Rozdział 15 ''Nieprzyjemna historia''
Maj
Ewelina
Dni do wyjazdu na komunię, zleciały w zaskakująco błyskawicznym tempie. Chociaż ten jeden raz, czas rozłąki nie dłużył się tak boleśnie jak do tej pory. Całe dnie spędzałam w knajpie Łukasza. Poprosiłam go o dodatkowe godziny, by uciekając w pracę, zapomnieć o smutnej rzeczywistości. I musiałam przyznać, że tym razem to naprawdę poskutkowało.
Zerknęłam na zegarek, wiszący na ścianie w kuchni. Do przyjazdu Hugona została zapewne niecała godzina. Walizkę miałam już spakowaną, prezenty dla dziewczynek gotowe. Od kilku minut kręciłam się poddenerwowana po domu i zrobiłam chyba już wszystko, czym mogłabym zająć sobie niespokojne ręce. Kilka razy upewniłam się czy odłączyłam każdy sprzęt od kontaktów, czy pozamykałam szczelnie okna. Nawet podlałam kwiaty, jakby miały nagle uschnąć przez te dwa dni mojej nieobecności.
Tak jak dwa tygodnie minęły niczym pstryknięcie palca, tak ostatnia godzina wlokła się uciążliwie, sprawiając, że moje oczekiwanie przerodziło się w ogromny stres, którego nie byłam w stanie powściągnąć.
Otworzyłam drzwi, by wypuścić na dwór Mączkę. Suczka powinna się wybiegać, zanim odwiozę ją do Kasi, gdzie miała zostać na czas mojego wyjazdu.
- Mączka, chodź na dwór! - krzyknęłam i powędrowałam wzrokiem po podwórku.
W sekundę, zamarłam. Poczułam jak po plecach płynie mi strużka zimnego potu, przyprawiając mnie o gęsią skórkę. Przecież jeszcze pół godziny temu było czysto. Ktoś musiał w biały dzień, z pełną premedytacją podłożyć kwiaty. Chodnik, pośrodku podwórka był ozdobiony porozrzucanymi czerwonymi różami.
Nie zastanawiając się zbyt długo, wybiegłam na trawę w swoich różowych kapciach. Pierwsza rzecz jaką zrobiłam, to uchyliłam furtkę i wyjrzałam na ulicę, by może przyłapać jeszcze kogoś, kto mógł to zrobić. Rozpoznać w oddali znajomą sylwetkę, ale nic z tego.
Rozczarowana wróciłam na podwórko i zaczęłam zbierać kwiaty.
Po napaści, próbowałam kilka razy skontaktować się z Konradem, ale zablokował mój numer, więc nie mogłam z nim porozmawiać na ten temat. Za całe zamieszanie podejrzewałam wyłącznie jego, ale nie miałam możliwości konfrontacji. Nie miałam odwagi, by do niego pójść i porozmawiać w cztery oczy.
Gdy schylałam się po kolejną różę, do uszu dobiegł mnie przyjazny, znajomy głos. Pomyślałam, że naprawdę nie mógł lepiej trafić.
- Znowu? - spytał Rafał i nie czekając na zaproszenie wszedł na podwórko.
Mączka od razu nieprzyjaźnie zawarczała, więc rzuciłam kwiaty na trawę i szybko zareagowałam, idąc w stronę psa.
- Cicho! Spokój Mączka! Do domu! - wydałam komendę i wskazałam palcem na drzwi, które zostawiłam szeroko otwarte. Suczka posłusznie zawinęła swój mały ogonek i podreptała po schodach.
- Nadal mnie nie lubi - Rafał bardziej stwierdził niż zapytał. - A tutaj co się znowu wydarzyło? - tym razem było to pytanie, przepełnione wyraźną irytacją. Stał na środku chodnika i rozglądał się z miną pełną niedowierzania oraz złości, wymalowanej w ciemnobrązowych oczach.
Wzruszyłam bezradnie ramionami i zeszłam po schodkach. Widząc jego zmartwienie, dotarło do mnie, że ta sprawa naprawdę robiła się coraz bardziej poważna. Rafał przeniósł swój zatroskany wzrok na mnie, a mi się automatycznie zaszkliły oczy. Przygryzłam dolną wargę, bo od płaczu dzieliła mnie dosłownie sekunda.
Rafał dostrzegł chyba moją reakcję, bo pokonał dzielącą nas odległość dwoma wielkimi krokami i już topił mnie w swoich bezpiecznych objęciach. Poddałam się temu z wielką ulgą, a ciężar który dźwigałam, jakby podzielił się na pół, bo Rafał przyjął ofiarnie na siebie jego część.
- Spokojnie Ewela, poradzimy sobie z tym - szepnął w moje włosy i głaskał czule po plecach. - Hugon już wie? Mówiłaś mu o napadzie? - Potrząsnęłam głową, a Rafał wyprostował ramiona tak by móc spojrzeć w moje oczy. - To już nie są żarty, obiecaj mi, że mu powiesz - mówiąc, to ścisnął moje ramiona, jakby próbując mną potrząsnąć.
Odkąd powiedziałam mu o ostatnim zdarzeniu z Konradem, jeszcze bardziej męczyła go niemoc. Był zły, że nie wzywałam, go wtedy o pomoc, gdy ten był tak blisko.
- Obiecuję - wyszeptałam i spuściłam głowę.
Gdy każdego zapewniamy, że wszystko jest dobrze, w pewnym momencie sami zaczynamy w to wierzyć. Bagatelizujemy problemy, ale to jest tylko złudzenie. Tak naprawdę zamykamy się w szklanej bańce, a po czasie zaczynamy samotnie się dusić. Wtedy jedyny ratunkiem jest rozbicie szkła, którym możemy zranić siebie i wszystkich nam bliskich.
Rafał nie czekając dłużej, znów zgarnął mnie w swoje łagodne uściski. Westchnęłam głęboko, zaciągając się zapachem świeżości i spokoju jaki razem z nim roznosił się w powietrzu.
- Ewelina? Rafał? - usłyszeliśmy, jak ktoś wymawia nasze imiona, więc natychmiast oderwaliśmy się od siebie.
Spojrzałam na bramkę, zza której zaglądał z zainteresowaniem Baltazar.
- Och Baltazar, cześć - przywitałam się i starałam się dyskretnie wytrzeć łzy z policzków.
Rafał odsunął się ode mnie na bezpieczną odległość i schował ręce do kieszeni. Widziałam jak cały się spiął, zachowywał się jakby został przyłapany na gorącym uczynku.
- Płaczesz? - Baltazar spytał i spojrzał znacząco na Rafała, doszukując się w nim winy. Lecz jego wzrok zaraz przeniósł się na trawnik. - A co to za kwiaty? - zadał kolejne pytanie i bez zaproszenia wszedł na podwórko.
- Długa historia - westchnęłam tylko, bo co miałam niby innego odpowiedzieć. Schyliłam się i zaczęłam zbierać po kolei róże. A za moim przykładem dołączyli dwaj mężczyźni, którzy niespodziewanie znaleźli się w tym samym czasie i miejscu.
- Po waszych minach, wnioskuję, że to nie jest przyjemna historia - odezwał się Baltazar, gdy upychał do kosza na śmieci, wszystkie kwiaty. Znów trzeba było go opróżnić. Jeśli nadal będą dostarczane w tak zawrotnym tempie, powinnam chyba pomyśleć o zakupie większego kontenera.
- Zdecydowanie nie - wydusił z siebie zbolałym głosem Rafał.
- O proszę jakie miłe spotkanie! - usłyszeliśmy wyniosły głos dochodzący zza furtki. Doskonale go rozpoznałam, więc zjeżyłam się przygotowana na dwuznaczną dyskusję w jego wykonaniu.
- Karol... Co ty tu robisz? - Otrzepałam dłonie z niewidzialnych okruszków i podeszłam w jego stronę, ale mój kolejny gość również nie czekał na zaproszenie i wszedł, otwierając zamaszyście bramkę.
- Spaceruję aniołku, ale jak zobaczyłem takie doborowe towarzystwo, to nie mogłem oprzeć się pokusie. Zwłaszcza na rozmowę z tobą - odparł nonszalancko, nie robiąc sobie nic z tego, że obok stoi dwójka skonsternowanych mężczyzn.
Na moje policzki natychmiast wlał się rumieniec, a serce wpadło w płochliwy rytm. To się nie dzieje prawda? Jak zwykle, Karol zgasił mnie swoimi tekstami i nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa.
- Czysty przypadek szefie - odezwał się w końcu Baltazar.
- O tak przypadki, lubię najbardziej. Niektóre z nich potrafią czasem nieźle namieszać w życiu - Karol odparł z igrającym uśmieszkiem na twarzy. Jego arogancja i wyższość jaką znienacka przywdziewał, potrafiła czasem zbić z pantałyku. - Ach przepraszam, my się chyba nie znamy, nazywam się Karol, jestem menagerem Złotej. Mam szczęście, że ta piękna o to kobieta z nieziemskim głosem śpiewa u mnie w knajpie - przedstawił się i wyciągnął dłoń w kierunku Rafała, który nie zwlekając uścisnął ją zdecydowanym ruchem.
- Również mam to szczęście, Ewelina także występuje u mnie w klubie. Rafał, miło mi - odparł, a jego tęczówki rozszerzyły się i były przerażająco czarne.
A może, to któryś z nich podkłada róże? To pytanie spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Nie, to przecież niemożliwe, czemu ktoś z nich pragnąłby uprzykrzać mi życie?
Nie zdążyłam się do końca otrząsnąć, gdy nagle poczułam dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa, który wprawił moje ciało w stan całkowitego odrętwienia. Serce przyspieszyło, a oddech ugrzązł razem z wstrzymywanym powietrzem. Zaraz później rozległo się wokół nas niskim głosem.
- A cóż to za interesujące zbiegowisko?
Mój wzrok błyskawicznie przeskoczył po zaskoczonych minach wszystkich zebranych, by następnie przenieść się na stojącego w bramce Hugona.
Słoneczny poranek odbijał się w jego oczach, sprawiając, że przybrały odcień jasnego orzecha. Były lekko zmrużone, czujne, a wokół pojawiło się przybywających ostatnimi czasy coraz więcej zmarszczek. Uwielbiałam je, bo dodawały jego urodzie powagi i jeszcze więcej męskości.
- Cześć kochanie - zwrócił się już bezpośrednio do mnie, nie odrywając ode mnie wzroku i ignorując całe towarzystwo. Nie spuszczając nawet na chwilę ze mnie oczu podszedł, złapał za biodro i przyciągnął stanowczym ruchem, by po chwili przysunąć swoje usta do moich.
Mieszanina jego smaku, dotyku i zapachu sprawiła, że miłość rozlała się po całym ciele. Gdyby mnie nie trzymał mogłabym upaść, bo nogi miałam jak z waty. Przerwał pocałunek wciąż trzymając dłoń na mojej talii. Miejsce to przyjemnie pulsowało i budziło do życia uśpione do tej pory pożądanie.
Hugon obrócił się w końcu do reszty zgromadzonych, którzy teraz stali w pełnym milczeniu, bez ruchu, jakby zastygli porażeni niewidzialną mocą.
Rafał odwrócił wzrok i zawzięcie wpatrywał się teraz w pustą przestrzeń przed sobą. Karol wyprostował się sztywno i stał z uniesioną dumnie głową, poprawiając nerwowo co chwilę klapy swojego idealnie skrojonego beżowego garnituru. Z kolei Baltazar stał zarumieniony i nie odrywał od nas wzroku niczym zahipnotyzowany.
- Witam panów - Hugo odezwał się głosem z którego biła niezaprzeczalna pewność siebie. - Nie każdego miałem przyjemność poznać - powiedział i wyciągnął dłoń by uściskać kolejno, Baltazara, Karola, a na końcu Rafała z którym wymienił dłuższy kontakt wzrokowy.
Wymiana ich spojrzeń, sprawiła, że mój żołądek poszedł do gardła, a ręce samoistnie zwilgotniały od stresu, który teraz nabrał wielkości samego kosmosu i królował w całym moim ciele. Poczułam, jak Hugon zaciska mocniej palce na moim biodrze.
- A teraz wybaczcie panowie, ale porywam swoją ukochaną - oznajmił dobitnie Hugo, dając do zrozumienia, że nadszedł koniec zgromadzenia.
Każdy z mężczyzn mrucząc pod nosem, życząc miłego weekendu wyszedł z podwórka, zostawiając nas samych.
Hugo
Zgrywałem twardziela i udawałem, że panuję nad sytuacją, lecz wcale tak nie było. Nie da się opisać słowami tego, co się działo z moim ciałem od środka. Zaistniała sytuacja wzbudziła we mnie gniew, agresję, rozpaczliwe rozbawienie, lęk, a przede wszystkim ogromny strach.
Gdy przeskanowałem uważnie wszystkich mężczyzn. Jeden wzrok, wyrażał więcej niż milion słów czy gestów. Wzrok Rafała był najgorszym z czym przyszło mi się zmierzyć.
On ją kochał. Nie byle jak. Nie jak mdłe filmowe zauroczenie. Tylko jakby Ewelina była dla niego wszystkim. Jak miałem, to teraz wymazać z pamięci? I najważniejsze, co miałem z tym zrobić? Jak miałem akceptować tę ich niby przyjaźń? Jedno było pewne, musiałem wziąć się w garść, tylko za cholerę nie wiedziałem jak.
Jechaliśmy już godzinę w kierunku Krakowa, a ja w dalszym ciągu byłem rozdygotany. Ewelina też była dziwnie milcząca. Miałem wrażenie, że między nami wyrosła niewidzialna przeszkoda, z którą nie mogliśmy sobie poradzić. Tak do końca nie wiedziałem co nią było, bo przecież nic nie widziałem. Na odległość nie dało się wszystkiego wychwycić.
Ewelina całe zajście wytłumaczyła jako zbieg okoliczności. Nie miałem wyjścia, musiałem jej wierzyć i starałem się nie robić scen zazdrości. Ale ta mieszanina różnorakich emocji, doprowadzała mnie już na skraj szaleństwa.
Wypuściłem mocno powietrze z płuc i przerwałem krępująca ciszę.
- Podekscytowana? - spytałem i zerknąłem na siedzącą obok Ewelinę. - Czy nadal przeżywasz, że rozgoniłem tak niegrzecznie twoich wielbicieli? - spróbowałem zażartować, aby chociaż na chwilę wywołać u niej uśmiech, bo odkąd wsiedliśmy do samochodu była markotna.
- Oj przestań od razu wielbiciele. O nich, to już zapomniałam. - Machnęła niedbale ręką. Ten subtelny gest trochę mnie podbudował. - Ale tak, jestem podekscytowana, zestresowana i przerażona - zaśmiała się nerwowo, chociaż jej oczy zdradzały zupełnie inne emocje.
- Przestań, co ma pójść źle kokosiku. - Ścisnąłem dłonią jej kolano, a wraz z dotykiem rozbudziła się we mnie tęsknota za jej ciałem. Nie wiedziałem, jak zdołam powstrzymać pożądanie przez cały weekend. Mieliśmy nocować w domu jej siostry. Ewelina powiedziała, że nie wchodzi w grę wynajęcie hotelu, bo Laura obraziłaby się śmiertelnie, gdyby jej siostra nie zatrzymała się u niej, gdy ta ma tak wielki dom.
Bez przerwy walczyłem ze sobą, by poskromić rosnącą żądzę, a Ewelina chyba zupełnie nieświadoma tego, jak bardzo mocno na mnie działa, samą swoją obecnością, położyła delikatną dłoń na mojej ręce. Razem z jej dotykiem wybuchło we mnie przyjemne ciepło.
- Wiem, ale... - nadal się zamartwiała, a ja czułem jak moja skóra elektryzuje się od jej muśnięć.
- Mnie się nie da nie lubić - odpowiedziałem i puściłem do niej łobuzersko oczko, po czym ucałowałem subtelnie dłoń. Eweliny twarz, przez jedną sekundę ozdobił skromny uśmiech.
- Nie wierzę, że poznasz zaraz drużynę L - westchnęła przeciągle, wciąż mając uniesione subtelnie kąciki ust.
- Drużynę L? - spytałem, marszcząc brwi, bo nie wiedziałem o czym mówiła. Ewelina, słysząc moje zdziwienie nareszcie zaczęła się śmiać.
- Drużyna L, to mianowicie 4L. Laura, Leon, Lena i Liwia, a mało tego mają na nazwisko Lewczuk! Możesz w to uwierzyć?! - słysząc to, sam zacząłem się śmiać. Doprawdy mieli fantazję, by nawet dzieci nazwać na tę samą literę alfabetu. Wcześniej, gdy o nich opowiadała, nie zwróciłem wcale na to uwagi.
- Już ich lubię, na pewno są wyjątkowi.
- I oni również cię polubią - dodała nieśmiało. Jej dłoń znalazła się na moim karku i pieściła zmysłowo opuszkami skórę. Aż zamruczałem cicho od tej subtelnej przyjemności. - O matko! A zapakowałeś wszystkie prezenty?! Stały w przedpokoju.
- Tak spokojnie wziąłem wszystko, nawet ten dla moich „teściów" - zaśmiałem się, chociaż wcale nie było mi do śmiechu.
W zasadzie, to nic o nich nie wiedziałem. Ewelina przekazywała skąpe informacje i raczej unikała tego tematu, więc nigdy nie naciskałem tylko czekałem, aż sama będzie gotowa na rozmowę.
Ewelina słysząc moje słowa, szybko oderwała ode mnie swoją dłoń, zostawiając na niej tylko chłód spowodowany brakiem jej bliskości. Spojrzałem na nią i zauważyłem, że mina jej zrzedła.
- O co chodzi? - zadałem pytanie, ale Ewelina jedynie pokręciła głową. A mnie zalała fala niespodziewanego gorąca. Wiedziałem, że coś jest na rzeczy. - Ewelina, przecież widzę.
Zamknęła oczy i złączyła nerwowo swoje dłonie. Obserwowałem ją z rosnącym niepokojem. Nie miałem pojęcia co było przyczyną jej takiego zdenerwowania. Wolałem nawet sobie nie wyobrażać co mogłem usłyszeć.
- Nie wiedzą o nas? - zapytałem w dalszym ciągu, nie rozumiejąc co tak właściwie się dzieje. Ewelina wzięła głęboki, długi oddech, a ja powtórzyłem go razem z nią.
- Wiedzą, z tym, że nie powiedziałam im całej prawdy... - zrobiła pauzę, podnosząc mi tym samym jeszcze bardziej ciśnienie. - O tobie. - Zacisnąłem mocniej dłonie na kierownicy. Myliłem się, dopiero to zagotowało mnie od środka. Poczułem jak moja krew zmienia się we wrzącą lawę.
- Co to znaczy? - wychrypiałem.
- Nie wspomniałam, że jesteś w trakcie rozwodu i masz dzieci... - odpowiedziała i spuściła ze wstydem głowę. A ja wbijałem palce z coraz większą parą, w biedną niczemu winną kierownicę.
Reasumując, jej rodzice praktycznie nic o mnie nie wiedzieli. Mieli wizję przystojnego przedsiębiorcy z Warszawy. Bogaty ideał. Zagryzłem zęby, a ich zgrzyt podrażnił moje bębenki.
- Pomyślałam, że lepiej będzie, gdy później się dowiedzą. Poznają cię, zobaczą jaki jesteś cudowny i wszystko inne nie będzie miało znaczenia. Wspominałam ci, że moja mama jest konserwatywna w tych sprawach - tłumaczyła się gęsto.
Miałem ochotę zatrzymać samochód i wysiąść albo najlepiej zawrócić. Ledwo nad sobą panowałem i dodałem gazu. Ewelina dotknęła dłonią mego kolana, momentalnie poczułem jak kopie mnie prąd, który biegnie w stronę krocza. Byłem na nią wściekły i jednocześnie jej pragnąłem, było to obezwładniające uczucie.
- Przepraszam. - Ścisnęła dłonią moje udo, a ja jeszcze mocniej zagryzłem zęby, kalecząc się przy tym w policzek. - Nic nie powiesz? - spytała niepewnym głosem.
- Nic, bo mogę powiedzieć za dużo - odparłem zwięźle prze wciąż zaciśnięte zęby.
Ewelina zabrała rękę, przymknęła oczy i resztę trasy nie odzywaliśmy się do siebie. To była długa i męcząca godzina. Myśli kotłowały się głowie i ciężko mi było się uspokoić.
Przed samym wjazdem do Krakowa, Ewelina nieoczekiwanie przerwała męczącą nas ciszę.
- Zatrzymaj się. - Spojrzałem na nią zdziwiony, ale jechałem dalej. - Zatrzymaj się! - wykrzyknęła teraz ze łzami w oczach.
- Gdzie? - spytałem wystraszony jej zachowaniem. Chyba przegiąłem, powinienem coś powiedzieć, a nie zostawić tak ważną kwestię niedomówioną. Ale to co cisnęło mi się na usta, na pewno by nie pomogło jedynie by zaszkodziło. Po prostu potrzebowałem ochłonąć.
- Gdziekolwiek! Zjedź gdzieś! - krzyczała rozgorączkowana i zaczęła płakać.
Zagryzłem zęby i wjechałem w pierwszą, najbliższą leśną dróżkę. Zatrzymałem się, a Ewelina wypadła z samochodu jak poparzona. Na odwagę wziąłem głęboki wdech i również wysiadłem, a moją twarz od razu musnęło ciepłe, wiosenne powietrze.
Słońce przedzierało się przez liściaste korony drzew, oświetlając swoimi promieniami jasnozieloną trawę, rozsianą zewsząd dmuchawcami. Delikatny wiatr wprawiał je w ruch, od czego w powietrzu unosiły się wolno ich nasionka.
Popatrzyłem na przygarbione plecy Eweliny. Stała po drugiej stronie samochodu, opierając się biodrami o drzwi. Ruszyłem pomału w jej stronę, aż znalazłem się naprzeciwko. Patrzyłem na nią i czekałem aż na mnie spojrzy, gdy tak się nie stało przysunąłem się jeszcze bliżej, stając praktycznie na niej.
Czubki naszych butów się stykały, a od jej ciała czułem bijące ciepło. Nie odrywając od niej wzroku, oparłem dłonie o dach samochodu, zamykając w ten sposób Ewelinę w potrzasku. Nadal cierpliwie czekałem, by ujrzeć jej bezchmurne tęczówki. Otoczona moimi ramionami, nie miała już innego wyjścia, więc podniosła głowę i zerknęła przeraźliwe smutnymi oczami.
- Przepraszam - wyszeptała. Zagryzłem zęby. Obiecałem, że nie będzie przeze mnie płakała, a nadal nie potrafiłem tego sprawić. Musiałem spróbować dotrzymać danego słowa i już więcej jej nie zawodzić.
- Powiesz im? - Nachyliłem się do niej tak blisko, że nasze wargi dzieliły ledwie zauważalne milimetry.
Ewelina przytaknęła nieśmiało ruchem głowy, wciąż patrząc mi prosto w oczy. Pokręciłem głową.
- To było niemądre kokosiku - westchnąłem jej prosto w usta. Już dłużej nie mogłem się powstrzymywać. Delikatnie musnąłem ciepłe wargi, a Ewelina odwzajemniła czule pocałunek.
Zgarnąłem ją mocno do siebie i przytuliłem z całych sił.
- Chodź kochanie, jedziemy udowodnić twojej rodzinie, że jesteśmy sobie pisani - zarządziłem. Odsunąłem się od niej pewnym ruchem, kucnąłem i zerwałem jednego dmuchawca, którego podałem jej wyciągając dłoń. - Uśmiechnij się już.
Zapraszam do oficjalnych zakładów :) Pojawiło się wiele teorii, więc wymieniam każde z nich.
Kto podkłada róże?
Hugon - bo chce wypędzić Ewelinę z miasteczka
Rafał - bo stwarza sobie okazję do zgrywania bohatera
Konrad - bo ma obsesję na punkcie Eweliny
Karol - bo jest podejrzany i dziwnie mu patrzy z oczu (zna żonę Hugona)
Klaudia - wściekła ''Hugolina" pragnie zemsty
Baltazar - tajemniczy słodziak
A może ktoś zupełnie inny, ktoś kto także pragnie namieszać w życiu Eweliny?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top