Rozdział 7

Jev

Opieka nad Emily sprawiała mi dziwną satysfakcję. Gdy gorączka zaczęła spadać, a mała znów poszła spać, przez jeszcze dobre kilka minut, siedziałem przy niej, trzymając jej rękę.

Wyglądała uroczo i było mi jej w gruncie rzeczy żal. Kompletnie nie pasowała do Ericka.

Swoją drogą niezwykle zaciekawiła mnie tym całym DDlg... a chyba jeszcze bardziej zaciekawiła sobą. Czułem się za nią odpowiedzialny i coraz częściej przyłapywałem się na myśli, że chciałbym spróbować tej relacji, która tak bardzo wstrząsnęła Anną.

Kompletnie zapomniałem o niej. I jakoś nie ciągnęło mnie, żeby prowadzić z nią rozmowę, która szybko przerodziłaby się w kłótnię, gdzie ostatecznie wyszłoby, że to ja jestem tym najgorszym z najgorszych.
Pocieszałem się, że nie odzywam się do niej, bo potrzebujemy czasu (zwłaszcza ona) na ochłonięcie, przeanalizowanie tej sytuacji, zanim podejmiemy rozmowę.

W rzeczywistości, jakoś zaczynałem wątpić w nasz związek. W jego sens, a przede wszystkim przyszłość.

Potem co jakiś czas zaglądałem do Emily, żeby upewnić się, czy wszystko było w porządku i czy nagle znów nie dostała gorączki.

Aż w końcu, za którymś razem przywitała mnie niemrawym uśmiechem.

- Jak się czujesz? - zapytałem, podchodząc bliżej.

- W porządku - mruknęła, ale bardzo cicho.

- Zjesz coś? Może jakieś kanapki? - zaproponowałem, ale Emily pokręciła głową. - Musisz coś zjeść. Twój organizm musi mieć siły do walki z chorobą. To może zrobię ci kaszkę, co? Nie możesz być głodna - powiedziałem i choć wyraźnie nie za bardzo miała na to ochotę, zdecydowałem, że coś trzeba w nia wmusić.

- Dziękuję... Dziękuję, że się mną opiekujesz - wymamrotała, nim wyszedłem.

- To drobiazg - rzuciłem skromnie, ale czułem się dumny, że mogłem jej pomóc i to doceniała.

Poszedłem szybko do kuchni i przeszczęśliwy zacząłem przyrządzać jej kaszkę zgodnie z przepisem, który był na opakowaniu.

Kilka chwil później, szedłem już z gotowym napojem. Podałem Emily butelkę, a następnie przysiadłem obok niej. Zapewne wyglądało, że chciałem przypilnować ją, czy wszystko wypiła, ale ja po prostu chciałem z nią pobyć.

Mała natychmiast włożyła gumową końcówkę do ust i zaczęła ssać. Przy tym przyglądała mi się, tymi swoimi błyszczącymi oczkami.

- Lubisz DDlg? - zapytałem nagle, na co Emily zareagowała dziwnie, jakby dopatrywała się w tym podstępu.

- Lubię - powiedziała, ale bardzo niepewnie.

- Nie musisz się bać. Nie zamierzam zdawać relacji z twoich odpowiedzi Erickowi. - Strzelałem, ale wydawało mi się, że właśnie tego się bała. - Pytam z ciekawości, bo zainteresowałaś mnie tym DDlg.

- Lubię DDlg...

- W tym pobrzmiewa jakieś ,,ale".

- Ale nie to, które zaczęło łączyć mnie z Erickiem - przyznała.

To mogłem zaobserwować już na pierwszy rzut oka. I nie myliłem się ani trochę.

- Nie zawsze taki był?

- Nie. - Pokręciła głową. - Erick kiedyś był inny. Od kiedy się zmienił... DDlg nie daje mi już tej satysfakcji.

- Czemu z nim nie zerwiesz? Krzywdzi cię... to widać. - Nie rozumiałem jej.

- Moi rodzice... to ludzie starej daty. Zawsze byli apodyktyczni. Chcieli bym spełniała ich marzenia, wyszła za męża, którego mi wybiorą i najlepiej nawet po ślubie mieszkała z nimi do śmierci i im we wszystkim pomagała. Kochałam ich, ale potwornie mnie ranili. Jeśli nie chciałam robić jak oni kazali, wylewali na mnie wiadro obelg oraz innych gorzkich słów. Lubili mówić, że mogli zostawić mnie na śmietniku, żebym umarła z głodu i przy tym domagać się wdzięczności, że tego nie zrobili. Byli też królami hipokryzji. W wielu kwestiach. Na przykład zawsze twierdzili, że gdybym przyszła do nich z dzieckiem wpadką, wykazaliby się zrozumieniem, a gdy moja kuzynka zaszła w ciążę bez ślubu... lepiej nie powtarzać co mówili. Podejrzewam, że mnie zabiliby za taką hańbę. Dlatego bardzo chciałam się wyprowadzić. Dosłownie o tym marzyłam, więc gdy poznałam Ericka i zaczęliśmy się świetnie dogadywać, zaproponował, że możemy zostać współlokatorami. Rodzice oczywiście nie chcieli się zgodzić. Ostatecznie dopięłam swego. Wypłakałam morze łez, a oni się mnie wyrzekli - oznajmiła, a ja widziałem jak bardzo ją to bolało.

Choć z tego co opowiadała, raczej nie powinna ich żałować...
Jakie to życie było dziwne.

- Ale do rzeczy... - Zreflektowała się nagle, że za bardzo zboczyła z tematu. - Erick kiedyś był bardziej ugodowy i... inny. Ufałam mu. W końcu zaufanie to ważny element DDlg. Jest nim także w pewnym stopniu oddanie decyzyjności. Ja po prostu nie miałabym się, gdzie podziać. Poza tym już przywykłam - oznajmiła, co brzmiało niezwykle smutno i zaczęła dalej pić.

Do niczego się do cholery, nie przyzwyczaiła.

Już miałem wyjechać z wykładem, a nawet zaproponować pomoc, ale powstrzymałem się. Kim niby byłem, żeby układać jej życie? Może w gruncie rzeczy jej to odpowiadało? Chyba w końcu Erick nie robił nie wiadomo czego... Chyba...

- A gdybyś mogła odejść? - Musiałem się jednak upewnić.

Starałem się rozumieć, że mają swoje zasady i... Emily zgodziła się na lanie po tyłku, jeśli nie będzie przestrzegała zasad, ale do cholery! Była wolnym człowiekiem i jeśli gościu robił coś nieodpowiedniego, to nawet te jego jebane pseudo zasady i miano ,,Tatusia", nie dawało mu prawa do robienia jej krzywdy, czy jakiegoś znęcania się. Choćby psychicznego, tak często bagatelizowanego, bo w pewnym sensie często niewidocznego na pierwszy rzut oka.

Emily jednak wciąż milczała.

_______________
Szczęśliwego Nowego Roku!!!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top