Rozdział 20 ''Nie zmieniaj się''

Ewelina

Niedługo później przyjaciele załadowali samochód i odjechali, zostawiając nas samych. Na wstępie, uzgodniliśmy z Rafałem, że każde z nas idzie odświeżyć się do campingowej łazienki, a później wychodzimy na wygrane piwo.

Sfrustrowana, siłowałam się pod ciasną kabiną prysznicową. Jak można zrobić tak mało miejsca, gdzie ledwo mieściła się drobna kobieta? Weźmy takiego Hugona, przecież on by nawet nie wszedł do środka, a co dopiero miał się wykąpać.

Hugo. Zagryzłam zęby. Nie mógł się dowiedzieć, co wyprawiałam, bo zdarłby ze mnie skórę, a Rafał by srogo pożałował. Nie lubił go od pierwszego spotkania, i nic się nie zmieniło pod tym względem. Byłam pewna, że te same uczucia żywi do niego Rafał. Przy nim, starałam się nawet nie wypowiadać imienia Hugona. I tak w dalszym ciągu uważałam, że to cud, że chciał ze mną rozmawiać po tym wszystkim co nam zgotowałam.

Skołowana coraz bardziej przez swoje pochmurne myśli, wytarłam mokre ciało ręcznikiem i zrobiłam delikatny makijaż. Długo zastanawiałam się w co powinnam się ubrać, tak by nie prowokować swoim strojem. Zdecydowałam się na dżinsowe spodenki, białą bluzkę hiszpankę, która odkrywała moje opalone ramiona oraz buty na niewielkim koturnie.

Wróciłam do namiotu, a przy samym jego wejściu, stał już w oczekiwaniu gotowy Rafał. Speszona uśmiechnęłam się do niego. Nic się nie odezwałam, obeszłam go ostrożnie, jakby mógł w każdej chwili mnie ugryźć, wrzuciłam rzeczy do namiotu i sięgnęłam po torebkę. A wszystko to pod jego czujnym wzrokiem.

– To idziemy sfinalizować twoją sromotną przegraną – zażartował swobodnie, dzięki czemu od razu nieco się rozluźniłam. Najwidoczniej, tylko ja wyolbrzymiałam tę sytuację. Musiałam się opanować i nie szukać ciągle dziury w całym.

– Nie ciesz się tak, następny zakład na pewno wygram – odpowiedziałam odważnie, rzucając mu wyzwanie.

– Nie wiesz co mówisz. Nie masz pojęcia na co mnie stać – odparł śmiało. Naprawdę mnie zadziwiał. Nagle miał taką niebywałą lekkość w słowach, nie krępował się już mojego towarzystwa. Z kolei we mnie wzbudzał zupełnie odwrotne odczucia. Teraz ja byłam tą zmieszaną i wiecznie przyczajoną.

Jak się później okazało, absolutnie nie miałam czego się obawiać. Spędziliśmy kilka godzin w przyjaznej atmosferze. Rozmowa, jak zwykle się kleiła i wydawało mi się, że obydwoje chcemy nadrobić stracony czas. Rafał nie robił żadnych podtekstów, które mogłyby mnie zaniepokoić. Po prostu para dobrych przyjaciół. Oczywiście nie skończyło się na jednym piwie, a trzech.

Spacerowaliśmy sobie wokół jeziora i rozmawialiśmy na temat naszego ulubionego zespołu, który miał grać jesienią koncert w Polsce. Tak się składało, że mieliśmy taki sam gust, jeśli chodziło o muzykę czy filmy.

Niespodziewanie Rafał złapał mnie za dłoń i palcem wskazał na coś za moimi plecami, więc odwróciłam się zaskoczona. Jak się zaraz okazało pokazywał wesołe miasteczko. Roześmiałam się w głos, nie robiąc sobie nic z tego, że wokół nas przechodziła masa nieznajomych ludzi.

– Nie ma mowy! – wykrzyknęłam i kręciłam żywo głową.

– Ale z ciebie cienias! – Rafał ocenił mnie zaczepnie, a ja szturchnęłam go dłonią w pierś.

– Przestań! Nie prowokuj mnie! – krzyknęłam, a w jego oku pojawił się tajemniczy błysk. Nie miałam zielonego pojęcia, co przeszło mu przez myśl.

– Serio, nie spróbujesz? ty? – drażnił się i próbował wziąć mnie pod włos. – Nie wiedziałem, że jesteś taki cykor. – Przegiął.

– Drań! – pisnęłam i już szykowałam się, by zadać mu kolejny kłujący cios, gdy usłyszałam.

– Też cię kocham – palnął bez zastanowienia, a ja stężałam. – To znaczy... – zająkał się momentalnie. Zrobiło mi się gorąco i poczułam, jak krew zaczyna niespokojnie buzować w moich żyłach.

Zszokowana, szturchnęłam go ponownie, tym razem, mocniej wbijając paznokieć w jego tors. Rafał skrzywił się i złapał zwinnie moją dłoń. Stanowczo pociągnął mnie za sobą, prowadząc w stronę wesołego miasteczka.

Po chwili staliśmy po jego środku. Głośne krzyki mieszały się z dudniącą przez głośniki muzyką. Jaskrawe światła odbijały się od oczu i oświetlały sylwetkę Rafała, który wyglądał jak bożonarodzeniowa choinka.

– Na co chcesz iść? – spytał, a ja prychnęłam rozbawiona. Tak naprawdę wciąż wypierałam z głowy słowa, które od niego usłyszałam chwilę wcześniej. Przejęzyczył się tylko, prawda?

– Na nic? – odparłam ironicznie, teraz on prychnął teatralnie, naśladując komicznie moją reakcję. Po czym znów porwał moją rękę i skierował nas w stronę kolejki górskiej.

– Tutaj dasz radę – zadecydował, wciąż trzymając mnie za dłoń. Próbowałam ją wyrwać, ale siłował się ze mną uroczo i nie chciał odpuścić. Itak nie chciałam dać mu za wygraną. Wsiądę na to żelastwo i pojadę.

– Czy my nie zachowujemy się teraz zbyt dziecinnie? – spytałam z powątpiewaniem. Rozejrzałam się po otaczającym nas tłumie, gdzie przeważały zdecydowanie grupy podchmielonych, szalonych nastolatków.

– A kto nam zabroni? – zapytał Rafał i poluzował chwyt dłoni, a ja jej nie puściłam, bo w tej gromadzie wolałam się trzymać blisko niego. – Od kiedy, to się stałaś taka powściągliwa i sztywna? – Przyszpilił mnie znaczącym spojrzeniem, a ja groźnie zmrużyłam brwi.

Niestety w tej sprawie się nie mylił. Jeszcze nie tak dawno, gdybym zobaczyła w oddali światełka wesołego miasteczka, bez zastanowienia wbiegłabym w samo centrum zamieszania. Chociażby po to, by zjeść watę cukrową.

Czułam, że gasnę w takim związku na odległość. Musiałam znaleźć na to radę i to natychmiast.

Odczekaliśmy swoje pomiędzy szarańczą młodzieży, aż przyszła wreszcie nasza kolej. Wsiedliśmy do małego wagonika, a zabezpieczenia zatrzasnęły się z głuchym łoskotem. Nim ruszyliśmy zdążyłam, złapać się kurczowo metalowej rurki. Rzuciłam krótkie, przestraszone spojrzenie Rafałowi i zaczęliśmy powoli sunąć do przodu.

Odwróciłam się przed siebie i ogarnęła mnie panika. Na pewno zwymiotuję! Żołądek ścisnęło, aż wszystko podeszło mi do gardła. Nagle poczułam ciepłą dłoń Rafała, złapał mnie za rękę i splótł nasze palce. Po chwili szarpnęło nami. Nabraliśmy zawrotnej prędkości, a w uszach dźwięczał mi jedynie mój krzyk. Zaciskałam boleśnie palce na dłoni Rafała i za nic w świecie, nie myślałam, o tym by ją puszczać.

To trwało całą wieczność. Zeszłam o drżących nogach, walcząc z rozdygotanym ciałem. Rafał bez słowa objął mnie ramieniem i przytulił mocno. Myślę, że nawet mógł usłyszeć w tym hałasie, jak głośno łomotało moje serce.

Nie byłam zwolennikiem adrenaliny. W życiu potrzebowałam spokoju i bezpiecznej oazy, wtedy dopiero funkcjonowałam prawidłowo.

– Przegiąłem? – spytał, szepcząc w moje włosy.

Przytaknęłam ruchem głowy. Próbowałam uspokoić oddech, co wcale nie było proste. Rafał w tym czasie, zaczął subtelnie głaskać moje plecy jedną ręką.

– Kretyn ze mnie. – Znów, tylko pokiwałam głową, na co roześmiał się szczerze, aż przytkało mi ucho, bo zrobił to tuż przy nim. – Wracamy?

– Wracamy – odpowiedziałam z wymownym westchnięciem.

– Chcesz w nagrodę watę cukrową? Za to, że byłaś taka dzielna? – zaproponował i nie czekając na odpowiedź przystanął przy budce.

To niesłychane, jak dobrze mnie znał. Zawsze wychodził naprzeciw moim potrzebom i był skłonny spełniać wszystkie zachcianki. Taki oddany przyjaciel, to prawdziwy skarb.

Już czułam się lepiej, wystarczyło, że Rafał mnie przytulił i cały strach minął. A poza tym potrzebowałam cukru, bo okropnie się denerwowałam. Już zapomniałam o kolejce górskiej, teraz bałam się być sam na sam z Rafałem. Przerażało mnie, jaką przyjemność sprawiało mi przebywanie w jego towarzystwie.

Nagle na nasze głowy spadły duże, ciężkie krople. A w tle usłyszeliśmy warczący grzmot.

– Lepiej się pośpieszmy, bo jednak chyba będzie ta burza – ponaglił mnie Rafał, a ja kiwnęłam głową.

Dojadłam naprędce watę i wyrzuciłam patyczek do kosza. Porywczy i silny podmuch wiatru, zmusił nas do szybszego tempa.

Rzuciliśmy się szaleńczym biegiem w stronę pola namiotowego, a deszcz w tym czasie przybierał na sile. Czułam, jak włosy robią się ciężkie i całkowicie przemoczone. Rafał złapał moją dłoń i próbował przyspieszyć. Burza zbliżała się coraz gwałtowniej, nim dotarliśmy do namiotu, ociekaliśmy jak zmokłe kury.

– Nie ma sensu iść do namiotu! – Rafał próbował przekrzyczeć gwizdanie wiatru. – Biegniemy do samochodu! – zadecydował i pociągnął mnie za rękę.

W końcu się udało i dobiegliśmy do parkingu. Wskoczyliśmy do auta, siadając na przednie siedzenia, a woda kapała z nas jak z kranu.

– Rozbieraj się szybko, bo zaraz wszystko będzie mokre – rzucił Rafał i w tym samym czasie zaczął zdejmować swoją koszulkę.

Popatrzyłam na niego przerażona, wzrok przeniosłam na jego nagi tors, ale Rafał niczym się nie przejmował i kontynuował rozbieranie. W końcu oprzytomniałam.

– Ale ja nie mam tutaj ubrań, co założę? – jęknęłam wielce zakłopotana. Rafał sięgnął ręką do tyłu i wziął swój plecak.

– Możesz znowu założyć moją bluzę – powiedział i rzucił mi ją na kolana.

W dalszym ciągu byłam w szoku. Musiałam wyglądać śmieszne z szeroko rozdziawioną buzią, bo zaśmiał pod nosem.

– Obrócę się i zamknę oczy. Nie będę podglądał – odezwał się poważnie i odwrócił się do mnie plecami. Już chciałam coś dodać, ale jedynie otwierałam i zamykałam bezdźwięcznie usta, wpatrzona w jego nagie łopatki.

Spojrzałam na swoją bluzkę i poczułam, że jest cała mokra. Spodenki przykleiły mi się do nóg, a od przemoczonego materiału miałam już gęsią skórkę. Nie było wyjścia. Ściągnęłam swoje ubrania, po czym narzuciłam na siebie ciepłą bluzę Rafała.

– Już – szepnęłam skrępowana. Rafał się odwrócił i teraz szukał w plecaku ubrań dla siebie.

– A teraz wskakuj na tył, bo tutaj już są mokre fotele – rozkazał, a ja dalej zahipnotyzowana niezręcznością tej sytuacji, posłusznie próbowałam się wgramolić na tył samochodu.

Gdy przechodziłam, noga niechcący zsunęła mi się na mokrym skórzanym fotelu, który był śliski i wpadłam nią prosto na Rafała. Instynktownie, złapał mnie za nagie udo i popchnął delikatnie do góry, pomagając przejść dalej. Przełknęłam nerwowo ślinę, bo dostałam dziwnych ciarek od jego zimnej i mokrej dłoni na swojej skórze.

Usiadłam z tyłu i oparłam się plecami o drzwi, podkulając nogi pod brodę. Obserwowałam w milczeniu, jak Rafał sprawnie wkłada suche ubrania. Włożył czarną koszulkę i tego samego koloru spodenki. Wyglądał jak czarna pantera, czająca się do ataku w tych panujących wokół nas ciemnościach. Rafał, jakby słysząc moje myśli, włączył małe światełko nad swoją głową. Przeszedł przez siedzenia i usiadł po drugiej stronie, też opierając się plecami o drzwi.

Po chwili niebo przeszyła błyskawica. Wystraszona zakryłam usta dłonią. Zaraz potem usłyszeliśmy straszliwy grzmot. Krzyknęłam i skuliłam nogi mocniej pod brodę. Na drugi piorun nie musieliśmy długo czekać, huknął tuż obok nas. Znowu wrzasnęłam tym razem z taką mocą, od której z pewnością zadrę sobie gardło.

– Chodź, przytul się – powiedział Rafał, ale ja stanowczo zaprzeczyłam ruchem głowy.

Nie mogłam do tego dopuścić, mimo, że moje ciało w tej chwili rwało się do niego o pomoc. Wiedziałam, że jeśli wyląduję w jego ramionach, już się od nich nie oderwę. Miały na mnie zbawienny wpływ.

Rafał nic nie odpowiedział. Na jego twarzy, nie zauważyłam rozczarowania ani żadnej innej emocji. Patrzył tylko prosto w moje oczy, przyjmując ze stoickim spokojem moją decyzję. Byłam mu wdzięczna, że nie nalegał. Jak zwykle wiedział, jak się zachować.

Burza rozszalała się w najlepsze. Słychać było pioruny jeden za drugim, które waliły centralnie nad naszymi głowami. Miałam wrażenie, że ziemia trzęsie się przy każdym uderzeniu. Na pewno trzęsłam się ja. Moje ciało, co chwilę przeszywały niekontrolowane dreszcze, a od zaciskania dłoni drętwiały mi palce.

Nagle Rafał przysunął się do mnie bliżej.

– Nie mogę na to patrzeć – oznajmił stanowczym głosem. Jego dłonie, niespodziewanie wylądowały na moich biodrach i zgarnął mnie nimi do siebie.

Nawet nie zdążyłam zareagować, bo szybkim ruchem, posadził mnie bokiem na swoich kolanach. Jedną ręką oplótł talię, a drugą złapał za nagie udo i zawinął najbliżej siebie, jak tylko zdołał. Nie protestowałam, tylko objęłam jego kark ramieniem. Rafał wtulił twarz w moje zagłębienie szyjne, a ja przymknęłam oczy. Czułam jego ciepły oddech na swoim ciele, a serce zaczęło jeszcze intensywniej bić, teraz pod wpływem bliskości.

Nie ruszałam się, tylko zastygłam w jego objęciach. Próbowałam ignorować swoje uczucie bezpieczeństwa, jakiego doznawałam, gdy znajdowałam się w jego ramionach.

Burza nadal nieprzerwanie szalała, w pewnym momencie piorun uderzył tuż obok samochodu. Poczułam jak cały samochód zadrżał. Skuliłam się, schowałam głowę między nogami i siedząc na kolanach Rafała, przyjęłam pozycję na kamyczek. Tak, jak uczyła babcia.

Ciężkie krople spadały na dach, wywołując nieprzyjemne dudnienie w uszach. Rafał objął mnie mocniej, kładąc na moich plecach głowę. Opatulił ciałem. Chronił całym sobą, tak jak zawsze to robił.

Po krótkim czasie przestałam się trząść. Byłam bezpieczna. Zamknęłam oczy i starałam się nie słyszeć burzy, a przede wszystkim nie czuć Rafała. Mojego oddanego przyjaciela, który skoczy za mną w ogień, wyciągnie z głębiny i przytrzyma podczas największego tornada w moim życiu.

Oddech mi się uspokoił i wracał do względnej równowagi.

– Chyba już koniec – szepnął Rafał, więc zachowawczo otworzyłam oczy i nasłuchiwałam. Chyba miał rację.

Niepewnie uniosłam głowę, by rozejrzeć się dookoła. Nic się nie działo, nawet deszcz ustał, jedynie w oddali było widać co jakiś czas niegroźne błyski. Spojrzałam na Rafała, a on uśmiechnął się czule.

– Już po wszystkim – wyszeptał i poprawił moje potargane włosy. Przełknęłam nerwowo ślinę, bo nasze twarze były niebezpiecznie blisko.

– Dziękuję – powiedziałam cicho. Rafał podniósł kąciki ust w uśmiechu i zsunął mnie powolnym ruchem z kolan. Odetchnęłam z ulgą, gdy znalazłam się troszkę dalej od niego. Znów usiadłam, opierając się plecami o drzwi, a nogi podkuliłam, przyciskając do mostka.

– Nie ma za co – odparł Rafał i poszedł moim śladem, siadając tak samo po drugiej stronie. – Kiedyś powiedziałem, że dopilnuję, żeby nic ci się nie stało i zamierzam dotrzymać słowa – odparł poważnie. Serce mi stanęło na samo wspomnienie tego co przeżyłam z Konradem, gdyby nie Rafał, pewnie bym tego wtedy nie przetrwała.

Nie skomentowałam jego uwagi. Wszystko wokół ucichło, burza przeszła dalej, by siać w innym miejscu postrach. W samochodzie zapadła krępująca cisza, której każde z nas nie przerywało. Siedzieliśmy naprzeciwko i wpatrywaliśmy się w siebie w całkowitym milczeniu.

Mówi się, że cisza jest przed burzą, ale po niej też przychodzi obezwładniający spokój. Duszący w piersi swoją mocą.

Nie wiem ile tak siedzieliśmy. Oczy nie uciekały, tylko trwały w tej dziwnej i niepokojącej moje serce chwili. Zrobiło się parno i nie było czym oddychać.

– Mógłbyś otworzyć okno? – wydusiłam z siebie, przerywając w końcu miażdżącą ciszę.

Rafał bez słowa zrobił, to o co go prosiłam, dzięki czemu samochód wypełnił się orzeźwiającym powietrzem. Zamknęłam oczy i odetchnęłam pełną piersią.

– Bardzo ładnie wyglądasz w tej bluzie. Możesz ją sobie zatrzymać, jeśli chcesz. Pasuje tobie – usłyszałam jego pewny głos.

Uniosłam podejrzliwie powieki i wdziałam, że ciągle mnie obserwuje.

– Pomyślę nad tym – odpowiedziałam zdawkowo, na co Rafał uniósł jeden kącik ust wysoko.

– Wracamy do namiotu?

– Nie, lepiej zostańmy tutaj. Tam może być mokro i zimno. – A nie mogłam się przytulać do ciebie kolejną noc, pomyślałam przerażona. Bezpieczniej zostać w samochodzie. Chociaż wszystko już mnie bolało. Pośladki zdrętwiały od siedzenia w niewygodnej pozycji, ale bałam się rozprostować nogi, żeby nie dotknąć nimi przypadkowo Rafała.

– Chcesz jeszcze piwo przed snem? – zapytał, wciąż nie spuszczając ze mnie spojrzenia, a ja już coraz bardziej czułam się nieswojo.

– Poproszę – zgodziłam się, bo pomyślałam, że alkohol pomoże mi rozładować narastające skrępowanie.

– Tylko ostrzegam, że pewnie smakuje jak ciepła zupa, bo cały dzień spędziło w aucie – uprzedził.

– Niech będzie zupa.

Rafał wygrzebał z plecaka dwie butelki. Otworzył i podał mi jedną.

– Co ty tam jeszcze w nim masz? To jakiś magiczny plecak? – zażartowałam i próbowałam zajrzeć.

– A coś byś chciała? – Uniósł brew rozbawiony. Wyglądał uroczo. Mokre kosmyki włosów spadały mu na czoło, a on ich nie poprawiał.

– Może rodzynki? – Zamyśliłam się. O tak, bardzo chciało mi się coś słodkiego.

– W czekoladzie mogą być? – spytał, grzebiąc zaciekle we wnętrzu plecaka.

Otworzyłam szeroko oczy. Nie, błagam nie może ich mieć. Nie może być przecież tak perfekcyjny.

Od razu wyobraziłam go sobie jako dziadka, na starość przy moim boku, który podaje gorącą herbatę i wsuwa na stopy ciepłe bambosze. Ewelina! Nakrzyczałam na siebie w myślach.

Rafał w tym czasie roześmiał się głośno, mam nadzieję, że nie nauczył się czytać w myślach!

– Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha, a ja mam tylko rodzynki.

– Tylko rodzynki?! – Wzruszył niewinnie ramionami.

– Nic nie poradzę, że jestem takim ideałem – rzucił nonszalancko i machnął mi przed oczami foliową torebką.

Ideał. Sama już nie wiedziałam co to oznacza. Chyba nigdy nie jest idealnie. Czułam, że Hugo jest stworzony dla mnie. Bez wątpienia był moją drugą połówką, która mnie uzupełnia i tylko przy nim mogłam być kompletna. Ale nie było idealnie i nigdy nie będzie.

Marzyłam by mieć dzieci, on niekoniecznie. Co prawda mówił, że wrócimy do rozmowy, gdy nadejdzie odpowiedni moment. Ale czułam, że mieliśmy inne oczekiwania. Jakbyśmy minęli się w życiu. Spotkali nie w tym czasie co trzeba. A jeśli tak naprawdę, żaden czas nam nie był pisany?

Zacisnęłam szczękę, bo traciłam kontrolę nad emocjami, a ostatnie czego potrzebowałam, to rozpłakać się przy Rafale, który bez wątpienia rzuciłby się z odsieczą, i pocieszałby w swoich ramionach.

Spojrzałam na niego, bo w dalszym ciągu machał w powietrzu opakowaniem. Sięgnęłam ręką, ale zabrał mi ją sprzed nosa i nie zdążyłam złapać. Zaśmiałam się i posłałam mu żenujący wzrok. Dzieciak.

Próbowałam ją chwycić kilka razy, ale za każdym razem było to samo. Wychyliłam się, więc bardziej do przodu i nareszcie udało się złapać zdobycz. Rafał, chcąc ją znów wyrwać, szarpnął tak mocno, że aż straciłam równowagę i poleciałam twarzą do przodu. Zatrzymując się nosem na jego klatce.

Poczułam jak złapał mnie za biodra, ale zaraz je puścił jakby poparzyło go prądem. Zaparłam się rękoma i podniosłam głowę, wciąż będąc na nim. Nasze twarze dzieliły teraz centymetry. Jego oddech momentalnie wymieszał się z moim. Wszystko trwało chwilę, ale wystraczająco by znów zasiać niepokój w moim sercu. Gdzieś w głowie, bez ostrzeżenia pojawiła mi się myśl, że Rafał chce mieć dzieci. Ale stłumiłam ją tak samo prędko, jak się pojawiła.

– Puść mnie – wyszeptałam, a jego wzrok błądził po mojej twarzy.

Rafał uśmiechnął się nieznacznie i nachylił się tak, że nasze twarze dzieliły już jedynie milimetry.

– A kto cię trzyma? – szepnął, niemalże dotykając ustami moich warg.

Serce zaczęło walić jak oszalałe, ale miał rację. Nie dotykał mnie. Nie trzymał. To ja trwałam w tej pozycji. Mierzyliśmy się chwilę na głębokie spojrzenia i w końcu się wyprostowałam. Siadając obok, wyrwałam mu z rąk upragnioną torebkę.

Rafał obserwował mnie bez cienia uśmiechu, a ja nie potrafiłam rozszyfrować jego uczuć. Był skomplikowaną zagadką, do której nie znalazłam jeszcze klucza. Ale przecież nie powinnam nawet go szukać! Do niczego nie był mi potrzebny!

Usiadłam obok i próbowałam zapanować nad sobą.

– Podzielisz się? – spytał Rafał. Słyszałam w jego głosie lekkie rozbawienie, widział zapewne moje rosnące zakłopotanie. Posłałam mu groźne spojrzenie, na co szczerze się roześmiał, mimo, że przed chwilą starał się udawać poważnego.

– Nie wiem czy zasługujesz – odparłam i otworzyłam zamaszyście opakowanie, z którego zaczęłam wyjadać słodkie rodzynki. Rafał nadal się śmiał.

– Bo? Czemu niby nie zasługuję?

– Bo się ze mną drażnisz, jak dzieciak – zauważyłam, bo najwyraźniej zapomniał. – Zachowujesz się jakbyś był nastolatkiem i jeszcze mnie w to wciągasz.

Rafał parsknął rozbawiony i nie spuszczał ze mnie badawczego wzroku. Wyciągnął dłoń i czekał, aż mu nasypie. Czego oczywiście nie robiłam.

– Sama zjesz wszystkie? Denerwujesz się – stwierdził, bo to nie było żadne pytanie. Dobrze wiedział, że słodyczami zajadam stres.

Spojrzałam na niego piorunującym wzrokiem, a Rafał znów przyglądał się z pokerową miną. Zlekceważyłam tę uwagę i na dłoń wysypałam mu kilka rodzynek.

– Ewelina, mam do ciebie jedną prośbę. Nie zmieniaj się, zostań sobą. Bo... – zawahał się niespodziewanie.

– Bo? – zerknęłam na niego z wyczekiwaniem.

– Po prostu, nie zmieniaj się więcej – uciął rozmowę, wsypał do buzi wszystkie rodzynki i przeszedł na przód samochodu, by rozłożyć nam fotele. A ja nie wiedzieć czemu znów miałam trudności z oddychaniem, ale nie miałam odwagi ciągnąć tego tematu. Za jego śladem, przeszłam na przednie siedzenie i ułożyłam się do snu.

Z niewygody przebudziłam się w środku nocy. Otworzyłam zaspane oczy i zerknęłam na Rafała. Nie spał. Leżał z założonymi za głowę rękoma i patrzył przed siebie nieobecnym wzrokiem. Obserwowałam go w ukryciu i zastanawiałam się o czym myślał.

– Nie możesz spać? – spytałam cicho.

Rafał spojrzał na mnie zamyślony, a ręce opuścił tak, że teraz dokładnie widziałam jego zadumaną twarz.

– Obudził mnie jakiś hałas i już nie mogę zasnąć – wytłumaczył. Patrzyliśmy sobie w oczy dłuższą chwilę i zrozumiałam, że on kłamie. Coś go gryzło, ale nie chciał się tym podzielić.

Nie mogliśmy oderwać od siebie oczu i myślę, że każde z nas zdawało sobie sprawę, że coś wymyka nam się spod kontroli. Ale ja otrzeźwiałam, burza przeszła i odzyskałam jasność umysłu. Wiedziałam czemu tak się działo. Byłam smutna, nieszczęśliwa, a Rafał zawsze mnie ratował. Żadnych poważniejszych uczuć, ale z kolei on, nie byłam już tego taka pewna.

– Nie powiesz nikomu o dzisiejszym dniu? – palnęłam bez zastanowienia.

Rafał odwrócił ode mnie wzrok i spojrzał znów przed siebie. Uśmiechnął się kwaśno i kręcąc głową odpowiedział:

– Nie martw się, nikt się nie dowie. Ani Hugo, ani Dagmara, bo przecież zupełnie nie ma o czym – odparł oschle, aż zaparło mi dech w piersi.

– Dziękuję – wymamrotałam.

– Jak zawsze do usług – odezwał się i zamknął oczy.

Zachciało mi się płakać. A między nami było już tak dobrze. Mogłam się powstrzymać, nic nie mówić, ale wpadłam w panikę. Nie żałowałam tego weekendu, wręcz przeciwnie, bo świetnie się bawiłam. Ale obawiałam się reakcji Hugona. Wolałam, żeby o niczym nie wiedział. Kolejne kłamstwo, które musiałam wpisać na swoją coraz dłuższą listę. Nie zdawałam sobie sprawy, do czego to nas zaprowadzi.

Nasze kolejne spotkanie, miało być dopiero za dwa tygodnie, a po drodze miały być moje urodziny, które spędzimy oddzielnie.

Znów byłam zmuszona stawić czoła samotności.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top