Rozdział 33 ''Jesteś jak kokos''
Wrzesień
Ewelina
Po koncercie rozpaczliwie odliczałam dni do przyjazdu Hugona. Czułam się jak więzień za kratami, który na ścianie zakreśla kreskami dni do końca odsiadki. Właśnie tak to wyglądało, moja wolność była jednocześnie najgorszą formą kary.
Chyba czas zacząć się pakować i postawić wszystko na jedną kartę. Skoro tutaj i tak cierpiałam, co za różnica jeśli spróbowałabym wyjechać do Warszawy? Czy miejsce, w którym żyjemy ma tak znaczący wpływ na jakość naszego życia?
Dom. Uważam, że to słowo jest kwintesencją szczęścia. Każdy z nas powinien mieć takie miejsce na ziemi, gdzie czuje się absolutnie sobą. W tych przysłowiowych czterech ścianach zdejmujemy swoje codzienne maski. Nie wstydzimy się smutku, zmęczenia czy gorszych dni, w nim wszystko wolno nam czuć. I choćby nie wiem jakie zło czy dobro stanęło na naszej drodze, zawsze chcemy do niego wracać. Ten kto znalazł taki skrawek miejsca na ziemi, może śmiało uznać, że to właśnie jego dom.
Byłam pewna, że tutaj odnalazłam swój. Nigdzie nie czułam się tak swobodna i szczęśliwa jak w nim. Nawet rodzinny dom nie przywiązał do siebie mojej duszy. Jedynie babci mieszkanie w kamienicy w Krakowie, miało specjalne miejsce w mym sercu. Tam czas zawsze zwalniał, pozwalał odczuwać wszystkie emocje i przynosił upragnione pocieszenie, a wieczory spędzane w bujanym fotelu, każdą zwykłą chwilę odpoczynku zmieniały w magiczną. Ale obawiam się, że to nie była zasługa pomieszczeń, a wyłącznie ukochanej kobiety, która wypełniała sobą całą przestrzeń.
Pokręciłam głową i wstałam od stołu, bo znów zbyt mocno dałam się ponieść rozmyślaniom. Wylałam do zlewu już całkowicie zimną herbatę, z której nie upiłam nawet łyku. Skołowana zerknęłam na zegarek. Dzień ledwo się zaczął, a musiałam wytrzymać jeszcze do późnego wieczora, by zatopić się w orzechowym spojrzeniu Hugona. By umilić sobie ten nieznośny czas oczekiwania, postanowiłam wybrać się do piekarni po świeże pieczywo, a następnie wysprzątać dokładnie każdy najmniejszy kąt.
Zawołałam Mączkę i razem wyszłyśmy na jesienny, rześki wietrzyk. Od razu opatuliłam się szczelniej grubym szalikiem, bo niska temperatura nieprzyjemnie przeszywała moje ciało. W powietrzu unosił się zapach nocnego deszczu, podnosił on wilgotność przez co jeszcze bardziej odczuwałam poranny chłód.
Po energicznym marszu, zziajana przekroczyłam próg sklepu i skierowałam się po swoje ulubione wypieki. Gdy przyglądałam się z uwagą ladzie, kątem oka spostrzegłam, że po sklepie kręcił się Baltazar. Odwróciłam się do niego i gdy miałam już pewność, że się nie myliłam i faktycznie to był on, podeszłam w jego stronę.
– Też jesteś rannym ptaszkiem? – zaczepiłam i przystanęłam tuż za jego plecami. Chłopak zapewne rozpoznał mój głos, bo gdy się odwrócił jego twarz przywdziała szeroki uśmiech.
– Jak to na słowika przystało – odparował, nucąc cichutko żwawą melodyjkę. – Jeśli byś chciała możemy wspólnie oraz śpiewająco zacząć ten dzień – wyszedł z propozycją.
– Ja raczej muszę najpierw się porządnie najeść, nim spróbuję wydobyć z siebie czysty dźwięk – odpowiedziałam, udając jak bardzo mam słaby głos o poranku, a Baltazar zachichotał pod nosem w ten swój chłopięcy, zwyczajowy sposób.
– W takim razie, co ty na to byśmy urządzili sobie jesienny piknik na ławce? – zaproponował, zerkając na mnie spod dłuższej grzywki, która teraz opadała mu na czoło i przysłaniała oczy.
– W zasadzie, to czemu nie? O ile nie masz nic przeciwko, że będzie nam towarzyszyć moja suczka Mączka – dodałam roztropnie. Wiadomo, że nie wszyscy są zwolennikami zwierząt, więc wolałam o tym wspomnieć, by go ostrzec.
– Nie ma problemu, uwielbiam psy! – zapewnił, po czym ruszył do wypełniała papierowych toreb świeżymi wypiekami. Ja natomiast wskazałam palcem na kawy na wynos, a Baltazar potwierdził energicznie kiwając głową, przez co rozsypały mu się na wszystkie strony jego jasne włosy.
Obładowani aromatycznymi zakupami, wyszliśmy na zewnątrz.
Jak mogłam się spodziewać, Mączka na Baltazara zareagowała pozytywnym ożywieniem. Nie miałam żadnych wątpliwości, że tak się stanie, ponieważ chłopak wzbudzał jedynie życzliwe odczucia. Jego otoczka była tak czysta i promienna, że samo przebywanie w jego obecności napawało mnie nieznanym dotąd natchnieniem.
Rozsiedliśmy się wygodnie na ławce przed piekarnią i zaczęliśmy pałaszować jeszcze cieplutkie bułeczki.
– Mam nadzieję, że się nie pochorujesz przez mój głupi pomysł – stwierdził, obwiązując dokładniej szyję długim zielonym szalikiem, który miał na sobie.
– Nie martw się, jestem dosyć twarda babka – odparłam z buzią pełną jedzenia.
– W to akurat nie wątpię – zawtórował pewnym głosem. – Jesteś jak kokos – stwierdził, a ja spojrzałam na niego, ściągając brwi. Dziwnie się poczułam, gdy to określnie padło z innych ust niż Hugona.
– Co ty powiedziałeś? Jak mnie nazwałeś? – spytałam, ledwie przełykając kęs bułki.
– Kokos, porównałem cię do kokosa. Nie miałem nic złego na myśli, więc nie patrz na mnie jakbym tobie zjadł ostatnią czekoladkę – tłumaczył się gęsto. – Wybacz, jeśli cię uraziłem, ale uważam, że jesteś jak kokos. Na zewnątrz masz solidną skorupę, ciężko cię złamać i przebić się przez nią, ale w środku skrywasz delikatne bogate wnętrze, które po prostu chronisz.
Pchnął mnie nieśmiało ramieniem i posłał swój firmowy uśmiech, z dołeczkiem na policzku.
– Błagam, nie gniewaj się – sapnął zmartwiony, obserwując moją speszoną minę.
– Spokojnie Baltazar, po prostu się zdziwiłam, gdy z twoich ust padło to przezwisko, bo już ktoś mnie tak nazywa – odchrząknęłam nadal będąc w lekkim szoku.
– To ten ktoś doskonale cię zna. Uwierz, wiem co mówię – oznajmił pewny siebie i wgryzł się ze smakiem w puszystą bułeczkę.
A ja znów się zamyśliłam. Czy Hugon rzeczywiście tak dobrze mnie znał? Tak naprawdę nadal nie mieliśmy wystarczająco dużo czasu, by poznać się lepiej, nie wspominając już o tym, by się zaprzyjaźnić czy zżyć. Połączyło nas gorące pożądanie, a gdy daliśmy upust naszym emocjom przyszedł czas na bliskość i wspólne zrozumienie z czym mieliśmy niestety ogromne trudności.
A z drugiej strony barykady wciąż stał Rafał, z którym wszystko to przychodziło naturalnie i nad niczym nie musieliśmy pracować. Z tym, że przy nim nie rozpalał się żar, żadna iskierka nie chciała obudzić się ze snu. Gdybym wybrała Rafała wszystko byłoby dziecinnie proste. Ale czy o to w życiu chodzi, by osiąść gdzieś na stałe wypranym całkowicie od namiętnych emocji? Nie znałam odpowiedzi na te pytania. W rezultacie nadal pozostawałam zawieszona pomiędzy dwoma uczuciami.
– Skoro już tak szczerze rozmawiamy, to dodam jeszcze jedno odezwał się ponownie Baltazar. – Może to zabrzmi śmiesznie, ale uważam, że masz w sobie taką dziewczęcą, uroczą moc. Rozsiewasz wokół siebie przyjazną aurę, przyciągasz ludzi, samo przebywanie w twoim towarzystwie jest uzależniające, patrzy się na ciebie z zachwytem, a gdy śpiewasz, człowiek zapomina o wszystkich problemach. Nic więcej nie trzeba, bo do tego wystarcza twój niesamowity głos – podsumował jednym tchem, a mnie aż skuliło ze wstydu i nieoczekiwanych komplementów. – Nic dziwnego, że nie możesz odgonić się od adoratorów i kradniesz męskie serca – zauważył.
Czułam jak moje policzki dostają wypieków, i czerwienię się niczym burak na straganie.
– Baltazar, najzwyczajniej mnie zatkało. Nie wiem co mam powiedzieć – wystękałam, tak wielce zmieszana. Może chłopak miał rację? Może faktycznie to nie moja wina, że mężczyźni lgną do mnie jak mrówki i wcale nie pakuje się w kłopoty na własne życzenie, tylko powodem jest moja wyjątkowość, która wszystkich przyciągała. Jednego byłam pewna, ta cecha już od dłuższego czasu mnie przerastała.
– Możesz podziękować, bo to w zasadzie były same komplementy – Baltazar odpowiedział rezolutnie i wpatrywał się prosto przed siebie, teraz unikając mojego spojrzenia. I całe szczęście, bo ja z kolei wgapiałam się w niego jak wół na malowane wrota.
– Dziękuję... – bąknęłam zamyślona, wciąż analizując wszystkie usłyszane słowa.
Uniosłam głowę i wpatrywałam się w smutne niebo, na którym kłębiły się gęste chmury. Obijały się jedna o drugą, jakby brakowało im miejsca i każda z nich chciała przejąć całą przestrzeń, by wygrać w tym zażartym starciu. Te obłoki były niczym moje uczucia, serce i rozum w odwiecznej walce, a wygrany w niej mógł być tylko jeden. Westchnęłam przytłoczona.
– Niestety Baltazar, ale grubo się mylisz, nie jestem ani twarda ani silna. A ostatnio absolutnie nie panuję nad swoim życiem – uznałam skołowana.
Naprawdę nie poznawałam samej siebie. Niegdyś radość mieszkała we mnie na co dzień, a teraz miałam wrażenie, że musiałam sobie na nią zasłużyć, by pojawiła się w moim życiu. Jakby urzędująca dotychczas w środku wieczna optymistka nagle mnie opuściła, a na jej miejsce wkroczyła nowa, zamknięta ja.
– Jesteś osobą wysoko wrażliwą, a takie cechuje delikatność, ale również kruche i romantyczne serce. Nic dziwnego, że czujesz się czasem zagubiona i potrzebujesz, by ktoś poprowadził cię za rękę. Dodatkowo otoczenie też ci tego nie ułatwia. Domyślam się, że to musi być męczące mieć tylu wielbicieli – Baltazar powiedział śmiało i zerknął na mnie, a ja czułam jak moja twarz płonie. – Przepraszam, chyba trochę przesadziłem, wchodząc na tak intymne i prywatne tereny. Chciałem powiedzieć, tylko, że uważam, że jesteś silna, ale nie zawsze da się wszystko samemu. Do pełni szczęścia potrzeba dwóch, chętnych osób. Czasem najlepszym rozwiązaniem jest, by sobie w kocu odpuścić. Pomyśl o tym, bo ostatnio wyglądasz na bardzo smutną – dodał dwuznacznie, a ja się zastanawiałam jakie ukrył w tym przesłanie.
Wiedziałam, że ostatnio w Złotej coraz częściej plotkowało się na temat mojego związku i określano go mianem nieudanego. Wiem, że dużą wkładkę miał na pewno w tym Karol, który na każdym kroku nie mógł powstrzymać się od jawnej krytyki. Zapewne śladowe fragmenty docierały również do Baltazara, więc nie powinnam się dziwić skąd jego tak nagłe zainteresowanie.
Po chwili ciszy, bo nadal nie zdobyłam się na żaden komentarz. Baltazar machnął ręką, a ja wbiłam wzrok w Mączkę, która siedziała między naszymi stopami i z zaciekawieniem nas obserwowała.
– Nie chciałem cię urazić Ewelina, przepraszam. To jest oczywiście tylko moje subiektywne odczucie, znamy się jedynie z doskoku i to są wnioski jakie wyciągnąłem jedynie z obserwacji. Głupio się teraz czuję – przyznał cicho Baltazar. Zaczął się nerwowo wiercić na ławce, żeby zaraz się z niej zerwać. A jego dotychczasowy spokój, nagle gdzieś się ulotnił. – Pójdę już.
– Baltazar, czekaj... Nie uraziłeś mnie tymi słowami, po prostu nie wiem co powiedzieć – odrzekłam zgaszona i podparłam się ciężko na łokciach. – Ale masz chyba we wszystkim rację. Czasem dobrze jest usłyszeć takie szczere słowa od kogoś, kto przygląda się wszystkiemu z boku – przyznałam cichutko. Czułam jak pomału w moich myślach się rozjaśnia.
Baltazar zerknął na mnie ze współczującą miną, a wiatr rozwiewał kosmyki jego jasnych włosów.
– Mimo wszystko, jeszcze raz przepraszam za moją bezpretensjonalność, powinienem ugryźć się w język – kajał się, po czym odetchnął głęboko, a jego nogi nieznacznie się uspokoiły i nie próbował już nimi wykopać dziury w ziemi. – Chciałbym, żebyś wiedziała, że jeśli będziesz miała ochotę kiedyś pogadać, poradzić się bądź zwierzyć, śmiało możesz szukać pomocy u mnie – wyszedł z propozycją, a na moje serce od razu rozlało się ciepło spowodowane odczuwaną wdzięcznością.
Chłopak zrobił kilka kroków, ale w moment się zatrzymał, jakby coś mu zaświtało w pamięci.
– Ewelina, otworzyłaś mój prezent? – spytał i schował dłonie do kieszeni, a ja z zawstydzenia zakryła usta dłonią.
– Jaki wstyd! Baltazar przepraszam, zapomniałam! Kasia go zabrała z przyjęcia, a mi całkowicie wypadło z głowy. Ostatnimi czasy ciężko mi zebrać myśli – próbowałam się tłumaczyć, ale brzmiało to dosyć żałośnie.
Przyrzekam, że zapomniałam! Moja impreza urodzinowa była tak bogata w niespodzianki, że ten prezent całkowicie wyparła mi z głowy. A, że Kasia teraz chodziła również roztargniona, to nie przypominała mi o nim. Zapewne sama gdzieś go walnęła do pierwszej lepszej szuflady, więc nie rzucał jej się w oczy.
– Spokojnie, otworzysz jak przyjdzie na to odpowiedni czas – odpowiedział tajemniczo, a jego twarz znów rozbłysła szczerym uśmiechem. – Do zobaczenia i dziękuję, za miłe towarzystwo – dodał i potargał po główce Mączkę.
Już zamierzał się odwrócić, ale powstrzymałam, go jeszcze swoimi słowami.
– Masz rację Baltazar, to bardzo ciężkie mieć tylu adoratorów. Ledwo sobie z tym radzę – przyznałam się do swojej słabości. Co tu kryć? Po co udawać, skoro nawet osoby z zewnątrz, to zauważały.
– Dlatego uważam, że jesteś bardzo silna – powtórzył dobitnie swoje poprzednie słowa.
Odwrócił się i poszedł przed siebie.
Hugo
Nie tak miał wyglądać ten dzień.
Miał być idealny. Upragniony i spełniony do cna. Miał przynieść czystą radość i uleczenie chorobliwej tęsknoty, od której z każdym dniem więdło me serce. Z Eweliną widzieliśmy się dwa tygodnie temu. A dziś mieliśmy w końcu zatopić się w swojej bliskości, naładować baterie, by móc dalej żyć na odległość.
W rzeczywistości siedziałem przy stole w firmie, zawalony papierami i cholerną awarią systemu komputerowego, przez którą straciliśmy dostęp do naszej prezentacji multimedialnej, potrzebnej na jutro na spotkanie z kluczowymi klientami. Miałem wyjechać dwie godziny temu, a teraz nie wiedziałem, czy w ogóle zdołam ruszyć w trasę.
Po godzinie naszych nieudanych prób naprawy, okazało się, że to nie jest zwykła awaria, uszkodzenie dysku lecz wirus. Informatykowi naprawa zajmie kilka godzin i nie obiecywał, że uda mu się odzyskać szybko tak rozpaczliwie potrzebne nam pliki. Powiedział, że to wygląda, jakby ktoś specjalnie zhakował nam system, by pozbyć się wszystkich danych.
Zrozpaczony siedziałem przy stole i próbowałem opanować w głowie chaos, który się rozpętał. Przygotowywałem strategię, która umożliwiłabym nam sprawną pracę. Zostałem sam w sali konferencyjnej, bo Maja pobiegła po kolejną dostawę kawy, a Marek pojechał do domu, po notatki i swojego laptopa, na którym miał sporo opracowanych fragmentów. Powinno nam się udać skleić to w całość. Będzie ciężko odtworzyć wszystkie złote myśli, ale mówi się trudno, gdy nie ma innego wyjścia.
Spojrzałem na zegarek. Siedemnasta. Nie ma szans, bym wyjechał dzisiaj z Warszawy. Nawet, jeśli to skończymy będzie późna godzina, a po całym dniu harówki, tak długa droga mogłaby okazać się mordercza. A jutro i tak będę musiał stawić się osobiście na spotkaniu, by wytłumaczyć nasze nieprzygotowanie.
Przetarłem zmęczoną twarz dłońmi, a mocniejsze tarcie odrobinę mnie otrzeźwiło. Chwyciłem telefon, bo nie widziałem dalszego sensu, by zwlekać. Nie pojadę dzisiaj do niej.
Wybrałem numer i przymknąłem powieki, pod którymi automatycznie poczułem zbierające się łzy. Ścisk żołądka, jaki poczułem gdy usłyszałem radosny głos Eweliny, sprawił, że skrzywiłem się z bólu.
– Cześć kochanie! Gdzie jesteś?! Już nie mogę się doczekać! Cały dzień chodzę jak nakręcony samochodzik, zdołałam już posprzątać chyba każdy możliwy kąt z oczekiwania! – pisnęła wesoło w słuchawkę. Zagryzłem zęby.
– Ewelina... Nadal jestem w Warszawie. Mamy ogromną awarię systemu komputerowego. Nie przyjadę dzisiaj kokosiku, ani w ten weekend... – wydukałem przez zaciśnięte niemocą gardło. Nie usłyszałem żadnej odpowiedzi, nie dochodził do mnie najmniejszy szmer, jakby Ewelina przestała oddychać. – Ewelina, kochanie jesteś? Przepraszam – dodałem skruszony.
Mówi się, że słowa mają ogromną moc. Potrafią ranić, miłować, ale moje chyba nie potrafią pocieszać ani błagać o wybaczenie. Są puste. W jaki sposób mają działać na odległość? To nie słowa odgrywają w takich chwilach największą rolę, a gesty. Czuły dotyk, pocałunek, muśnięcie dłoni bądź wspierający mocny uścisk, których ja nie mogłem jej dać.
Zawodziłem na każdym kroku. Miałem być przy niej. Miałem być na każdy gest, a póki co wiecznie mnie nie było. Ale przecież robiłem co w mojej mocy. Najwidoczniej nie posiadałem jej wystarczająco dużo.
– Ewelina? – szepnąłem strwożony, bo nadal milczała.
– Och, Hugo... – zdołała jedynie wydusić i słyszałem jak powstrzymuje łzy.
– Przepraszam, tak bardzo cię przepraszam kochanie. Wiem, że moje słowa nic nie znaczą, ale postaram się to tobie wynagrodzić. – Zacząłem panikować. Z rozpaczy miałem ochotę rwać sobie włosy z głowy. Rzucić wszystko w cholerę i nie oglądać się za siebie. Wybrać Ewelinę i poświęcić jej całe swoje życie. Póki co musiałem walczyć teraz, by choć trochę podnieść ją na duchu. – Wspominałaś ostatnio o corocznym balu w waszym miasteczku. Pójdziesz ze mną?
– Ale, to dopiero za cztery tygodnie? Chcesz powiedzieć, że dopiero za tyle się spotkamy? – mruknęła zrezygnowana.
Na szczęście miałem inny obiecujący plan, wręcz uważałem, że przełomowy dla naszego związku. To naprawdę mogło się udać i już nie mogłem się doczekać, by podzielić się nim z Eweliną, aby tylko wystarczyło nam do tego czasu, sił i chęci.
– Niestety, wiesz, że tego nie przeskoczę. W dodatku mamy organizowane szkolenie dla nowych pracowników, zależy mi bardzo na tym, by osobiście je poprowadzić. Chcę ich przygotować jak najlepiej, żeby móc częściej do ciebie przyjeżdżać – nawijałem na jednym wdechu. – Wpadłem też na nowy pomysł, dzisiaj chciałem się z tobą tym podzielić, więc powiem chociaż przez telefon. Co ty na to byśmy spróbowali pomieszkać tydzień u mnie, tydzień u ciebie? Sprawdzimy co z tego wyjdzie, gdzie będzie nam najlepiej i coś razem zadecydujemy – moje zdania przybierały coraz dramatyczniejszy wydźwięk. Panikowałem i nie dało się tego ukryć w żaden sposób.
– Hugo, jak mi źle – Ewelina wyszeptała zranionym głosem. Zranionym przeze mnie. Otarłem łzę, która sama spłynęła cienką strużką po policzku.
– Przepraszam. Zaczekaj na mnie proszę, zrozum, że nie jestem w stanie temu zaradzić. – Zacisnąłem pięść, bo nawet nie musiałem czekać, gdy na moje myśli spłynęła wizja Rafała. Który tam jest, zaraz znajdzie się tuż obok i będzie ją bohatersko pocieszał, jak to miał w zwyczaju. Ten facet był moim największym przekleństwem.
Rywalizacja w życiu jest zdrowa, bo popycha nas do efektywniejszego działania. Ale nie jest dobra, gdy musisz podejmować ją z ideałem, który zawsze jest w pobliżu.
Ewelina głośno westchnęła w słuchawkę.
– Rozumiem Hugon, wiem, że nie masz na to wpływu – opanowała swój rozdygotany głos.
Wyobraziłem sobie, jak siedzi teraz taka przybita, skulona. Marzyłem jedynie o tym, by wciąć ją w ramiona i tulić.
– A co do balu, będę przeszczęśliwa, gdyby udało nam się razem pójść – dodała z ciepłą nutą pocieszenia, która próbowała zagościć również we mnie.
– Szybko zleci – powiedziałem, ale w środku cały się trząsłem na myśl, że przed nami dwadzieścia osiem samotnych dni.
Mogłem też spróbować, by Ewelina przyjechała, gdy będę miał weekend z chłopcami. Ale Klaudia nadal nie ustępowała w bojowym nastawianiu Borysa i muszę przyznać, że w tej sprawie było tylko gorzej. Doszło do tego, że potrafił otwarcie i wprost spytać czy na pewno nie będzie u mnie jego macochy. Nie chciałem toczyć wojny z dziećmi, już wystarczyło, że robiła to Klaudia. Postawiłem sobie za cel, by pomóc synom przejść przez rozwód łagodnie, a później stopniowo przestawiać na nowe życie.
– Chcesz espresso czy jakąś słodką kawusię, szefie?
Podskoczyłem na krześle, omal nie wypuszczając z rąk aparatu. Odwróciłem się i zobaczyłem Maję, wchodzącą z tacą pełną kubków na wynos.
– Ewelina muszę kończyć, wróciła Majka, zaraz dojedzie Marek i zabieramy się do pracy. Jeszcze raz przepraszam – wyznałem przybity, a na plecach czułem palące spojrzenie mojej asystentki. Która zamiast rozstawiać kubki na stole, przysłuchiwała się zapewne mojej rozmowie.
– Och, rozumiem. Dobrze. W takim razie miłej pracy – odpowiedziała Ewelina wypalonym głosem, jakby w jednej chwili posmutniała ponownie. A mała iskierka radości, którą udało mi się w niej wykrzesać, błyskawicznie zgasła.
Rozłączyłem się i jeszcze przez jakiś czas wpatrywałem się w czarny ekran telefonu. Gdy niespodziewanie poczułem drobne dłonie, sunące od środka moich pleców do karku. Nim zdążyłem zareagować szczupłe palce Majki oplotły moje kaptury.
– Jesteś bardzo spięty szefie, przydałby ci się porządny masaż – szepnęła tuż przy moim uchu, a ja zerwałem się gwałtownie na proste nogi.
Odwróciłem się i wpadłem wprost na swoją natarczywą asystentkę. Nie oddaliłem się, a nawet jeszcze bardziej zbliżyłem do niej twarz, na co dziewczyna widziałem, że wstrzymuje oddech.
– Nie potrzebuję od ciebie żadnych masaży i nie życzę sobie, byś mnie dotykała w taki sposób. Ostatnio zbyt często przeginasz Majka – wycedziłem, bo moje wkurzenie wzrosło i zawrzała mi krew. Byłem niebezpiecznie pobudzony, a smutek, który nie tak dawno szalał w moim sercu, teraz postanowił przybrać bojowy wydźwięk.
– Jasne. Ale gdybyś zmienił zdanie, to ja jestem chętna na wszystko. Z chęcią przyniosę ci małą ulgę zapomnienia – odparła, nie odrywając ode mnie spojrzenia. Po czym, nie robiąc sobie nic z moich słów oraz walecznej postawy, położyła prowokacyjnie dłoń na mojej piersi. Zdążyłem ją złapać i ścisnąć, ale już nie zdołałem powiedzieć słów ostrzeżenia, bo do pomieszczenia wparował Marek.
– Jestem! – Przystanął i spojrzał na nas z konsternacją. – E, czy ja wam w czymś przeszkodziłem? – zapytał, drapiąc się po głowie z głupkowatym uśmieszkiem. Błyskawicznie puściłem dłoń Majki i wyminąłem dziewczynę.
– Wychodzę się przewietrzyć! – warknąłem wściekle i nie oglądając się już za siebie, wyszedłem na korytarz, by złapać głęboki oddech.
Czułem jak jestem odprowadzany palącym spojrzeniem. Ta kobieta chyba nie znosiła sprzeciwu, a w swoim słowniku nie posiadała słowa, nie. Od zwolnienia jej powstrzymywała mnie jedynie jeszcze świadomość, że naprawdę była niezbędna jako pracownik, a już na pewno potrzebna, gdy będę coraz częściej przebywał poza firmą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top