nas część kuchni. Przystanęła obok i z widocznym wahaniem, przytuliła mnie z całych sił. Jej uścisk z początku sztywny z czasem się rozluźnił i zrobił się naturalny.
– Wszystkiego najlepszego. Hugo ja... – zaczęła i wtuliła się mocniej. – Przepraszam cię za wszystko. – Głos jej zadrżał. Westchnąłem jedynie i odwzajemniłem z ulgą objęcie.
Tuliliśmy się tak przez dłuższy czas, jakby to miało przynieść nam upragnione oczyszczenie. Cofnąć każdą krzywdę, którą ostatnimi czasy wzajemnie sobie wyrządzaliśmy.
– Klaudia nie sądziłem, że ty masz jeszcze serce. Myślałem, że już dawno zamarzło – przyznałem z przekąsem, bo naprawdę nie mogłem wyzbyć się z pamięci ostatni lat związku, gdy nie mogłem w żaden sposób na nią liczyć. Jedyna uwaga jaką mnie łaskawie darzyła, była tylko wtedy, gdy potrzebowała gotówki. Nasze małżeństwo, to był dla niej złoty interes, a ja kurą znoszącą złote jajka.
Klaudia w końcu oderwała się ode mnie i widziałem, że jej oczy błyszczą od łez.
– Wiem, przepraszam cię za wszystko. Byłam okropna! – zgodziła się bez bicia z moimi słowami, ciągając przy tym nosem.
Patrzyłem na nią z dziwnym, nieoczekiwanym współczuciem. Zastanawiałem się, czy mówiła szczerze, czy znów chciała mnie wyrolować. Gdy tak rozmyślałem, Klaudia niespodziewanie dotknęła dłonią mojego policzka, a ja aż się wzdrygnąłem na ten drobny gest. Nie pamiętałem kiedy zaznałem od niej takiej bezinteresownej szczerej czułości. Pogłaskała mnie przyjaźnie, oderwała rękę i usiadła na stołek obok.
– Dlaczego dzisiaj jesteś sam? Co się stało? Gdzie... – zatrzymała się w pół słowa. – Gdzie Ewelina?
– Ewelina – zaśmiałem się ironicznie. – Eweliny już nie ma. Nie chce mnie już. Miałaś rację, że mnie zostawi, gdy tylko zorientuje się jaki jestem. Przez chwilę łudziłem się, że mogę być szczęśliwy. Że ktoś mnie pokocha tak naprawdę. Nie pieniądze, tylko mnie – wyrzuciłem z siebie przybity.
– Przepraszam, przepraszam cię tak bardzo. Byłam okropną żoną – przyznała i okryła dłonią moją rękę. – Ale Hugon ja cię kiedyś kochałam, tylko pogubiłam się w życiu i zapomniałam o tym. Przepraszam.
– Nic nie szkodzi, to nie tylko twoja wina – stwierdziłem, ale Klaudia zapalczywie kręciła głową.
– Wyrządziłam wiele krzywd. Pragnęłam zemsty. Jeszcze wmieszałam w to kolegę, wiesz? Boże jaki wstyd! – wyznała i zakryła twarz dłońmi.
– Kolegę? – spytałem zdezorientowany.
– Tak! Karol Jagiełło, menager restauracji Złota, to mój dobry kolega. Znamy się z czasów liceum. Gdy zobaczyłam, że przeprowadza się w góry, w dodatku do tego samego miasteczka, by prowadzić biznes, poprosiłam go o potworną przysługę! – mówiła piskliwym głosem, który drażnił najdrobniejszą komórkę na moim ciele i jeżył mi włosy. – Wszystko idealnie się składało. Ewelina u niego pracowała, spędzali ze sobą mnóstwo czasu, a wy praktycznie się nie widywaliście. Karol miał jedynie wskazywać jej twoje minusy. Oczerniać cię, by się zniechęciła.
– Wiedziałem, że coś jest na rzeczy – odparłem, słysząc tylko potwierdzenie moich przypuszczeń. – Uknułaś okropną intrygę, ale ona nie miała wpływu na nasze rozstanie. To ja zawiniłem. Zresztą oboje popełniliśmy błędy. Może, gdybym szybciej się rozwiódł byłoby łatwiej nam stworzyć coś trwałego.
Klaudia wstała i zaczęła nerwowo krążyć po kuchni.
– Poznałam kogoś – wyznała i spojrzała na mnie, przygryzając zębami wargę w stresie. – Zakochałam się, chciałabym sobie ułożyć życie na nowo. Hugo dam tobie rozwód już bez żadnych roszczeń. Przepraszam, że byłam taka wredna. Dzieciom wszystko wytłumaczę, powiem, że nasze małżeństwo nie rozpadło się z twojej winy, tylko to była nasza wspólna decyzja. Wyjaśnię, że Ewelina nie jest tą złą, która zabrała tatusia.
Machnąłem ręką. Nie zależało mi już na tym, tak naprawdę nic nie miało już sensu.
– To już bez znaczenia – powiedziałem zobojętniały.
– Hugo ty ją naprawdę kochasz, prawda? – zadała pytanie, wwiercając się męczącym spojrzeniem. Ale ja jedynie wzruszyłem ramionami i opuściłem głowę, kładąc ją bezradnie na blat. Zimny marmur przyniósł kojącą ulgę, na rozpalonym policzku. – Co zamierzasz zrobić? Przecież musisz ją odzyskać! – Klaudia uniosła się wzburzona.
– Nie ma szans. Ewelina już sobie układa życie na nowo, z kimś odpowiednim. Ja na nią nie zasługuję – bełkotałem.
– Porozmawiam z nią. Wytłumaczę wszystko – wyszła z inicjatywą.
– Przestań nie ma takiej potrzeby, ale dzięki za dobre chęci – powiedziałem. Podniosłem się z krzesła i sięgnąłem po telefon, leżący na podłodze. – Będę się zbierał, bądź tak dobra i zamów mi taksówkę – poprosiłem. Nagle zapragnąłem stąd uciec, bo obawiałem się, że lada chwila, a wybuchnę płaczem jak fontanna.
– Możesz tutaj zostać. Połóż się w którymś z pokoi gościnnych – proponowała, idąc za mną krok w krok.
– Nie chcę, żeby dzieci zobaczyły mnie w takim stanie rano – odmówiłem i siłowałem się z guzikami płaszcza. Klaudia w tym czasie rozmawiała przez telefon.
– Hugo, nie możesz tego tak zostawić. Przecież ty się nigdy nie poddajesz – nie dawała za wygraną i próbowała mnie zagrzać do walki, ale ja już dawno rzuciłem rękawice.
– Tamtego Hugo już dawno nie ma – rzuciłem tylko, posłałem jej nikły uśmiech i wyszedłem na rześkie powietrze.
Zerknąłem na telefon, bo nawet nie orientowałem się, która jest godzina. Ekran zdobiła wielka pajęczyna z zarysowań. Szkło musiało się rozbić, gdy wylądowało na posadzce. Próbowałem go odblokować, ale nie reagował na dotyk, więc zezłoszczony cisnąłem nim o brukowy podjazd.
Wystarczyła chwila, by roztrzaskał się w drobny mak. A razem z nim wszystkie wspomnienia po Ewelinie. Nasze zdjęcia. Czułe wiadomości. Może to i lepiej, nie będę miał już możliwości, by do nich nagminnie wracać i się nimi katować.
Wsiadłem do podstawionej taksówki i niesiony jeszcze alkoholem, zadecydowałem poświętować dłużej urodziny. Podałem kierowcy adres i po chwili sunęliśmy w stronę warszawskiego klubu.
Z Markiem byliśmy w nim stałymi bywalcami, więc bez problemu zostałem wpuszczony do środka. Gdy tylko wkroczyłem na główną salę, uderzył we mnie duszący zapach wymieszanych damskich i męskich perfum. Dudniąca muzyka, drażniła moją wymęczoną głowę. U Klaudii zdążyłem wytrzeźwieć, więc ruszyłem bezpośrednio do baru.
Rozsiadłem się wygodnie na skórzanym stołku, zdjąłem z pleców marynarkę i rozpiąłem dwa górne guziki białej koszuli. Od razu poczułem się swobodniej. Zamawiałem drinki jeden po drugim i sączyłem je w samotności. Szklanka za szklanką robiło mi się lżej. Po prostu zapominałem, a to najlepszy sposób na złamane serce.
W pewnym momencie poczułem, jak ktoś ostrym paznokciem przejeżdża przez środek moich pleców, więc wyprostowałem się gwałtownie. Obok mnie objawiła się Majka. Złapała ze mną kontakt wzrokowy i nie odrywając dłoni, sunęła nią wzdłuż mojego ramienia.
– Cześć szefie, co tutaj robisz taki samiutki? I smutny – zapytała słodko, a rękę przeniosła ostrożnie na moje udo. Zagryzłem boleśnie zęby i równie subtelnie co ona zsunąłem jej dłoń ze swojej nogi. By zwiększyć dystans oparłem się o bar łokciami.
– Świętuję jak widzisz – sarknąłem, omal na nią nie warcząc.
– Ach, no tak dzisiaj są twoje urodziny. – Tym razem złapała mnie za bark, nachyliła się niebezpiecznie blisko i wyszeptała zalotnie do ucha, muskając je przy tym mokrymi wargami. – Wszystkiego najlepszego, szefie. – Naprężyłem się i odsunąłem głowę na bok.
Ale Maja ani śniła się poddać. Energicznym ruchem skuliła się, przeszła pod moim ramieniem, tak, że stanęła między moimi dłońmi i oparła się plecami o bar. Przez alkohol miałem spowolnione ruchy, wszystko trwało sekundy. Na szyję zarzuciła mi ręce i przyciągnęła mnie stanowczym ruchem. Zrobiła krok do przodu i wcisnęła się bez pardonu między moje uda.
– Szefie, mam dla ciebie fajny prezent – mruknęła i koniuszkiem języka połechtała mój płatek ucha.
– Majka przestań – odmówiłem jeszcze grzecznie, ale lada moment mogłem wybuchnąć.
Spróbowałem się wyswobodzić z jej uścisku, ale ona znów była szybsza ode mnie i błyskawicznie przyłożyła swoje usta do moich. Nie uzyskując, żadnej reakcji z mojej strony, przejechała prowokacyjnie językiem po mojej dolnej wardze. Odruchowo rozchyliłem usta, ale w ostatniej chwili zdołałem się ocknąć. Co mi da, gdy ją przelecę? W żaden sposób to nie pomoże.
Złapałem ją stanowczo za nadgarstki i oderwałem od siebie.
– Zostaw mnie w spokoju – wysyczałem, gotując się ze złości. Puściłem ją i skrzyżowałem ramiona na torsie.
– Jak wolisz, ja poczekam. Jestem bardzo cierpliwa – odpowiedziała, nie odrywając ode mnie oczu, a ja wściekły zacisnąłem pięści.
Maja odwróciła się i oddaliła się w głąb tłumu, kołysząc ponętnie biodrami. Zdawałem sobie sprawę, że ona pomogłaby mi zapomnieć. Chociaż przez ułamek sekundy. A taka sekunda czasem może uratować życie.
Chwyciłem szklankę i wypiłem jej zawartość jednym duszkiem. Wstałem od baru i żwawym krokiem ruszyłem do wyjścia.
Uciekłem. Byle tylko nie popełnić tego błędu. Zdrowy rozsądek tym razem wygrał. Ale będąc w duszących objęciach samotności, nie wiem jak długo jeszcze wytrwam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top