Rozdział 34 ''Odpuść sobie''

Ewelina

Hugo się rozłączył. Znikły słowa. Znikła nadzieja i radość. Zostałam sama. Spojrzałam na Mączkę, która jakby rozumiejąc co się dzieję, wpatrywała się we mnie smutnymi ślepiami.

– Nie przyjedzie do nas – wyszeptałam, a dłonią otarłam łzę, która spłynęła mi po policzku.

Suczka przydreptała do moich nóg i zaczęła trącać moje dłonie mokrym noskiem. Chwyciłam zwierzę na ręce i wtuliłam twarz w jej ciało.

– Nie przyjedzie – powtórzyłam na głos, bo chyba nadal w to nie dowierzałam. I już się nie powstrzymywałam, nie było sensu. Rozpłakałam się rzewnymi łzami. Nos miałam wtulony w psa i łkałam prosto w jego sierść. Mączka nie protestowała, tylko rozsiadła się wygodnie na moich kolanach, przygotowana na to by być moim pluszakiem do wypłakania.

Miałam spędzić wymarzony weekend z Hugonem, a teraz wszystko zostało wywrócone do góry nogami. Ja byłam tutaj, a on daleko. Na dodatek do mych uszu dotarł głos Majki. Nie byłam naiwna, pamiętam jak patrzyła na Hugona. Wzrokiem pełnym uwielbienia i pożądania. Na samą myśl, że siedzą razem i ona znów może muskać jego uda lub ramiona, dając mu wsparcie, moje łzy przybierały jeszcze większą siłę.

Zazdrość, jest przytłaczjącym uczuciem, bo świetnie potrafić motać. Pojawia się często nieuzasadniona. Wywołuje kłótnie i nigdy do końca nie znika, pozostawiając po sobie przykry ślad.

Podniosłam się z podłogi i hardo uniosłam głowę. Przecież nie mogłam się poddać, moje życie nie może polegać na tym, że uciekając bez przerwy podkulam ogon jak tchórz. Przecież nikt inny nie zadba o moje szczęście. Rozwiązanie dla problemów samo się nie znajdzie, to ja musiałam je odnaleźć.

Wyjrzałam przez okno. Pogoda może nie sprzyjała na spacery, ale niebo złagodniało, chmury rozwiał wiatr i nie zapowiadało się, by dzisiaj miała spaść kolejna kropla deszczu. Więc bez dłuższego ociągania, ubrałam się ciepło i wyszłam na zewnątrz. Przecież nic nie tak nie uśmierzy bólu, jak wędrówka pomiędzy uroczymi domkami, brukowymi uliczkami teraz usłanymi dodatkowo złoto-pomarańczowymi liśćmi.

W swojej ulubionej piekarni kupiłam gorącą czekoladę na wynos i przechadzałam się pogrążona w swoich myślach. Okolice oglądałam dzisiaj wyjątkowo pustym wzrokiem, mimo to dostrzegałam jej piękno nawet przez pochmurną mgłę jaką wywołał we mnie smutek.

Czy byłabym w stanie wyprowadzić się stąd? Skoro miłość do Hugona nie jest wystarczającym bodźcem, by to zrobić, to co mogłoby mnie do tego przekonać?

Pamiętam po dziś dzień, jak przez przypadek znalazłam ofertę sprzedaży tej posiadłości. Wystarczyło mi jedno spojrzenie na dom, jego okolicę, którą sprzedawca specjalnie uwiecznił na zdjęciach, by zainteresowany kupiec mógł szybciej podjąć decyzję. W moim przypadku nie było nawet sekundy zawahania, wybrałam numer i na drugi dzień pędziłam pociągiem w nieznany dotąd świat.

Świat spokoju, zapachu i obietnicy.

A teraz miałam to z łatwością porzucić? Odkąd babcia zmarła nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca na ziemi. Bez niej mieszkanie w Krakowie było puste i wypełnione wspomnieniami. Nawet bliskość rodziców i Laury, nie pomagała, na tyle by czuć się tam u siebie.

Zatopiona w myślach, zawędrowałam w okolice gdzie mieszkał Rafał. Pod wpływem impulsu postanowiłam, że do niego zajrzę. Przecież deklarował się, że mogę do niego przyjść z każdym problemem i pragnieniem.

Zwykła rozmowa, to właśnie jest to czego w tamtej chwili potrzebowałam. Ciepłe słowa, dzięki którym mogłam upewnić się, że nie jestem sama. Że są ludzie, którym nadal na mnie zależy, pomimo moich skomplikowanych zachowań.

Znów, gdy Hugon się oddalał, ja samoistnie zbliżałam się do Rafała. Świadomość tego raniła moje nieszczęśliwe serce. Pod powiekami nieoczekiwanie pojawiły się drażniące łzy. Potrzebowałam się wypłakać, mój organizm już nie czekał na zgodę, tylko sam zaczął ten spektakl, wypuszczając jedną kroplę za drugą.

Na podwórko wchodziłam z lekką obawą. Na dworze zapadł już zmrok, widziałam, że w salonie pali się jasne światło, dzięki czemu miałam pewność, że zastanę w środku Rafała. Weszłam po schodkach i wziąwszy głęboki, uspokajający oddech zadzwoniłam do drzwi.

Gdy czekałam, aż mi otworzy wytarłam twarz rękawem bluzy, by jako tako doprowadzić się do porządku. Jak zwykle, przybiegłam do niego, gdy rozlatywał mi się grunt pod nogami. Jestem w szoku, że miał jeszcze do mnie cierpliwość, gdy nawet ja już ją dawno straciłam.

Rafał asekurancko uchylił drzwi.

– Ewelina? Co ty tu robisz? – szepnął ostrożnie. Zmartwiony zmarszczył brwi i bacznie mnie obserwował.

– Chciałam pogadać – pisnęłam. Przygryzłam wargi, bo czułam jak wzbiera we mnie kolejna fala łez.

Rafał obejrzał się nerwowo za siebie.

– Ewelina, nie mogę, Dagmara przyjechała niespodziewanie. Chciała ze mną porozmawiać – poinformował speszony i ręką poprawił swoją grzywkę. – Co się stało? Nie miałaś przypadkiem spotkać się z Hugonem? – spytał, na co ja tylko wzruszyłam pasywnie ramionami, bo czara goryczy znów się przelała. Kolejne łzy spłynęły z mych oczu.

Rafał znów obejrzał się nerwowo do tyłu, by po chwili wbić we mnie wzrok pełen troski. Wyciągnął przez małą szczelinę dłoń i dotknął czule mojego policzka.

– Nie płacz Ewela, bo mi się serce kraje. Przepraszam cię, ale nie mogę teraz rozmawiać. Bardzo bym chciał, ale nie mogę – wyznał i nadal subtelnie muskał opuszkami moją mokrą skórę.

– Rozumiem. To ja przepraszam, że zawracam ci głowę. Nie przejmuj się, to nic wielkiego. Po prostu chciałam pogadać, ale nadrobimy to innym razem – rzuciłam w pośpiechu.

Zawstydzona odsunęłam się od ręki Rafała i zbiegłam szybko po schodach, nie oglądając się za siebie.

W domu rozpacz przybrała nowy wymiar. Nie potrafiłam się opanować. Łzy zalewały moje oczy falami przez co czułam się permanentnie wyczerpana. Swoje roztrzęsione ciało opatuliłam grubą flanelową piżamą, rozpaliłam w kominku i rozsiadłam się na puszystym dywanie. Otoczona lodami, czekoladą oraz piankami zajadałam smutek, tęsknotę i ból, towarzyszący mi nieprzerwanie już od kilku godzin.

Nawet nie byłam w stanie myśleć. Byłam pusta, a wypełniał mnie jedynie mój rosnący szloch. Wylałam z siebie chyba wiadro łez, przecież to powinno pomóc. Chociaż na jedną, krótką chwilę lecz tym razem tak nie działało. Nawet Mączka zwinęła się w kłębek przy moich nogach i cicho skomlała.

Pudełko lodów później, gdy tak trwałam w swojej nicości do moich uszu dobiegł dźwięk dzwonka. Zerwałam się na nogi pełna niepokoju, a zarazem nadziei. Sprzeczne uczucia zawładnęły mną tak gwałtownie, że nie panowałam nad ponownym drżeniem całego ciała. W duchu zrodziła się wiara, że może to Hugo. A z tyłu głowy przeważał strach, a co jeśli to Konrad?

Niby od zgłoszenia nękania na policję, skutecznie wycofał się z uprzykrzania mi życia, ale ostatnio dziwnym trafem zbyt często stawał mi na drodze, niby to tylko przypadkiem. Podskórnie przeczuwałam, że nadal powinnam być czujna. Konrad już kilka razy udowodnił, że potrafi być nieobliczalny.

Podeszłam ostrożnie do drzwi i na wszelki wypadek chwyciłam ze sobą pogrzebacz. Przezorny zawsze ubezpieczony, prawda? W moim przypadku, to nie powinnam chyba nawet rozstawać się z gazem pieprzowym.

Spojrzałam przez wizjer, a ulga jaka oblała moje ciało od góry do dołu sprawiła, że niemal upadłam z powodu miękkich nóg. Otworzyłam drzwi, a przede mną stał Rafał w czarnym jak noc dresie. Ledwo go było widać, bo nie paliły się uliczne latarnie.

– Co ty tu robisz?! – spytałam, nie kryjąc swojego miłego zaskoczenia. Moja spuchnięta od płaczu twarz, teraz walczyła o wesoły uśmiech.

– Przyszedłem pobiegać – odparł niewinnie i wskazał na swój sportowy strój. – I pogadać – dodał, puszczając mi oczko.

Posłałam mu zgaszony uśmiech, a Rafał bez pytania o zgodę czy chęci, zgarnął mnie w swoje ramiona i z całych sił przytulił. Przymknęłam oczy z wdzięczności i zaciągałam nosem świeżość jego zapachu. Jakbym stała o poranku, po nocnym deszczu i wdychała rześkie powietrze.

– Chodź, idziemy pobiegać – powiedział.

Oderwałam się od niego i uniosłam głowę, by mu się przyjrzeć czy przypadkiem nie żartuje.

– Co? – zapytałam, nie do końca rozumiejąc o czym mówił.

– No co? Nie chcę mieć kłamstw na sumieniu. Wyrwałem się z domu na jogging, więc chociaż niech te bieganie będzie prawdą – odpowiedział. Był uroczy, nadstawiał dla mnie karku i niczego w zamian nie oczekiwał.

Nie dyskutowałam z nim, nie chciałam by miał przeze mnie nieprzyjemności, więc włożyłam różowy softshell, na głowę naciągnęłam różową czapkę i wyszliśmy na zewnątrz. Rozejrzałam się z przerażeniem po okolicy. Mrok nocy zdominował przestrzeń, brak świateł spotęgował złowrogi klimat, a uliczki przypominały kadry z czarnobiałego filmu.

Struchlała przybliżyłam się do Rafała, który zaczął pomału truchtać. Narzucił tempo i po chwili oboje biegliśmy spokojnym krokiem. Mijaliśmy kamienne uliczki, stare kamienice, a z okien docierały do nas kolorowe światła rzucane przez szklane ekrany telewizorów. Długo krążyliśmy po parku, gdzie na ławkach siedziały jeszcze nieliczne pary zakochanych nastolatków.

– Chcesz pogadać? – zapytał w końcu, ale ja pokręciłam głową. Nie potrzebowałam już rozmowy. Wysiłek fizyczny oraz obecność Rafała, pozwoliły skutecznie zrzucić ze mnie ciężar dnia. Mimo, zmęczenia, które dopadało moje mięśnie, czułam się całkowicie rozluźniona. Marzyłam o gorącej kąpieli i ciepłym łóżku.

Biegaliśmy jeszcze przez piętnaście minut, aż zaczęłam ciężej oddychać. Moja kondycja pozostawiała wiele do życzenia, to był chyba najwyższy czas, aby o nią zadbać.

Znaleźliśmy się w połowie drogi do mojego domu, gdy rozdzwonił się telefon Rafała, więc przystanęliśmy, by mógł swobodnie odebrać. Dyskretnie przysłuchiwałam się rozmowie. Czułam się dziwnie, słysząc jego ciepły głos jaki przybierał w rozmowie z Dagą. Dzwoniła, by spytać się czy wszystko w porządku i kiedy wróci. Martwiła się i dbała o niego. Był wart takiego uczucia. Był wart wszystkiego co najlepsze na świecie. Czy ja byłabym w stanie mu to zapewnić?

Rafał się rozłączył i zerknął na mnie zakłopotanym wzrokiem. Słyszałam, że obiecał, że za chwilę będzie.

– Biegnij do domu, ja już sama trafię. Niewiele zostało, maksymalnie dziesięć minut. Będę biegła jak struś pędziwiatr – zażartowałam, by przekonać go do swojego pomysłu, bo widziałam, że minę ma nietęgą.

– No nie wiem... – Pokręcił głową nieprzekonany.

– Rafał spokojnie. Włączyli już latarnie, jest jasno, poradzę sobie – zapewniałam zaciekle, na co Rafał westchnął powątpiewająco.

– Dobra, ale jeśli za piętnaście minut nie napiszesz mi, że dotarłaś bezpiecznie do domu, dzwonię na policję – ostrzegł, grożąc mi palcem. Znów zaczynał nade mną nadskakiwać jak niegdyś, ale teraz mi to nie przeszkadzało. Nawet uznawałam, to za urocze, bo wiedziałam, ze kierowało nim wyłącznie moje dobro.

– Jasne, masz to jak w banku – odpowiedziałam. – Chodź tu do mnie. – Wyciągnęłam wymownie ramiona do przodu, na co Rafał natychmiast przystał i zatopił mnie w swoich objęciach. – Dziękuję za dzisiaj.

– Nie wiem w zasadzie za co, bo nawet nie zamieniliśmy słowa. Ale proszę bardzo, cieszę się, że mogłem choć trochę pomóc.

– Przede wszystkim za to, że jesteś – powiedziałam, wspięłam się na palce i dałam mu delikatnego całusa w policzek.

Nie byłam w stanie zliczyć ile razy pomógł mi w życiu, ile razy wyciągał mnie z głębokiego dołka. Ale czy wdzięczność równa się miłość? Łatwo pomylić te uczucia ze sobą, tak samo jak nietrudno pomylić pożądanie z miłością.

– Już ci mówiłem to dawno temu, zawsze będę – odparł i ucałował mnie w czubek głowy. – Ewelina wiem, że łatwo radzić komuś, patrząc tylko z boku, ale odpuść sobie na jakiś czas. Przemyśl, poukładaj w głowie, po prostu odnajdź swoją drogę, nie oglądając się na innych i zrób, to jak najszybciej, bo na tę chwilę nie wyglądasz na szczęśliwą, a raczej bliższą załamania – mówił powoli, mocno trzymając mnie w ramionach, a ja słuchałam w pełnym skupieniu i delikatnie przytakiwałam głową.

Wiedziałam, że miał w zupełności rację i powinnam tak zrobić jak najszybciej.

– Na pewno poradzisz sobie sama? – dopytywał nadal zmartwiony, ale potwierdziłam stanowczym skinieniem.

– Tak, jestem gotowa – oznajmiłam, stając twardo na nogach.

Rafał wyczuł moją postawę, więc wypuścił mnie z objęć. Oderwaliśmy się od siebie i ustawiliśmy się każde w swoją stronę jak na linii startu. Spojrzał na mnie znacząco, po czym powiedział głośno:

– Do biegu, gotowi, start! – wykrzyknął i wystartował pędem przed siebie, a ja poszłam za jego przykładem, i ile sił w nogach ruszyłam w stronę domu.

Marzyłam, żeby już znaleźć się w swoich czterech ścianach. Zaszyć się jak w twierdzy i zapomnieć o całym dniu. Wymazać wszystkie złe słowa oraz niepotrzebne lęki. A nawet może przy odrobinie szczęścia, znaleźć w końcu najlepsze rozwiązanie dla swojej skomplikowanej sytuacji.

W połowie drogi, która jeszcze przede mną została. Spostrzegłam za sobą światła, zbliżającego się powoli samochodu. Żołądek automatycznie się zacisnął, a cały spokój, który wypracowałam zniknął momentalnie. Zerknęłam kątem oka i widziałam, jak równa się ze mną maska czyjegoś samochodu.

– Wsiadaj!

Usłyszałam donośny krzyk i rozpoznałam głos. Odwróciłam głowę i spojrzałam w opuszczoną szybę, zza której wyglądał Karol.

– Co ty tu robisz, o takiej porze? – spytał podejrzliwie.

– Biegam, nie widzisz? – odparłam niezbyt przyjaźnie. Naprawdę ostatnia rzecz jakiej potrzebowałam, to wysłuchiwać jego życiowych, uszczypliwych mądrości.

Postanowiłam, że od nowego roku przestaję występować w jego restauracji. Jeszcze o tym nie wiedział, bo czekałam z tym do ostatniej chwili, by uniknąć męczących przekonywań bym zmieniła zdanie. Nie było innego wyjścia, musiałam tak zrobić ponieważ sztuczna atmosfera, która tam panowała tylko mnie dodatkowo przytłaczała, a jej menager nieustannie przyprawiał mnie o niekontrolowane, nerwowe skurcze żołądka.

– Mogę dołączyć? – Karol zapytał znienacka. Przewróciłam oczami z poirytowaniem, że nadal do mnie mówił.

– Nie trzeba, już dobiegam do domu – odpowiedziałam stanowczo, a w tym samym momencie jego samochód zatrzymał się gwałtownie. Również stanęłam dęba, zaskoczona całą tą sytuacją jaka właśnie się rozgrywała.

Karol wysiadł z auta i ruszył w moją stronę.

– Co robisz? – Podparłam się pod biodra i przyjrzałam mu się powątpiewająco.

– Będę biegał – odparł poważnie, poprawiając na nosie swoje korekcyjne okulary. Nie wytrzymałam i zaśmiałam się głośno, nie robiąc sobie nic z jego zdumionej miny.

– Chcesz biegać w pantoflach, garniturze i płaszczu do kostek? – zapytałam drwiąco. Karol wyglądał jak model wyjęty żywcem z modowego katalogu, a nie sportowiec na bieżni.

– Ty niby wyglądasz lepiej? – skwitował, lustrując krytycznym wzrokiem moją sylwetkę. – Wyglądasz, jakbyś była w spodniach od piżamy małego dziecka.

Zerknęłam na swoje nogi i nie powstrzymałam uśmiechu na widok polarowych, różowych spodni od piżamy.

– Bo to jest piżama – powiedziałam, dumnie unosząc brodę.

– Iście seksowna aniele – zażartował Karol i nie czekając dłużej, zaczął biec przed siebie, więc siłą rzeczy również do niego dołączyłam. – Lepiej powiedz, czemu biegasz sama i to o tej porze? Co znowu nawywijał?

– Przestań – warknęłam. Od razu się we mnie zagotowało i zacisnęłam pięści. Karol nigdy w moim towarzystwie nie gryzł się w język, jakby przyjemność sprawiało mu samo dokuczanie mi.

– Nie przestań, tylko koleś jest najwyraźniej ślepy, skoro tak cię traktuje. A to ponoć ja mam wadę wzroku. Mógłby się postarać chociaż raz i udowodnić, że mu zależy – podsumował, jak zwykle zbyt bezpośrednio.

– Przestań! – powtórzyłam coraz bardziej wściekła.

Stanęłam, a Karol zatrzymał się kilka kroków przede mną i wbił we mnie swoje przenikliwe spojrzenie.

– Ewelina przecież widzę co się dzieje. W dodatku dzisiaj wyglądasz okropnie. Masz czerwony nos, który wskazuje, że przepłakałaś przez tego idiotę pół dnia. Resztki rozmazanego makijażu, a włosy tak potargane, jak gdyby zaatakowało cię stado nietoperzy – wymieniał z wyższością. Skradał się powoli do mnie, a ja stałam odrętwiała i przyjmowałam jego słowa jak bolesne ciosy. – Po co się tak męczysz?

– Mówiłam przestań! – uniosłam się, ale Karol tylko cyniczne wzruszył ramionami. Nie potrafił schować zadowolenia jakie wypełzło niczym modliszka na jego usta.

– A co to zmieni? Akurat w tej kwestii nic, bo po prostu najzwyczajniej jest to sama prawda – mądrzył się.

– Nic nie wiesz, więc jakim prawem oceniasz? – wysyczałam przez zaciśnięte zęby i chciałam go wyminąć, ale złapał dłonią moje przedramię.

– Wiem więcej niż ci się zdaje. Hugon, to typowy mieszczuch. Nigdy go nie zmienisz. On potrzebuje adrenaliny, szybkiego życia, ciągłych przygód, a nie monotonii. Ani dzieci – wyszeptał mi prosto do ucha, a ja wstrzymałam, aż oddech na jego słowa. – Przeciwieństwa się przyciągają... To największe brednie – prychnął z pogardą.

A ja nadal stałam jak zamrożona. Resztkami sił zmusiłam się, by w końcu odtajać i wyrwać swoją rękę z jego uścisku. Do domu miałam niedaleko, więc pędem rzuciłam się przed siebie. Nie mogłam już go słuchać. Tych jego przemądrzałych tekstów.

– Odpuść go sobie! Im szybciej, tym lepiej dla ciebie! – wykrzykiwał jeszcze za mną. Znów poczułam nadmiar łez pod powiekami, byłam pewna, że wszystkie wypłakałam, ale najwidoczniej miałam niespożyte zasoby.

W ciągu jednego dnia usłyszałam od trzech osób, by sobie odpuścić. Skąd nagle w każdym takie zgodne myślenie? Niestety, ale te słowa mocno zakorzeniły się w mojej głowie. Najgorzej, że Karol, jak to stuprocentowy ważniak miał w większości rację. Hugona nigdy nie zmienię.

Na podwórko wpadłam całkowicie rozklejona, a leżąca na schodach samotna, czerwona róża całkowicie mnie dobiła.

W tamtej chwili miałam dosyć wszystkich facetów na ziemi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top